Oto wpis powstały w ramach współpracy z Candy Point, który pragnę zadedykować wszystkim miłośnikom Oreo. Nie mogłabym zresztą zrobić inaczej, jako że w zbiorach – po rozprawieniu się z Milky Way’em French Vanilla and Caramel – pozostały mi już wyłącznie słodycze bazujące na amerykańskich markizach: dwie wariacje na temat ciastek i czekolada Marabou, również o nie wzbogacona. Długo się zastanawiałam, po co sięgnąć najpierw. Ciastka odpadały, bo nie miałam na nie ochoty, czekolada też, bo za duża… i co tu począć? Na szczęście z pomocą przyszedł mi żołądek, który ni stąd, ni zowąd przerzucił się na tryb cichych dni, dając o sobie znać. Lekko, ale jednak. W takie ciche dni zawsze jestem bardziej głodna, gdyż – jak już tłumaczyłam – ból jest bardzo podobny do głodu, czasem naprawdę trudno je rozróżnić. Na podobne sytuacje trzymam w zanadrzu ciastka, którymi można zapchać nieskory do współpracy organ i zająć się czymś innym, na przykład oglądaniem filmu lub czytaniem książki. Tu jednak pojawił się kolejny dylemat: po który smak sięgnąć najpierw? Ponieważ to Golden Oreo chodziło mi po głowie od długich miesięcy, byłam przekonana, że złoty wariant zniknie jako pierwszy. Tuż przed posiłkiem poczułam jednak silną potrzebę zjedzenia czegoś z czekoladą (lub kakao). I tak oto na ratunek pospieszyły Oreo Peanut Butter Flavour.
Oreo Peanut Butter Flavour
Recenzję ładnie byłoby zacząć od stwierdzenia, że na myśl o otrzymaniu masłoorzechowych amerykańskich ciasteczek cieszyłam się najbardziej, ale nie byłaby to prawda. Na każdy produkt bowiem cieszyłam się równie mocno, bo każdy znajdował się na mojej dream list. Zamiast tego mogę napisać, że doznałam prawdziwej ulgi, dowiadując się wcześniej, że nadzienie Oreo w tradycyjnym rozmiarze różni się smakiem od mini-Oreo, między którego herbatnikami wesoło pląsa znienawidzone przeze mnie masło orzechowe Reese’s. Ponadto byłam zadowolona, że otrzymane ciastka, mimo orzechowego kremu, dostarczają biodrom jedynie 480 jednostek w 100 gramach (cała paczka to 154 g). Jeść, nie umierać.
Oreo Peanut Butter Flavour to edycja limitowana, która szczęśliwych nabywców uraczy cudownym, wyraziście słonym aromatem masła orzechowego. Nie skłamię, pisząc, że zapach ten jest miłosnym splotem ogromnego wora fistaszków z nie mniejszym worem soli. Herbatnik jest ciemny, okrągły i bardzo ładny. Posiada ozdobne tłoczenia i przypomina raczej starodawną monetę bądź medal niż produkt jadalny. Chrupie idealnie, smakuje słodko-gorzko, intensywnie kakaowo, głęboko. W konsystencji jest twardy i ziarnisty, niczym nie różni się od herbatnika z podstawowej wersji Oreo. Z herbatą współgra idealnie.
Masłoorzechową edycję amerykańskich ciastek wyróżnia oczywiście nadzienie, które – przy odrobinie szczęścia – byłoby masłem orzechowym. Niestety, jest ono jedynie o smaku fistaszkowego dobrodziejstwa. Kiedy sztukę Oreo potraktuje się zgodnie z instrukcją obsługi i rozkręci, krem zostaje na obu herbatnikach, co oznacza, że jest o wiele miększy i płynniejszy od białego z wersji klasycznej. Ponadto jest tłusty i mocno proszkowaty, zawiera niewielkie kryształki soli i drobinki orzechów ziemnych. W smaku okazuje się jednocześnie słodki cukrowo, jak i przyjemnie słony. Tłuszcz, który osadza się na ustach, jest tłuszczem kremowym, a nie masłoorzechowym. Nie jest źle, ale zawsze mogło być lepiej.
Przy pierwszym podejściu zjadłam większą część Oreo Peanut Butter Flavour i muszę powiedzieć, że naprawdę mi smakowały. Żałuję, że nadzienie było kremem, a nie masłem orzechowym, ale podobało mi się wymieszanie słodyczy ze słonością (jak wiecie, rzadko się to zdarza). Kupiła mnie również walka niesłodkiego, wytrawnego wręcz herbatnika z orzechowo-cukrowym nadzieniem. Warstwy jedzone osobno spisywały się przeciętnie, ale razem współtworzyły interesującą kompozycję, a już na pewno były lepsze od klasycznego wariantu Oreo. Szczególnie po zamoczeniu w gorącej herbacie, gdy smaki się uwydatniały (wzrastała nie tylko słodkość i orzechowość, ale i słoność), a konsystencja wykonywała miękko-twarde tango, upodabniając markizy do orzechowych Kardynałek Tago (lub Admirałek z Lidla). Z tego powodu, mimo iż pozostanę wierna Hitom, paczkę Oreo Peanut Butter Flavour wyzerowałam sama.
