Lorenz, Monster Munch

Są takie dni, w których wypada nam coś nieplanowanego, nieprzewidywalnego, nadprogramowego. Jeśli wydarza się to w godzinach nicnierobienia, nie ma problemu. Jeśli jednak niespodziewajka zazębia się z pracą, szkołą, godzinami posiłków, wyjściem na siłownię czy na spacer z przyjaciółmi, wszystko zaczyna się komplikować. Doba zdaje się wydłużać jak guma – nagle albo jest za mało godzin, albo za dużo. Albo czegoś nie zdążymy zrobić, albo w ostatniej chwili rezygnujemy i próbujemy dostosować się do rzeczywistości, walcząc z pustką egzystencjalną. Tak jest przynajmniej z ludźmi, którzy cenią sobie spokój i monotonię, kochają planować i nigdzie nie ruszają się bez swojego kalendarza. W skrajnych przypadkach, nawet jeśli między 16:00 a 17:00 wypada im godzina nicnierobienia, to i tak jest to ważna godzina nicnierobienia, bo zaplanowana. Przez długie tygodnie umysł przyzwyczaja się, że ciało przez sześćdziesiąt minut będzie zalegało w bezruchu, a mózg kontemplował nudę. Kiedy więc ktoś w swej niewiedzy lub ignorancji przerwie tę nudę, zostanie obrzucony wyzwiskami – w lepszym przypadku, bądź od razu jajami – w gorszym. To szaleństwo, wiem, ale w pełni się z nim utożsamiam. I naprawdę, naprawdę nie rozumiem, jak można potrafić żyć spontanicznie, bez planów i utrwalonych, przetestowanych, bezpiecznych schematów.

Lorenz, Monster Munch (1)

Monster Munch

Chrupki z dzieciństwa, chrupki dla dzieci, albo po prostu chrupki, które ratują życie w sytuacjach niezaplanowanych. Oto produkt, który nie tylko kojarzy mi się z czasami, gdy Olga była małą Olesią, ale również zapewnił komfort psychiczny dorosłej już Oldze, kiedy znajomy siedział u niej nieco za długo. Gdy poszedł, za oknem panował wczesny zimowy mrok. Godzina jogurtu minęła dwadzieścia minut wcześniej, a godzina czegoś słodkiego właśnie się rozpoczynała. Co teraz?! – pomyślała nasza bohaterka. – Nie ma zdjęć, nie ma otwartego produktu, na którego miałabym ocho… Myśli przegalopowały przez całą, pokaźną listę posiadanych słodyczy i wybrały coś, co nie wymaga krojenia, babrania się z tłustym kremem i mycia rąk. Coś, co w domu znalazło się przypadkiem, bo w wyniku przygarnięcia biedronkowych Top Chips i paru innych chrupaczy wiszących przy sklepowych kasach. Tym czymś były Monster Munch.

Lorenz, Monster Munch (4)

Wracając do czasów młodości, przypomnę, iż Monster Munch tworzyły chrupkowe trio wraz ze smażonymi (prażonymi?) okienkami i bekonowymi Peppies. Kto nie próbował któregokolwiek z tych produktów, a urodził się w XX wieku, z pewnością miał przykre i niepełnowartościowe dzieciństwo (a braki powinien niezwłocznie nadrobić). Moje na szczęście było całkiem udane, może nawet za bardzo, bo chrupków i chipsów zjadłam w życiu mniej więcej tonę. Podchodząc więc do duszków, dokładnie wiedziałam, czego się spodziewać: lekkości, chrupkości, słoności, tłustości i – co najważniejsze – pyszności.

