Szaleństwo. Obłąkanie. Obłęd. Tylko tak mogę nazwać stan, w którym od czasu do czasu się znajduję. Naprawdę nie wiem, jak mogłabym go wytłumaczyć osobom, które nie czuły czegoś podobnego, ale niech będzie – spróbuję, przytaczając sytuację, o której pisałam już w recenzji Zottera Namaste India. Otóż u progu obłędu idę do sklepu i widzę coś. Niee, nie potrzebuję – myślę. Wracam do domu nieświadoma, że to coś już zasadziło w mojej głowie ziarno. I owo ziarno zaczyna rosnąć, wplatając się w szare komórki i uwierając. Nie mija dzień, a ja zaczynam się zastanawiać, czy aby na pewno widzianej rzeczy nie potrzebuję. Bo może jednak mi się przyda? Ni stąd, ni zowąd siedzę i gorączkowo wynajduję powody, dla których to coś posiadać muszę, na dodatek najlepiej teraz, zaraz. Planuję wyprawę na drugi dzień, a choćby się waliło i paliło, i tak pojadę. W ten właśnie sposób zdobyłam bohaterów dzisiejszej, jutrzejszej i pojutrzejszej (nawet nie wiedziałam, że takie słowo istnieje) recenzji. Wyszłam z domu głównie po Loffel Ei na sztuki. Pojechałam na jeden koniec miasta do Kauflanda, w którym jeszcze nigdy nie byłam, a potem na drugi – do jedynej galerii handlowej we Wrocławiu, w której są Kuchnie Świata. A, no i zahaczyłam o Halę Targową, bo bardzo marzyłam o tym, żeby zamarznąć (wiał silny wiatr i padało). Wróciłam do domu przemarznięta do szpiku kości i biedniejsza o prawie stówę, ale szczęśliwa. I nieważne, że dwa tygodnie później Loffel Ei pojawiły się w dziesięciu innych, bliższych domowi lokalizacjach. Poczucia triumfu z tamtej chwili nie odbierze mi nikt.
Screme Egg
Wielkanocne jajka Cadbury widziałam w Kuchniach Świata już w zeszłym roku. Pojawiły się wówczas w dwóch wariantach: Creme Egg oraz Caramel Egg. Stojąc przy kasie, zastanawiałam się nad ich zakupem. Wyciągnęłam komórkę, pogrzebałam w Internecie i odkryłam, że zdecydowanie nie warto tego robić. Wróciłam do domu i nie żałowałam – nie wiedziałam o ziarnie. Dopiero w tym roku ziarno owo wydało plon, wykraczając dalece poza Loffel Ei. Do Kuchni Świata pojechałam dwukrotnie, dopiero za drugim podejściem ulegając silnemu pragnieniu spróbowania wielkanocnych produktów. Niestety, nie zastałam ani jednego Caramel Egg. Zamiast nich natknęłam się na Creme Eggs, Screme Eggs oraz Galaxy Bubbles.
Kupując Screme Egg, zupełnie nie wiedziałam, czym ono jest. Dopiero w domu odkryłam, że to odpowiednik wielkanocnego jajka Cadbury, tyle że wypuszczany na Halloween. Oba produkty składają się z tego samego: mlecznoczekoladowej otoczki, białego wnętrza i wkładki kolorystycznej, raz imitującej żółtko, raz zielonego gluta. Trochę się bałam, że bohater dzisiejszej recenzji będzie konającym na udar kamieniem, wszak jajka znajdowały się prawie na granicy daty ważności (i udało mi się wytargować obniżkę ceny), a mimo tego zakupiłam od razu dwie sztuki (dzięki, logiko! Zawsze mogłam na tobie polegać).
Kiedy przekroiłam jajko, odetchnęłam z ulgą. Nadzienie nie było spierzchniętym pustynnym kamulcem, ale ciągnącą się, wilgotną mazią. Uległa ona wymieszaniu – prawdopodobnie z racji długiego stażu – przejmując barwę ogrowego gluta (Internet bowiem podpowiada, że kolory powinny być oddzielone). Skądinąd przekroić tego słodycza wcale nie było łatwo. Czekolada okazała się niezwykle gruba i twarda, dzielnie stawiała opór nożowi. Miała obłędnie mleczny, delikatnie kakaowy i słodki do granic wytrzymałości zapach. To, co skrywała, na pierwszy rzut oka było lukrem (charakterystycznie trzeszczało podczas krojenia).
