Po długim czasie niezgody i niewidzenia się z przyjacielem znów doszliśmy do porozumienia i wszystko jest między nami cudownie. Początki jednak – czy to prawdziwe, czy będące pierwszym razem po długiej przerwie – zawsze są trudne. Dziś wydaje mi się to zabawne, ale kilka wstępnych spotkań i badanie terenu, czy aby na pewno wszystko już gra, strasznie mnie stresowało. Więcej nawet, przed wyjściem na sushi i shopping nie mogłam zasnąć. Z ekscytacji, z nerwów, z niepewności. Kiedy już się udało, śnił mi się i on, i sklep z zagranicznymi słodyczami, który mieści się w galerii będącej miejscem naszego spotkania. Stałam tam i wybierałam Zottery, oglądając opakowania i przeglądając smaki. Kiedy się obudziłam, wiedziałam, że decyzja została podjęta za mnie. Jadąc do miasta, miałam dwa cele. Pierwszym i kluczowym była oczywiście naprawa stosunków z przyjacielem, drugim zaopatrzenie się w kilka tabliczek czekolady.
Znów miałam szczęście. Albo i nie? Zależy, jak na to patrzeć. Oto ponownie trafiłam na promocję Zotterów, a konkretnie trzech tabliczek, z których jedna zawierała chilli i inne wstrętne przyprawy, więc od razu ją sobie odpuściłam, za to pozostałe dwie… mmm, poezja. Ponieważ tym razem do końca terminu zostało nie kilka dni, ale ponad tydzień, wzięłam je bez wahania. Nie przestałam lekko obawiać się o ich stan, bo w końcu w magnoliowych Kuchniach Świata często trafiałam na produkty niepierwszej świeżości, ale niższa cena i świadomość, że są na wyciągnięcie ręki… sami rozumiecie, musiałam.
Plum Brandy
Pierwszym wybranym do degustacji Zotterem był Plum Brandy – nazw pozostałych tabliczek póki co nie zdradzę – który poza obietnicą wysokiej alkoholowości zachwycił mnie szatą graficzną. Na ciemnofioletowym tle znalazły się suszone śliwki (?), które jednocześnie stanowiły domy dla maleńkich ludzi. Absolutnie oniryczny klimat, w stu procentach odpowiadający wstępowi do dzisiejszej recenzji i warunkom, w jakich nabyłam tabliczkę. Innymi słowy: Plum Brandy naprawdę sobie wyśniłam!
Nie wiem, czy kiedykolwiek piłam śliwowicę. W pamięci migocze mi wspomnienie próbowania jej w domu rodzinnym przyjaciela (to zadziwiające i podejrzane, jak wszystkie szczegóły dotyczące tej tabliczki łączą się w całość!), ale wątpię, by mi wówczas smakowała. Śliwowica brzmi jak obleśna wóda aromatyzowana kwaśnym śliwkami, natomiast plum brandy… no, taki napój bym już kupiła (siła marketingu). Poza tym alkohol zaklęty w tabliczce przyjmę w każdym gatunku, choćby miała to być wódka anyżowa. Za bardzo lubię czuć w żyłach przepływające procenty, żeby przejmować się jakimiś tam posmakami.
Tabliczki Zottera zwyczajowo ważą 70 g. W środku, pod etykietą podchodzącą pod produkt ekologiczny, przetworzony z szarego papieru toaletowego, znajduje się sztabka złota. Wystarczy ją rozwinąć, by oczom ukazała się jednolita, w tym wypadku ciemna tabliczka. Jej przekrój również był jednolity, gęsty, kremowy. Zapach, który dotarł do mojego nosa, okazał się absolutnie cudowny: ciemnoczekoladowy, suszonośliwkowy i truflowy zarazem. Alkoholowa nuta lekko kręciła w nosie. Od razu wiedziałam, że polubię tę czekoladę.
