Zmiany mogą być wielkie i przerażające, przychodząc nagle i niespodziewanie. Zmiany mogą być małe i niezauważalne, zachodząc stopniowo i naturalnie. Zmiany mogą być również zdrowe i smaczne, przybywając do nas za pośrednictwem poczty. Ponieważ te pierwsze kojarzą mi się z życiowymi tragediami: śmiercią, utratą pracy w kryzysowym momencie czy rozstaniem z wieloletnim partnerem, a drugie z bezwzględnie rosnącym numerkiem w rubryce wiek oraz podstępnie wpełzającymi na twarz zmarszczkami, cieszę się, że ja mogę wam nieść nowinę wyłącznie o trzecim rodzaju zmian.
Kosmos
Byliście kiedyś w kosmosie? We śnie, marzeniach, podczas duchowych przeżyć? Ja niestety nie, ale podejmując współpracę z firmą Zmiany Zmiany, miałam nadzieję na nadrobienie straconego czasu i zyskanie nowych wrażeń. Z tego powodu, oraz z miłości do wszelakich form czekolady, degustację zdrowych batonów zdecydowałam się zacząć właśnie od Kosmosu, w którym może i zabrakło sproszkowanych komet oraz gwiezdnego olejku, znalazły się za to moje ukochane suszone owoce: daktyle, a tuż po nich figi, migdały, słonecznik, nerkowce i rzecz w kosmosie niezbędna: kakao. Nawet dziecko bowiem wie, że bez kakao nie ma czerni, a bez czerni nie ma srebrzyście gwieździstego nieba.
Pisząc wam o podjęciu współpracy, wyjawiłam, że bałam się twardości otrzymanych batonów. Przez opakowanie sprawiały wrażenie kawałków drewna – ni mniej, ni więcej. Kiedy więc nadszedł wieczór degustacyjny, a ja wyciągnęłam kosmicznego bohatera z opakowania… nie, wcale nie uznałam, że się pomyliłam i nie stałam się spokojniejsza. Baton nadal był twardą zbitką zdrowia, ale cudownie ciemną, przełamaną gwiezdnym pyłem (albo bakaliami, w wersji pozbawionej fantazji). Próbując przekonać samą siebie, że wcale nie połamię zębów, przekroiłam batona nożem, co też nie przyszło mi łatwo. Poprzytulane do siebie owoce ani myślały puścić, stawiały opór skuteczniej niż zbuntowani więźniowie.
Mimo lekkiego stresu drapiącego mnie pazurem w brzuch, serce cały czas podgrzewał fakt, że Kosmos był po prostu piękny. Jego zapach sprawiał wrażenie subtelnego i delikatnego, serwując zmysłom połączenie suszonych fig i… kawy z fusami! Im dłużej wąchałam wnętrze opakowania i powierzchnię batona, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jego bazą jest szatański napój pity przez mojego dziadka, w zasadzie odkąd pamiętam. Różnica polegała na tym, że dziadkowa kawa mnie obrzydzała i wolałabym nigdy więcej nie zbliżyć czarnego napoju do ust, niż się na nią przerzucić, aromat Kosmosu zaś pociągał mnie i fundował podróż w czasie. Ponadto owa dziwaczna mozaika kompozycyjna znajdowała się na granicy lekkiej słodyczy i wytrawności, co jeszcze bardziej mnie fascynowało.
W przekroju batona zauważyłam całe ziarna słonecznika, morze figowych pesteczek, spore kawałki bliżej nieokreślonych orzechów oraz podejrzane strzępy a la wiórkowe, które oczywiście wiórkami nie miały prawa być (i nie były). Baton dał się poznać jako twór lepki, ciężki, masywny i zbity. Zanim pierwszy kawałek powędrował do moich ust, zdążyłam już przywyknąć do myśli o utracie zębów. I nawet się z nimi pożegnałam. Kiedy jednak lewy kieł zatopił się w suszonoowowocej masie, a po chwili dołączył do niego prawy, doznałam szoku. Dokładnie tak, szoku. Z pozoru drewniany baton okazał się delikatny dla zębów i… może nie miękki, ale i nie twardy. Gumkowy, kruchy, łamliwy… idealny. Chwilę później do zachwytu nad konsystencją doszła błogość smaku: wyraźna obecność słonecznika i fig (niestety bez daktyli), pełnoziarnisty posmak (zapewne kakao), niezwykle niska, doskonała i naturalna słodycz.
