Wieczór po mumiowej Stracciatelli poświęciłam wersji Citrus Sorbet. Z jednej strony byłam do niej nastawiona bardziej optymistycznie, w końcu czekolada mleczna bije białą na głowę, z drugiej zaś dręczyła mnie myśl o kremie. Cytrusy… hmm, po Buttermilch-Zitrone nic już nie jest takie, jak dawniej. By jednak nie wydawać przedwczesnych sądów, po prostu otworzyłam opakowanie i poddałam się biegowi historii.
SUMMER DELIGHT
Citrus Sorbet
Po mleczną tabliczkę, podobnie jak po poprzedniczkę, sięgnęłam równe pięć miesięcy przed końcem daty ważności, by uniknąć kremu w postaci skamieliny. Na to przynajmniej liczyłam. Kiedy zaczęłam kroić pierwszą kostkę, miło się zaskoczyłam. Czekolada nie była tak twarda, jak biała, nie łamała się w beznadziejny sposób i nie kruszyła. Nóż wchodził w nią gładko, pozostawiając równe brzegi. Najpierw sądziłam, że to dobry znak i świadectwo przyjemnej mleczności, później jednak spojrzałam na skład i zobaczyłam dwa pierwsze miejsca zajęte przez cukier oraz tłuszcz palmowy, yummy. Przy okazji dostrzegłam tam zatrważający procent czerwonych pomarańczy – cały jeden, z czego ten jeden składa się nie tylko z owoców właściwych, ale również z buraków i sacharozy. Dalej mieściły się cytryny, których procent jest liczbą po przecinku z zerem na początku, a na cytrynę składa się nawet więcej rzeczy niż na czerwone pomarańcze. Pomyśleć, że parę lat temu pytanie: Z czego składa się cytryna? mogło zostać uznane za wariackie.
Czekolada dzieli się w systemie pięć rządków po dwie kostki każdy. Na jednych widnieje nazwa firmy, na innych przepiękne i zgrabne logo. Jak deklaruje producent, całość zawiera minimum 30% kakao oraz minimum 18% mleka. Kolorystyka czekolady jak najbardziej odpowiada tej deklaracji, do czego innego za to odwołuje się zapach. O ile Delicje to jedne z najmniej lubianych przeze mnie ciastek, o tyle tu ich aromat doprowadził mnie do drżenia wargi świadczącego o ekscytacji i rozczuleniu. Citrus Sorbet bowiem pachniała jak owocowe galaretki oblane pyszną czekoladą i znajdujące się na jasnym biszkopcie. Albo nawet bez biszkoptu, po prostu zwykłe cukierki-galaretki (na przykład Opolanki). Obłęd!
Podobnie jak biała Stracciatella, Citrus Sorbet nie szczyciła się nadmierną bagienkowością, posiadając co najwyżej jej zalążek. Nie było w niej mleczności, zdecydowanie bardziej czułam kakao i słodycz. Konsystencją plasowała się pomiędzy plasteliną a margaryną, będąc raczej polewą kakaową niż czekoladą. Nadzienie na szczęście nie przypominało źle przechowywanej mumii, nadal jednak było kremem suchego typu oraz nie posiadało smaku własnego. Zatopiono w nim mniejsze i większe czerwone kropki, które okazały się kwaśne (oh god, why?!) i twarde (jak pokruszone cukierki), przez co przyjemnie strzelały pod zębami. Całość nie była zła, a nawet w pewien dziwny sposób mnie urzekła, w związku z czym Citrus Sorbet zjadłam niemal do końca. Pomimo kwaśnych cząstek w zbyt suchym kremie i słabej jakościowo czekolady podobała mi się jej galaretkowość, dzięki której podjęłam decyzję o przyznaniu aż 4 chi.
Ocena: 4 chi
Dziwna, mi by nie smakowala, bo jakos skonczyla mi sie faza na smak cytrynowy(a kiedys mialam XD) Poki co nie dam jej szansy :p
Ja drugiej szansy też bym jej nie dała.
Oj nie wiem czy by przypadła by mi do gustu… kiepskiej jakości czekolada nie zachęca :P
Oj nie, Tobie na pewno nie – wiem to.