Lorenz, Monster Munch (5)

Czego się spodziewałam, to też otrzymałam. Zapach Monster Munch był w pierwszej kolejności tłusty, potem zaś słony. Od razu pomyślałam, że gdyby owo aromatyczne połączenie nie było esencją mojego dzieciństwa, z pewnością uznałabym je za obrzydliwe. Chrupki tłuste były również w dotyku i smaku, plasując się pomiędzy wyrobem dopiero co wyłowionym z mcdonaldowej frytkownicy a ściągniętym z cukiernianej blachy pełnej starych i przesmażonych pączków (znajdował się w nich bowiem słodki pierwiastek, przywodzący na myśl pączki z lukrem). Innymi słowy: na jednego duszka przypadała łyżka lub dwie (lub dziesięć) oleju. Ponadto Monster Munch okazały się idealnie kruche, chrupkie, grube. Zawierały drobne ziarenka czegoś twardego, co szybko znikało w przełyku. Były słone lekko, ale wyraźnie, a z każdym kolejną sztukę nawet wyraźniej. Nie dostarczą konsumentowi żadnych wybitnych wrażeń, ani też nie są genialne jakościowo. Niestety, kojarzą mi się z dzieciństwem i siłą rzeczy muszę kochać ich delikatny, słony smak.

skalachi_5Ocena: 5 chi


Skład i wartości odżywcze:

Lorenz, Monster Munch (2)

50 myśli na temat “Lorenz, Monster Munch

  1. Dawno już ich nie jadłam, ale kiedyś bardzo lubiłam. Ciekawe jak odebrałabym je teraz, po latach niejedzenia chipsów (a raczej jedzenia bardzo sporadycznego i jak już to Lays’ów prosto z pieca albo max 2 sztuk od siostry :D)

    A co do planowania to chciałabym żyć zaplanowanym życiem i np. w weekendy zazwyczaj wiem, co będę robić, ale w dni pracujące ciężko mi cokolwiek zaplanować :/

    1. Lay’s z pieca <3 Po recenzji Marcina mam wielką ochotę na wariant curry, ale nie chcę kupować sama całej paki.

  2. Mi też się okropnie kojarzą z dzieciństwem i mam do nich ogromny sentyment! Uwielbiałam je, to były moje ulubione chrupki, bo z chipsów jadłam tylko te Lays,, prosto z pieca,, XD

  3. Ja nie jadłam ich nigdy, nawet jako dziecko. Nie lubiłam chrupek już wtedy. Tak, ja istnieję, haha.
    Ja również nie wyobrażam sobie życia bez planowania. Wszelkie wyjazdy, degustacje, swoje „urozmaicone” menu, wyjścia… wszystko musi być zaplanowane, chociaż czasem coś spontanicznego zaskoczy mnie pozytywnie… jednak też nie mogłabym żyć spontanicznie.
    O chrupkach się nie wypowiem, ale… dobrze, że nie musiałaś się bawić z krojeniem itp., oraz że masz z nimi miłe wspomnienia. Mi pewnie by przez gardło nie przeszły. :P

    1. Wyjdź.

      Mnie też spontaniczne rzeczy czasem miło zaskakują, ale kurde… zdarzają się raz na kilka miesięcy, bo robię wszystko, by do nich nie dopuścić. Czasem chciałabym być inna, no ale… :)

    1. A o smaku coli próbowały? Zostałam dziś ostrzeżona na Instagramie, żeby ich nie ruszać, więc w razie czego przekazuję info dalej :P

  4. Ostatnio stwierdziłam, że jeszcze z rok temu miałam wszystko tak zaplanowane godzinowo, że wszystkie odstępstwa od grafiku kończyły się atakiem wściekłości. Teraz nieco wyluzowałam i chociaż nadal mam w głowie godziny ( co, gdzie i ile czau) to mogę je nagiąć. Z niechęcią, ale mogę. Wczoraj na przykład wszystkie plany poszły w piz… poszły sobie, bo zamiast pół godziny siedziałam u dentystki od 14:30 do 17:20 :D
    Duszków nigdy nie lubiłam :D Wolałam chrupki smakowe, orzechowe, paprykowe, bekonowe, ale nie takie zwykłe.

    1. O, znam ataki wściekłości. Jak mi się coś przeciąga, chociażby rozmowa na FB (Messengerze), a godzina deseru wybija i wiem, że jeszcze muszę zrobić zdjęcia, to już mnie trzęsie i wyklinam w myślach rozmówcę :P Staram się luzować, no aaaleee… I też naginam, udaje się, ale o 30 minut. Potem już lepiej do mnie nie podchodzić, bo będę rzucać czym popadnie.