Kosmos to kosmiczny produkt pod każdym względem. Ciemna szata graficzna rodem z XX-wiecznych automatów z grami, równie ciemna powierzchnia batona przeplatana jasnymi bakaliami, gładkość owoców przełamana strzelaniną kosmicznych statków figowych pesteczek, eksplozja smaków. Całość przypominała mi zdrowego pączka z marmoladą, idealnie nawilżone owocowo-bakaliowe brownie, kromkę ciężkiego pełnoziarnistego chleba posmarowaną miodem i świątecznego makowca – wszystko naraz. Nie tylko byłam zaskoczona, ale i zachwycona. Aż strach pomyśleć, że Zmiany Zmiany mogły rozpocząć proces przewartościowywania mojego myślenia o zdrowych słodyczach.
Przeczytaj recenzję batona Kosmos po zmianie składu.
Ocena: 6 chi
Skład i wartości odżywcze:
(kliknij obrazek, by przenieść się na stronę Zmiany Zmiany,
lub odwiedź: fanpage FB, konto Instagram)
Od dawna chce sprobowalac te batony, a teraz to juz w ogole! Kosmos bylby tez chyba moim ulubionym, bo to polaczenie naprawde pysznych rzeczy!Ten zapach kawy twojego dziadzia mogly troche przeszkadzac, ale ostatecznie lliczy sie smak :)
Możliwe, a nawet całkiem prawdopodobne, że fusy z kawy dziadka poczułam tylko ja ;)
Może nie wyglądają zachęcająco ale marze by takiego spróbować :)
Nie wyglądają? Mi się Kosmos bardzo podoba.
Mojej mamie skojarzyło sie nie powiem z czym :P
………..
Oczywiście, ze czytałam. Komentowałam i nawet wspomniałam Ciebie i Twoją recenzję w swojej :) Jeśli chodzi o „piwniczy kurz” to nie mam z tym doświadczenia i nie wiem o czym mowa, gdyż moja mama sprząta w piwnicy i nie znajdziesz w niej kurzu :P Masz na myśli stęchliznę? :P
Moja mama, która lubi gorzkie czekolady i ze smakiem zajadała się czekoladą 81% z Lidla (mimo iż twierdzi, ze nie lubi aż tak gorzkich czekolad) tą jadła z grymasem na ustach – wzięła kawałeczek z kostki i na tym poprzestała.
Czekolady z Grossa z ta czekolada z Lidnt to niebo a ziemia. Pieniądze wydane na recenzowaną czekoladę uważam za „wyrzucone w błoto” ;/
Oj, przepraszam. Nie widziałam linka ani do mojego bloga, ani do Kimiko. Nie chodzi o stęchliznę, tylko kurz. Może „kurz ze strychu” więcej Ci powie? :D
Do Grossa odniosłam się właśnie dzięki Twojemu porównaniu.
Nie masz za co przepraszać :) Miało prawo umknąć :)
No na strychu to mam więcej kurzu ale nadal jakoś nie mogę wyobrazić sobie jak to może smakować :) Aż jutro z ciekawości wezmę zjem kostkę i będę myślała o tym czy czuć w smaku kurz czy nie :P Ba.. może nawet poszukam takiego kurzu (chociaż na na strychu to teraz mam mróz ;P)
Porównałam do Grossa, ponieważ nie zjadłam za wiele czekolad innych marek :)
To przed jedzeniem idź na strych i liźnij ścianę :D Bardzo dobrze, że porównałaś do Grossa. Ja też nie jadłam wiele ciemnych czekolad, a ich jakość akurat znam. No i są powszechnie dostępne, każdy może iść i kupić.
Zmian nie lubię… ale na te inaczej patrzę i kiedyś po te batony sięgnę, mimo że to nie czekolada. ;)
Twoja recenzja utwierdziła mnie w przekonaniu, że warto i coś tak czuję, że to jeden z tych produktów, co do których się zgodzimy.
Mało ich jest (obiektów zgody), więc trzeba tę chwilę celebrować :D
widzę, że Tobie też smakował! :) Twojej recenzji pobić nie próbowałam, bo i tak nie miałabym szans w tym starciu, ale kosmos mnie zachwycił :)
Z ciekawości weszłam do Ciebie zanim weszłam do siebie! :D
To tak samo jak ja haha! Nawet nie wiesz jak nie mogłam sie doczekać czytając aż dojde do oceny!