Ocena: 5 chi ze wstążką
(jak zwykle tyczy się to ciastka maczanego w herbacie)
Skład i wartości odżywcze:
(odwiedź fanpage’e: Facebook, Instagram)
Na stoisko dotrzesz:
Atrium Molo
ul. Mieszka I 73
71-011 Szczecin
pn-pt: 09:00 – 21:00
nd: 10:00 – 20:00
Jadlam i te Oreo i ten wariant Reese’s. Chociaz ja tamte babeczki lubie, musze przuznac, ze te byly lepsze. I to nie tylko moje zdanie-moja mama potrwierdza XD
No to się tym bardziej cieszę, że nie dostałam Reese’s :)
Zgodzę się, że maczane Oreo są najlepsze, ale o tych konkretnie nie bardzo mam co napisać. Ja niestety jadłam wersję Reese’s i była raczej kiepska, a ta? Po tamtej nie wiem, czy bym spróbowała. Szkoda, tak jak napisałaś, że to krem a nie masło orzechowe jest w środku. Możliwe, żeby te dwie wersje aż tak bardzo się różniły?
Myślę, że tak. Inny przykład: klasyczny Snickers i Snickers Dark Choc – dla mnie zupełnie inne produkty, choć zmieniono jedynie czekoladę. Albo Hity – Creme Brulee orgazm, a kokosowe nawet kijem strach szturchnąć.
Nie jadłam nigdy Reese’s więc nie mam się do czego odnieść, ale cóż poradzę, że masło orzechowe mnie tak rajcuje i pewnie wciągnęłabym tą paczkę dziurką od nosa :D Choć za oreo nie szaleję, ale jako dodatkiem do czegoś tak… najwyżej skruszyłabym je do lodów, albo jakiegoś deseru… nie no może nie wszystkie najpierw zapchałabym się nimi na sucho, potem w mleku pomaczała, a na koniec skruszyła! Tak mogłoby być :D Ale niezdecydowana jestem, więc i tak wyszłoby na spontana :)
154 g, więc akurat po plus minus 50 g na każdą z form jedzenia :)
Chyba nigdy nie zrozumiem fenomenu oreo. Ot, zwykłe markizy ;p Ale takie przekładane kremem z masłem orzechowym chętnie bym zjadła :)
Ja też nie szaleję za Oreo, ale zdecydowanie podnieca mnie ilość wariantów smakowych.
My nadal będziemy czekać aż w końcu ktoś będzie tak genialny i wypuści na rynek Oreo bez kremu, czyli same herbatniki :D Wtedy nic tylko dokupić masło orzechowe i łączyć to w ilościach jakich się chce :D
To już nie Oreo :P Lepiej kupcie zwykłe i porozkręcajcie, bo na takie dziwactwo możecie się nigdy nie doczekać.
Hmmmm. Co by tu ten. Jakiegoś produktywnego… Faworyzując pewną markę jest się w stanie (tj. niemal zawsze) przymknąć oko na pewne sprawy. Chiejka – tak. Dochodzę do wniosku, że prowadzenie bloga ze słodyczami, może doprowadzić do monotematyczności i skrajnej uległości dla pewnych marek. Myślę, że każda z Was to przerabia(ła) ;)
P.S Najgorsze jest to, że japońce mają ją w gorzkiej limitce. Szczęśliwie z rumem i rodzynkami. Ale u nich Oreo przyjmuje nie tylko formę markiz :/
Jestem fanką rumu, ale Oreo z rumem i rodzynkami brzmi obleśnie.
To chyba jedyny wariant Oreo, na który skłonna bym się była połasić. I tak przypuszczam, że orzechowy krem by mnie nie zadowolił.
Ciebie to na pewno nie :P
kurcze.. ale się dogadałyśmy.. ty czekoladowe ciacha z masa o smaku masła orzechowego, lekko słonego,
a ja torcik lodowy z masla orzechowego, na czekoladopodobnym spodzie, tez lekko slony. :)
czytajac twój wpis jadlam akurat kawalek i czulam sie jakbym jadla to samo haha, tylko u mnie sklad troche lepszy :)
Szkoda, że nie zostało mi już ani jedno ciacho, bo też bym przeczytała Twój wpis, zagryzając Oreo.
Zdecydowanie lepsza wersja niż klasyczna, ale i tu czegoś zabrakło. Mogło być bardzie orzechowo i mniej słodko, ale ostatecznie i tak dobre było.
Po prostu powinno być mniej kremowo, a bardziej masłoorzechowo!
