Tuż przed otworzeniem wawelskiej tabliczki Tiki Taki pomyślałam, że to całkiem dobry pretekst, by sięgnąć po resztę posiadanych w domu kokosowych tabliczek. Tym sposobem z szafki wyciągnęłam Wawela, prezentowaną dziś Refreshing Coconut Lindta (otrzymaną za klucz teleskopowy do kół) oraz zaplanowaną na jutro Gorzką kokosową Wedla. Nie jest to pełen asortyment kokosowych czekolad, w puszce bowiem pozostał Ritter Sport Coconut. Jego degustację sobie jednak odpuściłam, ponieważ recenzja już na blogu jest, a kolejne spotkanie z unicornową tabliczką miało się wiązać wyłącznie wymianą zdjęć.
CREATION
Refreshing Coconut Dark
W dniu degustacji kokosowego Lindta nie byłam zniecierpliwiona ani podekscytowana. Pogodziłam się już z faktem, iż wyroby tego producenta co chwilę mnie zawodzą, więc i po Refreshing Coconut nie spodziewałam się niczego specjalnego ani wybitnego. Planowałam, że podczas pierwszego spotkania zjem część czekolady na ciepło, to znaczy w temperaturze pokojowej, podczas drugiego zaś zmuszę się do spróbowania kilku kostek na zimno, po ponad 24-godzinnych trzymaniu ich w lodówce.
W trakcie zapoznawczego wieczora z całkiem atrakcyjnego kartonika wyciągnęłam ciemną – ale nie szatańsko – tabliczkę podzieloną na pięć rządków po dwie kostki. Na każdej widniały piękne ozdoby: raz napis „Lindt”, raz herb. Rządki łamały się z trzaskiem, gdyż czekolada była twarda, a wewnątrz znajdowało się niewiele kremu. Całość pachniała obłędnie, zupełnie jak lepsze wcielenie Bounty’ego Dark, czyli przesłodzone kokosowe wiórki zatopione w przepysznej ciemnej czekoladzie. Aromat ów był tak intensywny, że zapewne poczuli go nawet sąsiedzi (aż dziw, że nikt nie zapukał do drzwi i nie poprosił o kawałek).
W Refreshing Coconut oczarował mnie jednak nie tylko zapach, bo także przyjazna biodrom kaloryczność, doskonała jakość i smak. Warstwa czekolady była zadziwiająco gruba, w konsystencji lekko proszkowata, ale rozpuszczała się szybko i cudownie. Nie tworzyła bagienka, za to była bardzo gęsta (żadnej plasteliny), w smaku ciemna i wyraziście słodka. Skryte tuż pod nią i położone dość cienko nadzienie – według opisu ganasz – było dziegciowe i lepkie. Składało się z gęstego żelu i tysięcy kokosowych wiórków, niestety świeżych, więc memłających się. Jego smak był równie intensywnie kokosowy, co słodki. Gdy całość – czekolada z nadzieniem – rozpływała się w ustach, miałam wrażenie, że obcuję z czekoladowym mleczkiem z tubki połączonym z nieco bardziej żelowym wnętrzem Bounty’ego.
Druga degustacja, w której spróbowałam kilku kostek na zimno, nie przyniosła mi niczego odkrywczego, przynajmniej w kwestii smaku (po prostu czekolada była nieco twardsza, a nadzienie gęstsze). W Refreshing Coconut nie odnalazłam obiecywanego pierwiastka odświeżenia, zaskoczyłam się za to pozytywnym odbiorem zimnej czekolady, której w przypadku jakiejkolwiek innej tabliczki nie znoszę. Z jednej strony uważam, że była zbyt słodka – wręcz morderczo! – no i trochę przeszkadzały mi nieuprażone wiórki, z drugiej jednak muszę przyznać, że tak udanego słodycza od Lindta nie jadłam dawno. Myślę nawet, że to jedna z najlepszych czekolad szwajcarskiego producenta dostępnych na polskim rynku.
Ocena: 5 chi ze wstążką
Tego Lindta akurat nie jadlam i teraz troche zaluje,bo widze,ze smakowalby mi zdecydowanie XD
Nie żałuj, jeszcze możesz kupić.
Brzmi idealnie :) Tylko zastanawiam się, co znaczy dziegciowe nadzienie – dziegieć kojarzy mi się ze skladnikiem szamponów przeciwłupieżowych, niezbyt miło pachnących :D
Dziegieć to konsystencja, taka gęsto-żelowo-smolista.