Podczas krojenia warstwy tabliczki – i polewa, i krem – nieco się pokruszyły, co zrzuciłam na karb daty ważności. Czekolada była cienka, chrupiąca, w smaku ciemna i nasiąknięta procentem. Nie rozpuszczała się bagienkowo, podobnie jak wcześniej próbowana Namaste India, jej konsystencję porównałabym do tworu margarynowego (to nie zarzut, tylko stwierdzenie faktu). Podobną konsystencją odznaczało się nadzienie, które było margarynowo-parafinowe. Całość wyszła idealnie gładka, bez choćby cienia proszkowatości. Smak zaś stanowił esencję upojonej alkoholem – i to nie jakimkolwiek, ale wódką – śliwki. Znajdował się na granicy szczypania języka, ale jeszcze tego nie robił, jego pieszczota była delikatna, subtelna.
Fragment czekolady zjadłam moim sposobem, czyli po prostu gryząc każdą z warstw, fragmentowi zaś pozwoliłam się rozpuścić. Trzymałam go w ustach dość długo, ssałam i ciumkałam, co tylko mnie zirytowało. Poczułam bowiem dokładnie ten sam smak, żadnych nowych nut, jedynie konsystencja była lekko zmieniona, bo tabliczka rozpuszczała się etapami i odczucie margarynowości zmalało. Czułam wysoką kakaowość, słodycz (śliwek, nie cukrową!), leciutki kwasek (też śliwek), śliwki (zaskoczeni?) i intensywną alkoholowość. Tabliczka była dobra, ale jedynie dobra. Zawiodła mnie równie mocno, co Lindty. Tak to jest, gdy ktoś – albo nawet gorzej: cała masa ktosiów – nastraja cię pozytywnie na degustację jakiegoś produktu, który okazuje się co najwyżej w porządku. Na tym etapie miałam jednak nadzieję, że moja przygoda z Zotterami będzie wyglądała tak samo, jak z Ritter Sportami (od niechęci do wielkiej miłości). Nie zapominałam również, że Plum Brandy nie była pierwszej świeżości, co mogło przyczynić się do obniżenia jej walorów. Jedno jest pewne: smak prezentuje się zacnie i w stu procentach odpowiada nazwie.
Ocena: 4 chi
To nie moj smak(śliwki,i to jeszcze suszone :p) Ale dziwi mnie,ze nie smakują ci Zottery tak bardzo jak innym(i mi XDD)
Cóż, zostanę przy tańszych Milkach :)
Nigdy nie jadłam czekolad tej marki ale ta mnie nie kusi :P
Mnie skusiła, ale – jak widać – nie porwała. Szkoda.
Chętnie bym ją kupiła:) a swoja drogą pracowałam w jednym z butików w Magnolii 2 lata:) oj pod wpływem tej recenzji trochę zatęskniłam:(
O, ja bym mogła pracować w magnoliowych Kuchniach Świata, trochę bym im zadbała o stan słodyczy (temperaturę? przechowywanie? coś…).
Aż tam się wybiorę jak bedę we Wrocku:)
Coś czuję, że szybciej niż ja.
Do alkoholowo-owocowych Zotter’ów na razie odnoszę się z dystansem. Rzadko który owocowy alkohol mi smakuje, a biorąc pod uwagę, że Zotter z Whisky (http://chwile-zaslodzenia.blogspot.com/2016/02/zotter-scotch-whisky-highland-harvest.html) zawiódł mnie, bo okazał się zwyczajną czekoladą ze zwyczajnym alkoholem… jakoś trochę im nie ufam. Owszem, winne Zottery mnie zachwyciły, ale tam było czuć konkret. Mam na myśli nuty smakowe wina, a takie… hm, na pewno polubiłabym tę czekoladę bardziej niż Ty, ale 10/10 pewnie też bym nie dała.
Do końca czerwca będą jeszcze dwa alkoholowe Zottery.