Zielony glut rzeczywiście okazał się czymś w rodzaju… nie, wcale nie czymś w rodzaju, to po prostu był lukier. Nieprzyzwoicie słodki, płynno-gęstawy, zapychający. Słodycz zwielokrotniała czekolada: gruba, mleczno-kakaowa, milkowa, obłędna. Jej jedynym minusem był brak bagienkowości. Warstwy jedzone razem powodowały cukrowy szok i przyczyniały się do nerwowego dzwonienia zębów, a jednocześnie… bardzo mi smakowały! Gdyby do nadzienia dodano alkoholową nutę (płonne nadzieje, przecież to produkt dla dzieci) albo zamieniono je na dobrej jakości marcepan, halloweenowe jajka byłyby bezkonkurencyjne. Nawet bez tego jednak Screme Eggs mogłabym kupić ponownie. Ich słodycz powoduje mdłość, ale mniejszą niż Loffel Ei, a kaloryczność (440 kcal/100 g) jest nieprawdopodobnie przyjazna. Po wyjedzeniu nadzienia z drugiego jajka czułam się, jakbym zjadła ze dwa cukrowe baranki naraz, ale i to nie wzbudziło mojej niechęci.
Ocena: 4 chi ze wstążką
Nie przepadam za lukrem, więc wnętrze jaja by mnie rozczarowało (a jakby tam dodali alkohol to już permanentnie :D), ale czekolada zapewne nie, bo bardzo lubię tą firmę. Ostatnio kupiłam dużą czekoladę (chyba 900g) i właśnie ją wykańczam. I mam małe jajeczka z tej firmy, też pyszne :)
900 g czekolady w jednej tabliczce, o rany :x
Niesłodkie? Tzn. nie tak bardzo słodkie? W takim wypadku wszystkie wyzwania „50 jajek na czas” z jutubów to żadne wyzwanie ;) *
P.S. Czy choć raz będę mógł napisać, dużo wnoszące, pieeeeeeeeeeeeeerrrrrrrrrrwszyyyy?
* Tak czy siak, wygląda typowo hmmm apetycznie-cukrowo. I w żadnym wypadku nie zamieniałbym go na obrzydliwy marcepan.
Nie pierwszy, ale było blisko. Próbuj dalej ;*
Yyyyy, nie – to była moja pierwsza myśl po zobaczeniu jajek. Potem pomyślałam, że może będą lepsze od jajek Cadbury które ja miałam nieprzyjemność jeść. le nie, widzę, że to ten sam lukier. Więc powtórzę moją pierwsza myśl – Yyyy, nie. Za słodko, lukru nie lubię i tylko czekolada ratowała produkt.
Jutro będziesz miała swój „yyyy, nie” produkt :)
Zdecydowanie nie moje smaki :P
Za słodko, co? ;)
Czekoladowe jajko z lukrem?Chyba podziękuje :p
E tam, da się przeżyć :D
Oj, mam wrażenie że to cudo skutecznie zasłodziłoby mnie na amen.
Możliwe. Zależy, jaki masz próg tolerancji dla cukru. Loffel Ei są gorsze pod tym względem.
Też tak czasem mam, że się na to napalę, nie kupię, a potem wracam do sklepu z ciężkim sercem nerwowo spoglądając czy ów produkt nadal jest na stanie ;) A co do samego jajka to jak dla mnie czasem warto się zasłodzić do nieprzytomności i coś czuję, że takim produktem z pewnością bym swoje zapotrzebowanie na cukier uzupełniła na cały dzień albo i dłużej ;) Pozdrawiam.
Też czasem mam potrzebę zasłodzenia się na amen, więc piąteczka. Na co ostatnio tak się napaliłaś, że musiałaś wracać do sklepu?