Po niesmaczniej TikiTaki otrzymałam rekompensatę :) Dobrze, że wybrałaś akurat tę tabliczkę :)
Też się cieszę, że Wawel nie został na koniec :P
Prawda. Na zimno smakuje równie dobrze. Grubość lodówkowej czekolady nie jest na tyle gruba by popsuć wrażenie z jedzenia, a to najważniejsze. Wiem, że wrażenia są zawsze – jak i pogoda – ale wiadomo o co chodzi. Widziałbym ją nawet jako dodatek do lodów. Wystająca kostka z kulki itp.
Jutrzejszej oceny i tak się wszyscy spodziewamy :P
Po mojej degustacji Lindta od razu wróciłam do Twojej recenzji. Wedla zresztą też.
O nie! Skąd, jak czemu?! :D Teraz to ja czuję się inwigilowana.
Moją opinię znasz (no, o ile kojarzysz moją recenzję :P ), według mnie jest to jeden z tych mniej udanych Lindt’ów, ale za wyjątkowo paskudną też jej nie uważam. W moim kremie było bardzo malutko wiórek… kurde, Lindt chyba zrobił to nam złośliwie.
Wiórków*
Twojej nie pamiętam. Idę czytać i się wkurzać :D
Czekolada Lindt mi na ogół bardzo smakuje. Jednak nie jadam jej zbyt często. Na zwykłą słodową chrapkę jest jak dla mnie ciut za droga. Dlatego mam okazję delektować się jej smakiem właściwie jedynie tylko wtedy, gdy ją dostanę, albo się akurat szarpnę na taki luksus ;) Sądzę, że to zestawienie smaków by mnie przekonało, bo lubię kokosowe nuty i choć najbardziej przekonują mnie takie zwarte to żelowa wersja Bounty’iego chyba by zaspokoiła moje oczekiwania. Noi ta bajeczna słodycz, dla mnie raczej nie byłaby mordercza ;)
Pozdrawiam.
Rzeczywiście, jak lubisz Bounty’ego, tego Lindta powinnaś pokochać.
Zdanie z mojej recenzji „Aha, nie jest gładki, posiada wiórki, sorry Olga.” xD Uważam, że to jedna z bardziej udanych czekolada Creation, aczkolwiek nie najlepsza.
Która lepsza?
Citrus Sorbet <3 szkoda, że jej nie ma
Ach, to mi się niestety kojarzy tylko z Heidi :D
To na pewno byłby nasz gust czekoladowy nawet pomimo nadmiernej słodyczy ;) ale i tak musimy poczekać aż ktoś nam ją da w prezencie, bo same jej nie kupimy ;)
A czemuż to? :D
Jak już mamy skusić się na jakieś „niezdrowe” słodkości to raczej są to ciacha :D A najczęściej wafelki :P Klasyczne czekolady jemy głównie wtedy jak nam ją ktoś do w prezencie albo poczęstuje ;)
w takim razie chcę tego Rittera! :) tą może też kiedyś kupię, jak w promocji spotkam, przynajmniej nikt mi nie zje :D
Do Rittera wróciłam i nie powalił, dziś na pewno nie otrzymałby unicorna.
Jadłam w zeszłym roku i naprawdę bardzo mi smakowała, na tyle, że z nikim w domu się nie podzieliłam :D
Ale dałaś radę całą naraz? :P
Jutro środa i jutro Wedel, hm… bardzo jestem ciekawa recenzji : >
Ta mnie w sumie kusi, ale jakoś nie widziałam jej nigdy (choć przyznaję, że nie zwracam na Lindt’y szczególnej uwagi).
W Almie jest.
Gdyby nie blog, to chyba byś tak chętnie nie sięgała po kokosowe produkty, co? A tak, to czasami się przekonujesz, że kokosowe nie zawsze znaczy: FE! :D
Lubię smak kokosów, nawet bardzo. Lubię też kupować kokosowe słodycze, jedynie wiórki są u mnie na nie.
Meh ta mnie nie kusi bo niby-gorzka (deserowa?) słodka czekolada od Lindta to niekoniecznie szyt moich czekoladowych marzeń xD No i kokos najbardziej mi pasuje do białych tabliczek, jak Chateau <3 Nie kojarzę jej z Twojego bloga, jadłaś kiedyś?
Nie, ale jeśli jest tam krem, a nie same wiórki, to z chęcią kiedyś spróbuję.
To prawda, nie jest jakaś wybitna, ale miło się ją je. Mogliby dopracować to kokosowe wnętrze.
Co konkretnie masz na myśli poprzez: dopracować? ;>
Widzę kokos – i aż mnie wzdryga. xd
Mimowolnie tańczysz z zachwytu ;)