I tylko czekam, Ci spuścić Ci wpiernicz za te recenzje, czy też nie ;)
Dawaj Basia, dwie na jedną idziemy! Haha. :>
Sado-maso czy zwykłe bicie?
Jako, że nut alkoholu w czekoladach nie lubię i to bardzo, tej bym nie kupiła nawet w promocji. A do zotterów mam takiego pecha, że ilekroć jestem w sklepie z nimi, są same niesatysfakcjonujące mnie smaki (kupiłam jednego, ale czeka i czeka, bo specjalnie mnie do niego nie ciągnie, choć data ważności zmierza ku końcowi). Ostatnio byłam też w jednym sklepie, w którym wg. strony internetowej zottery są, ale nie uświadczyłam ani jednego, więc chyba nie pozostaje mi nic innego, jak jechać na łowy do Wrocławia :D
A jakiego kupiłaś? We Wrocławiu jest jeden sklep ze świeżymi Zotterami, dostałam nawet namiar od dystrybutora, ale pewnie nie uświadczysz tam promocji.
For Good Ones, jedyny jaki nie zawierał alkoholu lub dziwnych przypraw :P
Trudno, ale może wybór będzie większy :)
To akurat nie był zły wybór.
Za sam design opakowania dałabym im jakąś super, hiper nagrodę. Bardzo mi się podoba. Nietuzinkowy. W ogóle nie wygląda jak klasyczne (nudne) opakowanie słodyczy.
A co do samej śliwowicy cóż – mam złe wspomnienia. Pamiętam pewną degustację, gdy na Boże Narodzenie odwiedziłam przyjaciółkę. Likiery, a później śliwowica zaowocowały na drugi dzień takim bólem głowy, jaki zdarza się tylko w reklamach środków typu Apap i podobnych. Od tej pory śliwowicy nie tykam.
Ale taką alkoholowość w słodkościach nawet lubię. Jakbym ją już kupiła (głównie dla opakowania) to na pewno bym zjadła :)
Pozdrawiam.
Ja się w podobny sposób zraziłam do wódki i nie tykam.
Cóż, raczej na pewno nie skusiłabym się to tą czekoladę. Z wiadomych powodów. Z desperacji mogę zjeść czekoladę z alkoholem, ale kupić? Nie ma mowy.
Jestem ciekawa jakie inne warianty kupiłaś i czy może w końcu trafisz na Zottera, który bardziej ci posmakuje.
Na blogu pojawią się jeszcze cztery, do końca czerwca.
Fajnie, że z średnią czekoladą (śliwek nie nazwę przyzwoitymi) wiąże się coś miłego. Taki powrót po rozstaniu bywa trudny. Kiedyś towarzysz do wszystkiego, plotek na każdy temat, wypłakania się w rękaw itp, nagle staje się… jakiś inny. Już nie ma tej chemii, a pozdrowienia czy też „co tam?” są na poziome sąsiadki z klatki. Krąg życia. Coś się zwyczajnie wypaliło. Wiem/ wierzę, że z Wami jest inaczej. To cieszy. Bo z przyjacielem zwyczajnie raźniej.
W tabliczce podoba mi się, niezmiennie, wykonanie. Nic więcej mnie nie pociąga.
Tak, na szczęście z nami jest inaczej. Jak wracamy do siebie po długich miesiącach nieodzywania, szybko robi się po prostu normalnie.
My właśnie na wersję z alkoholem byśmy się nie skusiły nawet pomimo promocji ;) Chociaż sam truflowy zapach bardzo lubimy, więc jarałybyśmy się jej aromatem :D
Mogłybyście kupić i postawić gdzieś, gdzie często siedzicie, żeby pachniała.
Mogłaś chwycić dla mnie te z przyprawami. Chilli to ósmy cud świata! :D
Nie, to co najwyżej ósmy krąg piekła Dantego.
Jesteś chyba jedyną osobą, która nie zachwyca się Zotterami :D Cóż, śliwki lubię, ale tutaj nie kuszą.