Wiesz o czym jeszcze pomyślałam czytając teraz po raz drugqg Twoją recenzje? Że na tym zdjęciu w przekroju, gdzie leży jeden na drugim naprawde w wygladzie przypomina niebo usłane gwiazdami! Wcześniej o tym nie pomyślałam
Ja pomyślałam od razu :) Jadłam i miałam przed oczami filmy science-fiction.
P.S. Co Ty na to, żeby kolejne dwa batony opublikować w tych samych datach, co te? Tj. Petardę 4.02, a Lewego 18.02? ;>
A ja i tak się pofatygowałam :P Super, mi pasują. :) Taki mocny kop na koniec. :)
PS mam dwa koty, wcześniej miałam 3 (każdego osobno) i nigdy nie widziałam ich… wymiocin. Skurczybyki musiały się dobrze chować! :)
Uwielbiam te batony. Tego smaku akurat nie jadłam i nie widzę go w żadnym sklepie (na inne też jakoś nie mogę ostatnio natrafić :/), ale 2 jakie jadłam mnie zachwyciły i z tym zapewne byłoby podobnie, patrząc chociażby na skład :D
A które jadłaś?
Alohę i Sierpowego i mam nadzieję, że uda mi się upolować to kosmiczne cudo :D
Nigdy nie słyszałam o takim batonie ale w połączeniu z ziarnami jak najbardziej myślę że by mi posmakowało. Póki co mydełka dla Ciebie niestety tektura się nie sprawdza więc póki co klapa
Moje biedne chi :(
pisałam już, że ekstra, że dodałyście z Anią razem recenzję! Nam też kibicuje! :3 Wysłałam Ci krótką wiadomość na fanpage :) Tak jak już wspomniałam, marzę by je spróbować odkąd zobaczyłam je na blogach śniadaniowych! Wyglądają i jak piszecie, smakują genialnie! Wy szczęsciary <3
I mam pytanko małe… Że niby masz już więcej niż jedną zmarszczkę? Nie uwierzę xDD Tylko nie potrafię wyczuć czy to ironia, czy nie :)
Z Anią? ;< Nie przyglądam się zmarszczkom. Póki co śledzę tylko pryszcze i wągry, które da się potorturować ]:->
Może być i Ania. ;) Olga w razie pierwszych zmarszczek wal jak w dym! Zaraz je wygładzimy ;)
mwahahaha Anią? Wybacz mi Asiu nie wiem o czym myślałam jak to pisałam xDD Ale dziękuję Ci za wyrozumiałość i poczucie humoru :D :*
Ech pryszcze i wągry to normalka chociaż jest się na czym wyżyć… co do zmarszczek znalazłyśmy ekspertkę! :D
Jak ja bym chciala przezywac takie emocje jak ty podczas jedzenia baton XD u mnie bylo „o ale fajne opakowanie” – chodzi mi o to z tylu jak jest sklad „brawo za czytanie skladu” potem otworzyłam delikatnie ugryzłam, zjadłam więcej, zjadłam całe i odłożyłam papierek xD a w pamieci pozostalo wlasnie „hm gumowy, słodkawy” :)
Dobre jedzenie jest ekscytujące. Złe w sumie też. Ale najbardziej liczy się fantazja i wena literacka! :)
Ach tak, obawa o zęby zaistniała również podczas mojej degustacji :D Ale smak wynagradzał wszystkie obawy.
Zgadzam się :)
Poznałaś się na nim, wiesz co dobre :P
Szczerze to ubolewamy nad tym, że jeszcze tych batoników nie spotkałyśmy stacjonarnie w sklepach, bo nie raz wróciłybyśmy do nich. Szczególnie Petarda nas ciekawi, bo jeszcze tego wariantu nie próbowałyśmy :)
Jadłam wczoraj, recenzja… na początku lutego :P
Wygląda kusząco, chociaż trochę żal tych daktyli. Jednocześnie wydaje mi się za 'zdrowy’ i zbyt sycący na typowy dla mnie podwieczorek, ale nie pogardziłabym wzięciem takiego do szkoły, zwłaszcza że uważam opakowanie za odjazdowe :D
Ja tam zjadam to tych batonów dwa jogurty ;)
Oj ale ty masz inny system posiłków xD
Wiem, wiem… :D
Z chęcią spróbowałabym batonów tej fiirmy, chociaż nie ma ich w moich osiedlowych sklepach ze zdrową żywnością a zakupy przez internet nie wchodzą w grę. Aczkolwiek smakami najbardziej mnie intrygującymi jest właśnie kosmos i… Aloha :3
Ja chyba nigdy nie byłam w sklepie eko. Przeraża mnie ich pustka. To jak ze sklepami z bardzo drogą odzieżą. Widzę, że nikogo nie ma w środku i od razu uciekam na drugą stronę.