Ależ bym od niej uciekała po zapachu galaretek.
Między plasteliną, a margaryną? Jeszcze krem bez smaku… cierpiałabym ją jedząc haha. :P
Zgadzam się, cierpiałabyś.
Po cytrusowym Lindtcie mam pewne oczekiwania względem cytrusowego nadzienia w czekoladach. Ta tabliczka ich nie spełniła. Sprawdziłam co napisałam o nadzieniu „Co w tym czuć? Najpierw mleczna słodycz, a po sekundzie ziarnisty kwas. ” To by mniej więcej zgadzało się z tym co napisałaś.
Nie jadłam cytrusowego Lindta, ale nie kusi mnie ani trochę.
Cytrusowe nuty w czekoladach, jak pewnie już tutaj pisałam, mnie nie zachwycają, więc sama takich nie kupuję i napis citrus soerbet na opakowaniu skłania mnie do omijania takiej tabliczki ;) Choć kostki wyglądają bardzo smacznie ;)
Kostki w każdej Heidi wyglądają smacznie. Ale tylko wyglądają.
Cytrusy w czekoladzie? Oj nie, to nie dla nas :P Galaretki w czekoladzie to zło ale Delicje Monika wręcz uwielbia :D Jednak to nie jest tabliczka, którą chciałybyśmy koniecznie kupić :)
Ja na odwrót z tymi galaretkami i Delicjami, bo denerwuje mnie suchy biszkopt.
Tak dla odmiany po wczorajszym komentarzu: ta czekolada brzmi dla mnie jak koszmar :) Zapach galaretek, czekolada ala polewa, margarynowato-plastelinowa konsystencja – 3 x sromotne „Nieeeee” xD
Sromotne :D Dawno tego słowa nie słyszałam. Kojarzy mi się z muchomorem sromotnikowym.
Sama z siebie nie kupiłabym nawet gdyby była w mniejszej wersji, nawet nie jestem pewna, czy spróbowałabym, gdyby ktoś poczęstował. Taka … nijaka się wydaje. ;)
Nijaka nie, ale rzeczywiście nikomu bym jej nie polecała.
Jakoś ta plastelinowa konsystencja mnie nie zachęca. No i tłuszcz palmowy – wiadomo, jest w wielu produktach, ale jak mogę to go unikam. A co do cytrusów hmm – raz mam „fazy” na cytrusowe słodycze i mogłabym jeść je non stop, a potem z kolei zupełnie mnie od nich odrzuca. Ciekawa jestem jak byłoby w przypadku tego tworu. Często kwaskowatość takich słodyczy równoważy ich słodycz dlatego są całkiem znośne. Gdybym ją dostała to bym z przyjemnością przetestowała, ale sama nie kupię ;) Pozdrowionka :)
Nie, nie – dostawać też nie warto :P
cytrusy w czekoladzie? wchodzę w ciemno!
Szybciej być wyszła, niż weszła :)
W sumie to… kolejna, średnio mnie interesująca, tabliczka. Każdy z nas jadł/ zajadał się kiedyś tanimi galaretkami w czekoladzie. i to budzi sentyment, ale nie jest on na tyle silny by dostać ślinotoku. Ta otoczka już wtedy nie była najwyższej jakości. Słodycz kategorii „jeść by coś zjeść”. Smak, patrząc też na wygląd, powinien być lepszy… tylko nie wiem czy wystarczający do nadania 4.
Wiesz, dałam czwórę nie w kategorii „jak na Heidi” (wtedy przyznałabym chyba 6 :P), ale tak po prostu. Kiepska jakość, ale smak mnie przekonał.
Cytrusy to nie dla mnie. Jedynie jestem w stanie je znieść w postaci świeżych owoców.
Świeżych nie mogę, a szkoda.
Nie moja bajka:)
Tym lepiej, zaoszczędzisz.
Z dwojga złego wolę ją niż Iced Coffee, ale… eeeee. Eeeee. Życie jest za krótkie na takie czekolady ;)
Boże, święta racja!