Ja to lukru nigdy nie lubiłam, może dlatego, że u mnie w domu nigdy go nie było z powodu tego, że… no nie było wypieków. :D Nie jestem przyzwyczajona po prostu. Niemniej wygląda to cudownie… nie ma nic lepszego niż czekolada z takim lejącym się (choć bez przesady by nie upaćkać siebie, stołu i sufitu) nadzieniem. Jeszcze jak widzisz Cadbury to już w ogóle oczy Ci się świecą jak po imprezie z serwowanymi napojami procentowymi. Ja tak samo miałam z mini jajeczkami od Cadbury – musiałam je mieć z samego tego faktu, że logo firmy zaczyna się od wielkiego C. Ten stan z początku – jak ja to znam… Jest to przyczyną dlaczego tak szybko mi ubożeje zawartość portfela. Lubię jednak to poczucie i nie zrezygnuje z tego… To zdrowe uzależnienie :D
Nie, to nie jest ani trochę zdrowe :D
U mnie lukier był czasem na ciastach. Chyba… bo w sumie mama preferuje czekoladowe polewy. Ale baranki cukrowe na Wielkanoc zawsze wpieprzałam sama i to naraz :(
Nie lubię tego typu słodkości, jeśli są zbyt słodkie i zamulające to od razu skutecznie mnie odrzucają, do tego lukier eee nie. Moja teściowa lubi przesładzać ciasta bleee grzecznie zjadam jeden kawałek po czym dziekuję
Ja jestem twarda sztuka, nawet z uprzejmości bym nie zjadła :D
Chyba bym umarła przy jedzeniu tego. :P Wszystko, czego nie cierpię, meeh. A to niby ja Cię imbirami jakiś czas temu torturowałam! :P
Haha, teraz ja będę miała dla Ciebie serię tortur!
Cukrowe baranki? Cóż to takiego? Czy powinnam się czuć, jakby ominęła mnie połowa życia? :P
Niestety (stety?) w tych jajkach ani kształt mi nie po drodze, ani (tym bardziej) nadzienie – moje owsianki często przypominały gluty, ale jednak ten lukier to dla mnie za dużo :P Za to bardzo podoba mi się zwrot 'dzwonienie zębów’ w odniesieniu do nadmiaru cukru :D
NIE WIESZ, CO TO JEST CUKROWY BARANEK?! Przecież to jest must have każdego wielkanocnego koszyczka i stołu. WTF is wrong with U, maaaaaaaan?! :D
Pierwszy lepszy: http://www.slodycze.net.pl/foto/baranek_cukrowy_d.jpg
Na początku miałam – wowo! Ale fajne. Ale, gdy wspomniałaś o nadzieniu, które dla Ciebie było nieprzyzwoicie słodkie, to mi się to moje „wowo” odwidziało. ;xx
Co do cukrowych baranków – jadłam może 2 razy w życiu? Raz – okej, drugi raz pochrupałam takiego chyba rok po terminie, no… i więcej już nie chrupię. :D A poza tym, szkoda było mi je niszczyć. :X
Ja zawsze jadłam. Raz pamiętam, że po wielkanocnym śniadaniu jechaliśmy gdzieś samochodem. Nie dość, że mam chorobę lokomocyjną (głównie w autach), to jeszcze 100 g cukru mi nie pomogło i w połowie drogi tata musiał się zatrzymać, bo Olesia zrobiła się zielona i chwilę potem puściła pawia na trawnik.
Dobrze, że zdążyłaś zrobić to poza samochodem. :DDD
W przeciwnym wypadku tato by mnie wydziedziczył.
Jajka które jadłam ratowała ogromna ilość czekolady, mimo, że to wygląda ładnie czuję, że by mi nie posmakowało :D
Coś czuję, że to by nie posmakowało 80% społeczeństwa :P
My z kolei ostatnio jak byłyśmy w Kuchnie Świata to jadłyśmy jajeczko od Galaxy i naprawdę było bardzo smaczne choć mega słodkie :) Jednak w Galaxy nadzienie było czekoladowe i napowietrzone a taka glutowata struktura lukru do nas nie przemawia :D
Galaxy pojutrze, proszę mi tu nie uprzedzać faktów :P
Ok to ciiiiiiiiiiiiiiiiiii :P
Wiesz, że we Wro są dwa sklepy Kuchnie Świata? Magnolia i Renoma : )
Lubię lukier, ale jako nadzienia zupełnie sobie tego nie wyobrażam.
W Renomie są Smaki Świata. Owszem, ten sam właściciel, ale jednak nazwa inna :P No i ten w Renomie jest zdecydowanie mniej zapyziały.
To jajko było by dla mnie koszmarem ja nie lubię lukru i to bardzo bllllllllle
Haha :D
to dzisiejsze wygląda ładniej :D Jakoś ten kolor nie zachęca (ale w końcu haloweenowa odsłona) :)
Taaak, tu glut miał straszyć ;)
Po przygodzie z Creme Egg tego nawet nie chcę ruszać.
Więcej dla mnie :)