  5. Duszki kiedyś uwielbiałam no ale ze słonych przekąsek w diecie zrezygnowalam. Moja mama pożera je paczkami – to jedyne które lubi o_O
    Co do grafiku i planowania to też jestem mega zaplanowana. Zawsze wiem co w danym dniu dokładnie kiedy robię i nienawidze modyfikacji rokładu zajęć. Pora jedzenia to świętość zwlaszcza w porze konsumowania słodkości przy jawie :P jak coś mi nagle wypada albo wpada to nie mogę się odnaleźć. Mam resztę dnia zmarnowane – wyjęte z życiorysu, bo jestem zirytowana i podlamana. Dla niektórych to nienormalne albo głupie ale ja uważam że dobra organizacja to podstawa. Daje poczucie równowagi i bezpieczeństwa. Komfort psychiczny. Nie lubię z tego powodu niespodzianek i niezapowiedzianych wizyt kogokolwiek … w moim otoczeniu rzadko kto to rozumie … mówią wrzuć na luz, spontaniczność nie jest zła ale i tak mnie nic do innego podejścia do życia nie przekona :) W pełni Cię rozumiem i popieram :D

    1. Moja mama nie lubi chipsów i chrupków, ale jak są na stole, to zjada do końca. Czasem całą michę sama :P

      Moje pory żarełka to też świętość. Wolę je przesunąć o pół godziny niż w tym czasie się rozpraszać. Zwłaszcza wtedy, gdy robię notatki do recenzji. I jak wypadnie coś naprawdę dużego i niespodziewanego, to oczywiście również nie mogę się pozbierać. Nie wiem, za co się zabrać i w co włożyć ręce. W ogóle wszystko, co napisałaś, mogłabym napisać sama. Doskonale Cię rozumiem.

    1. Maczugi to koniec podstawówki. Na dodatek były do dupy – małe, mało w paczce i prawie nie miały na sobie przypraw. Takie chrupki dla ubogich podstawówkowiczów :P

      1. Ranisz moje serce! :D Maczugi kupowaliśmy po kilka paczek dziennie. :D Były właśnie dla mnie świetnie przyprawione.

        1. To może ja trafiałam na same dupne paczki. Kupiłam Maczugi z pięć razy w życiu, może mniej. Zajadałam się Hyperami – były o 50 gr droższe (Maczugi = 50 gr, Hypery = 1 zł), ale nieporównywalnie smaczniejsze i większe.

          1. Cenę Hyperów pamiętam do tej pory. :D Łaziliśmy do sklepiku osiedlowego Bajka i tam się je kupowało. :D W sumie fajna sprawa, że tą swoją zgrają dorastaliśmy na oczach tego sklepiku, bo sprzedawcy się do tej pory praktycznie nie zmienili- rodzinny biznes.
            No ja nie wiem, Maczugi uwielbialiśmy bardzo. Wszystkie promocje na nie i wszystkie sklepy na naszym osiedlu, w których były – obcykaliśmy. :D
            Tak samo szaleliśmy, kiedy co jakiś czas pojawiały się długie pałki lodowe, ale o kwaśnych smakach. Pamiętam jak zrobiłam zapas do domu, tylko, że one były tak długie, że nie mieściły się do zamrażarki,więc trzeba było je albo łamać, albo mocno się nagimnastykować przy ich pakowaniu. :D

            1. Jak tylko robiło się ciepło, Pałeczka była konsumowana every day :D Wychodziliśmy na przerwach za teren szkoły do sklepu, żeby tylko je kupić. I te początkowe ceny… 10-20 gr <3

  6. Muszę koniecznie wrócić do tych smakołyków. Nie były one obecne w moim dzieciństwie, nie wypełniły wczesnej młodości, może zdominują choć chwilkę wieku męskiego? Pamiętam, że ktoś mi opowiadał, ze na jakieś imprezie je jadłem. Świt rozwarstwiał już powieki, a umiłowany mrok ginął w starciu z rzeczywistością. Chrupki podobno mi smakowały. Może teraz będę na dłużej pamiętał ich smak? Jak piszesz, że warto do nich wracać, to może warto z nimi coś rozpocząć?

