Ponieważ w ostatnim czasie – miejcie na uwadze fakt, że recenzje nie są publikowane zgodnie z kolejnością jedzenia, a także nie zbiegają się czasowo z teraźniejszością – jadłam same czekolady, tym razem grzebiąc w zdrowej skrzynce i poszukując produktu współpracowego, kierowałam się myślą: tylko nie kakao, tylko nie kakao. Na ratunek pospieszyły mi jabłkowe BISkids, czyli jedyne ciastka, które znalazłam w cudownej paczce od Biozony. Nie byłam zresztą zdziwiona, wszak sama je sobie wybrałam. Zauważywszy ich cudne opakowanie na stronie sklepu internetowego, wiedziałam, że trafią w mój gust.
BISkids Apfel-Spelt
Od czasu zamówienia BISkids, także w czasie degustacji, nie zorientowałam się, że nazwa ciastek jest grą słów, gdyż wymawia się ją tak samo jak biscuits, czyli herbatniki. Oczywistość ta spłynęła na mnie dopiero przy ostatniej degustacji, czyli trzeciego dnia. Wcześniej widziałam jedynie słowo kids (dzieci), a także Bis, co mnie szczególnie ucieszyło, ponieważ jest to jedno ze zdrobnień, których używam do przywoływania mojej małej Rubi. Entuzjazm podtrzymywała niska kaloryczność produktu (388 kcal/100 g), przepiękna szata graficzna i sposób pakowania ciastek. W kartonie bowiem znajdowało się sześć sztuk wypieku owiniętych w folię i gotowych do wzięcia ze sobą do szkoły, pracy, lub po prostu w świat.
Kiedy wyciągnęłam pierwsze ciacho z folii i zobaczyłam, jak wygląda w rzeczywistości, od razu pomyślałam, że jest dzieckiem Ciasteczek wiśniowych Solidarności i Fig Barów Nature’s Bakery. Rozmiarem przypominało drugi produkt, małą ilością dżemu zaś pierwszy. Ponieważ uwielbiam oba, byłam zachwycona. Ciacho firmy Belkorn pachniało słodko i jabłkowo, a nawet szarlotkowo, choć niestety bez udziału cynamonu. By jak najlepiej poznać jego smak i inne walory, do degustacji postanowiłam podejść na cztery sposoby: na zimno, na herbaciano, na piekarnikowo oraz na mikrofalówkowo.
Pierwszego bisika przecięłam na pół. Jedną cześć zjadłam na surowo, na zimno i na sucho, w żaden sposób jej nie przetwarzając. Ciastko było dość twarde, ale nie chrupało, na języku zamieniało się w gęstą, ciastową, cudowną papkę. Było czymś pomiędzy ciastkiem kruchym i drożdżowym. Smakowało słodkimi jabłkami, zdecydowanie idąc w stronę szarlotki. Z powodu zwartej i twardej struktury bliżej mu było do produktu Solidarności niż Nature’s Bakery. Drugą połówkę zamoczyłam w zwykłej herbacie, ale z racji dżemowego dodatku sposób ten absolutnie mnie nie przekonał i nikomu go nie polecam.
Drugi bisik siedział przez kilka minut w piekarniku, skąd wyszedł zarumieniony i twardszy, tym razem cudownie chrupiący. Warstwa chlebka smakiem i konsystencją przypominała kruche ciasteczka, które piekła babcia, gdy przyjeżdżałam do niej na weekendy. Pamiętam, że moje ulubione miały kształt księżyca. Alternatywnym skojarzeniem był przypieczony spód ciasta z blachy. Co ciekawe, warstwa ta nie zawierała zbyt wiele cukru, zdawała się niemal wytrawna. Po bokach było jej więcej – zupełnie jak w Fig Barach – dzięki czemu można się było porządnie wgryźć. Dżemiku za to nie było zbyt wiele. Odznaczał się konsystencją marmolady, rozpływał się w ustach i był równie mocno słodki, co jabłkowy. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby powstał w procesie smażenia mocno pocukrzonych, świeżych owoców z sadu.
Na koniec zostawiłam bisika poddanego 20-sekundowej mikrofalizacji, ale po spotkaniu ze sztuką spiekarnikowaną nie przypadł mi do gustu. Środek ciastka się przypalił, a w kuchence zawisło trochę dymu. Tuż po wyciągnięciu dżem przez kilkanaście sekund… syczał, chlebek zaś był twardy i chrupiący – zwłaszcza spalony spód – ale nie w tak świeży i cudowny sposób, jak poprzednio. Nie trudno się więc domyślić, że pozostałe trzy sztuki wpakowałam do piekarnika i zjadłam z rozkoszą wypisaną na twarzy. Może i BISkids nie są przyrodnimi braćmi Fig Barów, ale stanowią całkiem niezły zdrowy odpowiednik.