Oreo PB to dla mnie (prawie) równie duże 'meh’ jak klasyczne (czy jestem dziwakiem?), za to NIE MOGĘ doczekać się Oreo’wej Marabou, wyczuwam naprawdę mocne 6 chi :D Ja jadłam jej wersję z orzeszkami laskowymi i jak już ci chyba gdzieś pisałam, przypomina lepszą wersję Nutelli. Oj ciekawe czy moje spekulacje się sprawdzą ^.^
Ale się nakręciłam :D Marabou jem w tym miesiącu, pojawi się na blogu jako ostatnia w ramach współpracy. Dokładnie 25.03.
Wciąż zadziwia mnie twoja organizacja :O Czekam więc! :3
Zwykłe oreo lubię, ale bez szału – ten krem smakuje dla mnie sztucznie i żadnego specjalnego smaku nie mogę się w nim doszukać (jadłam też kiedyś oreo chyba w Irlandii i tam smakowały inaczej, ale mogło mi się tak tylko wydawać – nie zwracałam wtedy uwagi na smak tak jak teraz :P), a takie z orzechowym nadzieniem wydają mi się bardzo smacznie, choć też nie przepadam za słodko – słonymi połączeniami :D
Krem w klasycznej wersji Oreo ma smak czystego cukru, jest wstrętny.
Twój żółądek przynajmniej dobrze pracuje (a tak można stwierdzić po Twoich słowach), ciesz się.
Ciastka Oreo jadłam w wersji mini z masłem orzechowym Reese’s. Mimo twierdzenia, że nie smakują tak samo, to wierzą w ich dobroć. Na pewno by mi przypadły do gustu.
Pracuje, ale boli, więc co to za praca? :(
Walczę ze sobą, wchodzę na Twojego bloga.. a tu takie pyszności! Oreo! W dodatku z masłem orzechowym… muszę jak najszybciej się ewakuować ;)
Aż się boję zapytać, czegóż innego się spodziewałaś po blogu z recenzjami słodyczy :P
Dla mnie Hity mogą je całować, a nawet lizać po piętach! Jestem absolutnie zakochana w tym smaku Oreo i strasznie ubolewam, że nie ma ich na naszym rodzinnym rynku. Może kiedyś się dorobimy? Masło orzechowe przecież staje się coraz bardziej popularne :D
A tak w ogóle to dziwne masz objawy tego bólu…u mnie jak pojawia się refluks to niestety mam uczucie wiercenia w brzuchu wiertarką i wyrywania wnętrzności :/
Może :) A objawy bólu zależą od fazy, w której się akurat znajduję. Cierpimy na trochę inne rzeczy, ja refluks mam tylko w bonusie.
Cieszyła bym się jak dziecko gdybym je wreszcie kupiła:)
To kup :D
Uwielbiam masło orzechowe, więc chętnie spróbowałabym tej wersji Oreo. Niestety, widziałam ją w Kuchniach Świata i za jedną paczkę musiałabym zapłacić 48 zł ;/ Poza tym była też wersja miętowa. Cóż na razie pozostaje mi cieszyć się apetycznymi zdjęciami owych nowości na Twoim blogu :)
Oj, też widziałam te duże paczki za pięć dych! Przesada :/ Kupiłabym taką, gdyby w środku był przegląd 5-10 smaków, nawet po dwa ciastka.
Zgadzam się :) Żałuję, że nie ma już tej wersji w czekoladzie białej i mlecznej, bo jak ostatnio czytałam Twoją recenzję, to narobiłaś mi takiego smaka…Chyba musimy wybrać się w podróż do Ameryki, żeby spróbować tego, co nie jest nam tutaj dane :)
Ale to musi być dłuuuga wycieczka, bo jeśli pojedziemy tylko na kilka dni, to przytyję z 20 kg :P
Takich cudów jeszcze nie widziałam ^^
Po wyglądzie widzę, że muszą być obłędnie pyszne :)
Obłędnie to może nie, ale pyszne już tak :)
Kocham Oreo (jako nieliczne słodycze…) i kocham miłością przeogromną masło orzechowe/wszelkie orzechy. Kiedy pół roku temu jakoś byłam na wycieczce klasowej i w Amsterdamie był sklep z różnymi słodyczami (w tym pewnie zagraniczne) i zobaczyłam TO Oreo tylko, że w dużej pace (432g?) to się nie zastanawiałam, zupełnie, mimo że wtedy słodyczy niezbyt jadłam. Cóż mogę pisać… Moim pierwszym cheatem, po świętach, będą właśnie te ciacha, tylko muszę się wybrać do Candy Pointu. ;)
Cieszę się zatem, że Ci przyniosłam wieść o mniejszej paczce tuż pod domem :)
Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, bo pewnie długo bym się o istnieniu sklepu nie dowiedziała. :D
Pokażę właścicielom Twój komentarz, może przedłużymy współpracę ;)