Po trzech próbach przekonania się do powszechnie podziwianych i uwielbianych Quest Barów, z których pierwsza była potężnym fiaskiem, a druga fiaskiem ogromnym, nadszedł czas na bezpróbowe i bezstresowe konsumowanie reszty posiadanych batonów. Sądziłam, że Coconut Cashew utorował drogę swym następcom i odtąd wszystko będzie już tylko piękne, smaczne i cudowne. Bo będzie, prawda…?
Mint Chocolate Chunk
Mało jest połączeń smakowych, których nie toleruję. Zjem biały ser z miodem, szynkę lub jajko z dżemem, mięso z jogurtem owocowym, surówkę z rodzynkami. Jeśli jednak w grę wchodzi czekolada, okazuję się niezwykle konserwatywna. Nagle nie pasuje mi chilli (inna rzecz, że ta przyprawa nie pasuje mi nigdy i do niczego), wiórki kokosowe, mięta, imbir, pokruszone orzechy, kandyzowane owoce… w ogóle prawie nic, co jest małe i twarde lub w poważnym stopniu zakłóca smak czekolady. Czy ma to wpływ na wybór produktów, które trafiają na moją listę? Tak, ogromny! Z własnej woli nigdy raczej bym czegoś takiego nie kupiła. Ponieważ jednak wariantów smakowych Quest Barów sama nie wybierałam, grzecznie czekając na niespodziankę, musiałam dzielnie zmierzyć się z tym, co dostałam.
W dniu otwarcia miętowo-czekoladowego batona naprawdę miałam na niego ochotę. Patrząc na obrazek widniejący na opakowaniu, spodziewałam się zastać w środku gruby blok wspaniałego czekoladowego musu z delikatnymi płatkami mięty, które będą orzeźwiającym dodatkiem niewypływającym znacząco na główny smak. Zamiast tego z folii wyciągnęłam batona pięknego i wypełnionego masą wielkich kawałków czekolady – owszem – ale również w wysokim stopniu upstrzonego ogromnymi wysepkami mięty, przypominającymi nieco pastę wasabi podawaną do sushi. Nie przekreślając go na tej podstawie, całość standardowo włożyłam na siedem minut do piekarnika (180-200 stopni).
Po odczekaniu czasu potrzebnego do upieczenia się Questa, delikatnie przeniosłam go na talerzyk i ponownie się przyjrzałam. Wyglądał na najbardziej tłustego z czterech próbowanych, znacząco odbiegając od wizerunku na opakowaniu. Pachniał czekoladowo-miętowo, ale ze wskazaniem na słodką miętę, trochę jak listki After Eight. Posiadał również dziwny poniuch, którego nie potrafiłam określić. Kawałki czekolady najpierw wizualnie mnie zachwyciły, później zaś okazały się ciekawe i smaczne, ale okropnie tłuste. Mięta za to była niby zwarta, ale sypka – coraz bardziej przypominała mi wasabi.
Choć początkowo myślałam, albo raczej chciałam myśleć, że mięta w czekoladowym batonie nie będzie mi przeszkadzać, szybko się zorientowałam, że jest wręcz odwrotnie. Jej proszkowość (miętowa mąka) i słodzikowa słodycz były nie do zniesienia, na dodatek łączyły się z czymś jeszcze. Z czymś obrzydliwym, czego znów nie potrafię określić. Ostatecznie więc Mint Chocolate Chunk był tłusty do granic możliwości i słodzikowy. Tłuszcz skwierczał pod zębami, a słodycz powodowała mdłości. Naprawdę szkoda, bo baton wyglądał ładnie i nawet zapach uznałam za przyjemny. Jedyne pocieszenie, że udało mi się go zjeść do końca (Peanut Butter & Jelly obgryzłam z pysznie przypieczonych skórek, a środek wyrzuciłam).
Ocena: 2 chi
Ja tez potrafie zjesc dziwne polaczenia :)
A quest akurat mi smakowal :) dla mnie nie byl mega tlusty, rzeczywscie czuc proszkowa miete, ale mi to nie przeszkadzalo :)(chociaz i tak juz ich na razie nie jem :p)
Ja bym musiała wydłubać całą miętę, żeby smak batona sprawił mi przyjemność.
Brzmi paskudnie :P mięta do czekolady i mi także nie pasuje :) Lubię biały ser z miodem i surówkę z rodzynkami, a do czekolady mi też mało co pasuje :D
A co do pieczenia, to jak nie zapomnę, to wrzucę jutro do piekarnika kilka krówek – ciekawe co z tego wyjdzie :D
Jak byłam mała i widziałam, że tata je kanapki z białym serem, miodem i dżemem, byłam obrzydzona. Dziś wsuwam to samo i jestem w niebie.