Ocena: 6 chi
Skład i wartości odżywcze:
(kliknij obrazek, by przenieść się na stronę Biozony,
lub wejdź do sklepu internetowego)
No,chcialam wlasnie napisac,ze mega przypominaja Fig Bary XD Ale tez sa fajne,no i smak taki niefigbarowy(chyba nje ma jabkowego figbara,nie?).Fajnje by bylo sprobowac takiego ciacha,ale dopiero po upieczeniu :D
Zuza jest wersja jabłko i cynamon ale nie w Polsce :)
Olga – ciasteczka rzeczywiście wyglądają jak FigBary ale coś wydaje mi się, że smakowałyby mi bardziej i nie byłabym aż tak zasłodzona :) Byłam też pewna tego, że je podpieczesz :)
O,oki,dobrze wiedziec :)
Zuza, na blogu była recenzja jabłkowego Fig Bara :)
Wczoraj o późnej porze przed pójściem spać miałam ochotę na coś bliżej nieokreślonego i teraz wiem, że były to podobne coasteczka podpieczone w piekarniku :D
Za późno się zorientowałaś, trzeba nadrobić dziś.
Nie będę oryginalna, przypominają mi FigBary. I nie wiem czy miałabym w sobie tyle samozaparcia by pakować je do piekarnika :D
Jakbyś poczuła lepszy smak i konsystencję, to miałabyś.
Takie coś to jednak nie mój typ. Swoją drogą… mi by się nie chciało tak z nimi kombinować. :>
Mało w życiu kombinuję, to przynajmniej ciastka od czasu do czasu mogę sobie podpiec ;)
Czyli pozostaje nam je zakupić kiedy poszukamy mieszkania z piekarnikiem xD
O nie, Wy i problem braku piekarnika :P
Skusiła mnie tą wersją piekarnikową i cudownie chrupiącymi ciasteczkami, oj smaku co nie miara mi narobiłaś. Ogólnie lubię tego typu ciasteczka
Piekarnikowa kusi najbardziej, więc się nie dziwię :)
Ja podobnie jak Ty lubię takie kapcie, więc z ogromną przyjemnością bym to zjadła do ostatniego kawalątka. Zwłaszcza w takim wariancie. :-)
To nie jest kapeć nawet w 1%.
Gdyby nie jabłkowe nadzienie, powiedziałbym – rewelacja. Najchętniej widziałbym w nich banana. Z taką „kruszonką” komponowałby się rewelacyjnie. Strona www podpowiada, że to jedyny wariant smakowy (tj. z wkładem), więc drzwi wyłamywał nie będę ;)
Czemu? Przecież Ty kochasz szarlotkę, doskonale pamiętam. Hłe, hłe, hłe…
Lubię takie smakołyki. Czasem sięgam po jakieś sklepowe zdrowe ciasteczka, ale głównie wtedy, gdy nie chce mi się piec samej takowych. Dlatego u mnie wersja z piekarnikiem raczej by odpadała. No bo jak nie chce mi się piec ciastek to i rozgrzewanie piekarnika wydaje mi się bezcelowe. Szkoda, że w mikrofali eksperyment nie wyszedł. Zostałoby mi zatem zjedzenie na zimno, w stanie surowym. Ale przy takich ciasteczkach w ogóle mi to nie przeszkadza. Szarlotkowe smaki dobre są pod każdą postacią. Serdecznie pozdrawiam. :)
Piekarnik rozgrzewa się w minutę, więc bez przesady :P
Mam na to ochotę:)
Ja też, ale już wszystkie zeżarłam.
Jabłkowe nadzienie niezbyt mnie zachęca, ale perspektywa piekarnikowego chrupiącego ciastka już przeciwnie :D
Obie rzeczy powinny zachęcać!
Kurcze muszę kiedyś wsadzić ciacho do piekarnika :D jeszcze nigdy takiej wersji nie jadłam. A te ciastka to fajny pomysł no i porcjowane, lubię jak producenci tak robią, bo przynajmniej każda porcja smakuje tak samo doskonale :)
Masz rację. Nie trzeba się bać, że jeśli na drugie ciastko przyjdzie ci ochota dopiero po tygodniu, to zastaniesz je wilgotne albo wysuszone na wiór.
Nadzienie jabłkowe? Orkisz? O mamo! *.*
Tak, córko? :D
Cóż, mnie nie smakowały.
Pamiętam. Przez Ciebie trochę się ich bałam, ale jak zrobiłam pierwszego gryza, miałam wrażenie, że jadłyśmy inny produkt.
https://www.wprost.pl/10065791
Ciastka te ( partia) zostały wycofane ze sprzedaży. Swoją drogą jak można do Bio Ciastek dla niemowlaków dodawać jakiekolwiek substancje kancerogenne? Przecież są naturalne substancje konserwujące. Masakra! A potem dziwić się skąd tyle chorób rakowych u małych dzieci! !!
Nieźle. Dzięki za link ;)