Przypomina mi RAWy, których spożycie nie utwierdza w twierdzeniu, że „smaczne może być zdrowe”. Najfajniejszy, wspomnieniowo, to fragment o fusach. Choć mamy filiżanki kojarzą mi się wyłącznie z ekspresem, to dziadkowie (jeśli ją pili), to faktycznie była raczej we wiórkowej wersji.
Fig Bary mnie przekonały. Rawy odrzuciły. Zmianom bliżej jest do surowości, więc – zwłaszcza po fotkach – zachowuję do nich dystans. Tak czy siak, spróbować by spróbował, to oczywiste.
P.S. O tym już pewnie pisałem, ale się powtórzę. Staremu piernikowi robi się ciepło na sercu, jak widzi taką szatę. Kurde, realizator ewidentnie wychowywał się w latach PRL-u.
Ekspres mieliśmy, tyle że z filtrami. Potem, już po przeprowadzce do mieszkania w bloku, piło się tylko rozpuszczałkę. tzn. mama piła, bo ja byłam za mała. Zazdrościłam jej, że ma swoją własną filiżankę i kubek. A dziadkowie na przekór światu zawsze pili fusową, ble. W dodatku ze szklanek :P
P.S. No nie? Ja dinozaurem jeszcze nie jestem, a też mi miło na sercu ;)
Kiedyś mogłabym spróbować, ale jakoś specjalnie mnie nie kuszą. Daktyle, figi, słonecznik, mała słodycz – coś za zdrowo jak na mnie :D
Tak tylko Ci się wydaje. Skoro u mnie zdrowa opcja przeszła, to i u Ciebie dałaby radę. Uwierz, jestem naprawdę trudnym przypadkiem.
Coś w tym stylu jadłam, wydaje mi się że siostry mi coś z tej firmy zostawiły i było ok, ale ręki odrąbać sobie za to nie dam :P
No, lepiej nie dawaj. Ręka zawsze się może w życiu przydać.
Jak to jest ze jesz te slodycze a jestes taka okropnie chuda?
Po pierwsze, dziękuję za komplement. Po drugie, liżę słodycze przez papierek, a potem na wszelki wypadek biegam w tę i z powrotem po schodach, jakby jakieś kalorie jednak przeszły na język.
Przepraszam, że się tu wtrącam, ale buahahahhaahhahahahahahahah, aż z chęcią przeturlałabym się po podłodze.: DDDD
Lepiej biegaj po schodach. Turlanie mniej spala :D
Strasznie mnie kuszą, ale jak na razie nigdzie ich w mojej mieścinie nie spotkałam. Jak uda mi się je gdzieś znaleźć to kupię na 100%! Strasznie przypominają nakd bars, a je uwielbiam :)
U Ciebie nawet Marsów Hazelnutów przez rok po wejściu nie było, więc za szybko się Zmian nie spodziewaj :P
Podobno są w wege sklepie w Łodzi więc się można przejechać :D
Kolejny raz napiszę, że skręca mnie w środku, że ni mam jak ich póki co kupić. :D Podoba mi się w nich wszystko co mogę ocenić przez zdjęcia – od opakowania, przez skład, po wygląd samego batona.:D
Wszystko przed Tobą, masz całe życie! :D
Dobra wiadomość,że lubisz daktyle bo zostawiłam dla Ciebie cukierki daktyle nadziewane migdałami i polane czekoladą:). W czwartek wyślę dziś kupiłam kopertę by zapakować i zaadresować:) . Zjadła bym z ciekawości tego batonika:)
Dziękuję ;* Dostałam kiedyś od taty całą tackę daktyli nadziewanych migdałem (tylko bez czekolady) – to była poezja. Szkoda tylko, że były po terminie i w części siedziały robaki. Aż mnie wzdryga, że w ogóle jakiekolwiek z nich zjadłam :P
Świetne opakowanie, świetny produkt, rewelacyjny opis :) „Pod władaniem jego mocy że czuję jestem” Rzekłbym gdybym był małym zielonym ludzikiem z laserową szabelką. Przepraszam, że tak skromnie dziś, ale słowa nie oddają w pełni mojej chęci skonsumowania tego kosmicznego wynalazku. Dzięki i pozdrawiam!
Rozpoznaję tu Yodę, choć zaraz narażę się wszystkim miłośnikom SW, bo nie przepadam za tą serią :P