Czekam na relację z próby ciepłych krówek :)
Miało być lepiej! A wcale nie zachęcasz do tych kapci póki co! :P
No czeeeeekaj, teraz już będzie! :D
Trzymam za słowo! bo poziom obrzydzenia póki co tylko rósł! :)
Wyobraziłam sobie ten smak i jakoś mnie nieco zemdliło. przypomniałam sobie charakterystyczny posmak QB, dodałam do niego sporą dawkę tłuszczu i kapkę pasty do zębów. I cóż, pożałowałam, że mam taką obrazową wyobraźnie. Ale mój żołądek protestuje już od wczoraj od seansu filmików o wyciskani zaskórników i wyciągani cyst, tak więc tego, baton ten będzie mi się tylko teraz kojarzył z czymś obrzydliwym.
Smak stworzyłaś sobie w głowie idealnie – właśnie tak było. A filmiki podobne do Twoich namiętnie oglądałam w czasach późnej podstawówki. Nigdy nie zapomnę pryszcza, który po wyciśnięciu okazał się larwą. Choć nie powiem, bardzo chciałabym zapomnieć.
wyrzuciłaś do kosza? O matko, a tyle osób w tym ja dalibyśmy się pokroić by tylko je spróbować… Co do mięty wierzę, że to było trudne ale dałaś radę :) Na szczęście kandyzowane owoce, wiórki i orzechy pokruszone lubię :D
Orzechy pokruszone jeszcze jako tako przejdą, zwłaszcza jeśli są kruszone grubo. Cała reszta – brrr.
Nie niee blee to nie mogło się udać, moja niechęć do mięty w czekoladzie powróciła :P Aż trudno mi wyobrazić sobie połączenie tłuszczu i tej roślinki i, o matko, słodziku do tego >.<
Ja niestety nie muszę sobie wyobrażać, bo to przeżyłam :(
Ymmmm, hmmmmm, mmmhhmmmmmmmmmm – Internety oddają takie odgłosy, gdy w grę wchodzi powyższy QB. Ale to Amerykańce. Oni są dziwni.
After Eight często dostawała moja mama. Jej koleżanka/ była uczennica chyba pracowała u jakiegoś dystrybutora, czy coś. Z kilkunastu opakowań zjadłem dwa listki. Totalne gówno. Mięta z czekoladą to dzieło szatana. Tego smaku, z własnej woli, nigdy nie kupię. Chyba, że dodawaliby go do zgrzewki Cookiesów.
Tak bardzo podpisuję się pod Twoim komentarzem każdą częścią ciała <3
Wiedziałybyśmy na 100%, że wersja z dodatkiem mięty nie trafiłaby w nasz gust ;) Ale przynajmniej Ty dałaś mu szansę, niestety nie udźwignął tego :P
Dałam, bo nie miałam większego wyboru :D
Oj tam, dobra mleczna czekolada jest dobra ze wszystkimi dodatkami: miętą, orzechami, rodzynkami.. Warunek jest taki, że musi być dobra, a nie tłusta i słodzikowa ;p
Nie, nie. Nie zgadzam się!
Baton wygląda, jakby zatopione w nim były kawałki ciastek i orzechów. Kurczę, wygląda naprawdę apetycznie. Ale tylko wygląda… Opis zniechęca. Jedyna słuszna mięta w słodyczach to czekolady miętowe od Zottera.
Wygląda bardzo ładnie, mogłabym na niego patrzeć i patrzeć, nigdy nie przystępując do zgubnej konsumpcji.
Jakoś nigdy nie tolerowałam połączenia mięty i czekolady
Jak ja :)
Bleeeee! To chyba jedyny smak, który nawet jak by mi dopłacili, to bym nie wzięła :D
Mi nie dopłacali, a wzięłam :D Trzeba stawiać czoła wrogowi!
Sprawdzam, czy komentarz dziś się doda.
Mięty na blogach ciąg dalszy! Fu, wyobrażam sobie to tłuste coś o takim smaku – no po prostu nawet dla mnie nie pasuje.
Coś nie tak jest z połączeniem miodu z twarogiem? :P Jako dziecko jadałam tak chyba codziennie, a i teraz lubię do tego wrócić.
Nie pomyślałam, że dołożę swoje pięć groszy do miętowego zalewu na blogach, ale masz rację. Moja recenzja wpisała się w ten nieprzyjemny zielony trend. A jak byłam mała, brzydził mnie fakt, że tata je kanapki z serem białym i miodem/dżemem.
Mój odbiór tego QB akurat taki zły nie był. :D Z resztą recenzja u mnie na blogu była. Mi smak mięty zupełnie nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. :D
Fuj, mylisz się :P