    1. Jeśli ich nie pamiętasz, to raczej nic dobrego nie przyniosą. ALE jeśli ten ktoś miał rację i je jadłeś, możesz kupić paczkę, zamknąć oczy i przywołać wspomnienie porannych godzin na imprezie. A nuż sobie przypomnisz :)

  7. Moje pierwsze spotkanie z nimi było złe – kupiliśmy z kuzynem jakieś przeleżałe, były super twarde i mało słone. Potem już były tylko mało słone (jak dla mnie), ale trauma i tak została.

  8. Te chrupki są dla mnie niemałą zagadką, bo bardzo mi zawsze smakowały i właściwie nie mogę im niczego zarzucić, bo są naprawdę niesamowicie dobre, zwłaszcza jak na chrupki, a jadłam je może z kilka tylko razy w życiu. Ja – miłośniczka prażynek i wszystkich takich chrupaczy. Nie rozumiem, zwłaszcza, że są one tak ogromnie popularne. Muszę kupić sobie paczkę dla przypomnienia smaku, bo nie jadłabym ich ze dwa lata co najmniej!

  9. Nie znam, nie kojarzę. Zero wspomnień z dzieciństwa. To to, jakieś nowe pewnie :P

    Dobra, tak. I dla mnie są tłuste… i słodkie! Dokładnie w tej kolejności. Dopiero potem słone.

    1. Naoliwił mózg i jednak dokopał się do wspomnień, yeah :D Mam wrażenie, że w blogosferze to my dwoje – jak stare próchna – najczęściej biadolimy na temat dzieciństwa. Nie sądzisz, drogi Panie?

  10. Mam takiego samego fizia na punkcie planowania ;)
    Też ostatnio myślałam o tym, że gdyby te chrupki nie kojarzyły mi się z dzieciństwem, na pewno bym ich nie kupowała ;)

    1. Kolejna do kolekcji, oł jesss :D Z Twojego bloga pamiętam nawet porady, jak dobrze rozplanować swój czas, ale że jestem w tym mistrzem, nie musiałam drukować i naklejać na szafce.

  11. Pewnie, gdybym żyłą według takich schematów to byłoby mi prościej wszystko ogarniać. A ja wiele planuje, a potem wychodzi, jak wychodzi ;) Kiedyś byłam większą perfekcjonistką pod względem restrykcyjnego planowania czasu, ale jakoś mi to minęło – choć nie do końca. Co do samych chrupek to lubię je. Odkąd pojawiły się w Biedronce nierzadko zdarza mi się je kupić. Jedne z moich ulubionych chrupaczy. Nie mogę się zdecydować czy bardziej lubię wersję ketchupową czy pizzową – niedostępną w Biedrze ;(
    Pozdrawiam :)

    1. Nie wiedziałam nawet, że ketchupowa istnieje! O pizzowej słyszałam. Jest też o smaku coli – połasisz się? :)

  12. A myślałam, że tylko ja planuję nawet nicnierobienie! Aż się dziwię, że jakoś daję radę w obecnej nieprzewidywalnej pracy.

    Duszki nie dla mnie. Zawsze odbierałam je jako bezsmakowe.

  13. Nie wiem czemu mam tak akurat z Duszkami, ale chociaż jarałam się nimi tak jak inne dzieci, to od zawsze uważałam je za bezsmakowe :D Nie wiem czy byłam spaczona tonami Lays’ów Zielona cebulka, możliwe że tak, ale jedyne co mi się w nich (duszkach) podobało to ich kształt. No i były tłuste i chrupały, czyli małej Zosi musiało smakować.

  14. Definitywnie smak dzieciństwa! Pamiętam jak w podstawówce były do kupienia w automacie, który był tak stary, że wyglądał jak pralka :D

    1. U mnie w podstawówce nie było automatów. W gimnazjum zresztą też nie. Pojawiły się dopiero w liceum – z kawą i herbatą.

  15. Smak dzieciństwa! :) Dawno nie jadłam i ostatnio gdzieś kupiłam i zjadłam mała paczusie z przyjemnością. ;) Oj tak są słone i dzięki temu bardzo dobre. :D

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.