Jedna na milion i niepowtarzalna.
Wyjątkowa <3
Masła orzechowe Sante jadłaś… no, chyba nie tak dawno. W każdym razie wspomnę, że to własnie od 90% zaczynałam i to do niego zapałałam wielką miłością jak matka do dziecka. Aż muszę powtórzyć to spotkanie. Poczekam jednak aż skończy mi się zapas z Lidla i (może) półkilowy grubasek. Ale może o tym kiedy indziej, nie będę Cię zanudzać przy czekoladzie.
Decyzja została podjęta za Twoją podświadomość. B) To Ty aż tak pamiętasz swoje sny? Rzadko moje pozostają w pamięci. Jeśli już, to na krótko. Spokojnie, ćwiczyć można.
Śliwowica? To brzmi na alkohol, jak najbardziej. Taki śliwkowy, półsłodki, a najlepiej wino. Masz rację, że Plum Brandy lepiej brzmi, oczywiście. Już wiem co Ci kupić jeśli miałybyśmy się spotkać. xD
Zawsze pamiętam sny. Czasem mały urywek, czasem samą emocję (np. strach), często cały sen/kilka. A śliwowica, przez to, że wiem, czym jest, wcale nie brzmi mi słodko i sympatycznie. Wręcz przeciwnie, myślę o niej w kategoriach mixu z poekła rodem (wóda, spiryt, olej, śliwki gorszego sortu).
Bykasa masz „czuć z żyłach” zamiast „w żyłach”. Chyba że już w nich było sporo, to wybaczam, bo to zrozumiałe.
Jadłam dziś i… w zasadzie zgadzam się z opinią, acz mi ona bardziej jak mieszanina „cukrowej wódki, śliwek suszonych i choya” smakowała. Tak, smakowała – to ważne. Strukturę odebrałam nieco inaczej. Margarynowa tłustość? Yyy… W margarynowych słodyczach wydaje mi się inna, do margaryny zbliżałam się tylko takiej typu Smakowita (Mama ją je), ale! Kocham określenie „parafinowa” – jest doskonałe. Moja tabliczka była jednak bardziej jak parafinowo-maślane brownie (ok, wyobrażenie, bo nie jem).
Śliwowica, śliwkowa wóda, choya, wóda jakakolwiek… I znów intensywnie nachodzą mnie myśli, jak miło byłoby się spotkać.
PS Opakowanie piękne, ale można też skojarzyć z… cichym (po nocy!) atakiem karalucho-obcych w swoich statkach kosmicznych). Kur%@#$%!, chyba się śliwowicą nie upiłam?
Taa, byam taakaa naebaanaa, że nee moguam pisaać. A tak serio, dzięki, poprawione ;*
Musiałam wygooglować „choya”, bo pomyślałam, że… no.
Podczas wieczorka alkoholowego nie tknę wódy, śliwowicy ani żadnej tego typu paskudy. Zapomnij. Never. Będę piła wino albo na złość Tobie whisky z pepsi Max :D
Haha, no tak. W ogóle to miała być duża litera (Choya), ale to tam szczegół.
Ja tak serio to mało że podczas wieczorka… ogólnie zbyt chętnie do wódy nigdy nie podejdę. Nawet do śliwkowej (nawet anyżowa grecka mi niezbyt smakowała, jak próbowałam… mimo że anyż lubię… no, ale wódy nie). Śliwowicy nie piłam, a naprawdę dobrze zrobionej nalewki śliwkowej… też nie. Tę ostatnią mogłabym spróbować, ale podczas wieczorka też widzi mi się wino czerwone (w ostateczności, chu… Choya – to konkretne umeshu mi podchodzi, w innych coś mi wiecznie nie pasuje). Albo whisky. BEZ pepsi. Będziesz miała więcej.
Moja mama kupiła w tym roku działkę (ogródek). Są na niej różne owoce, jak to na działce. Teraz więc mama bawi się w robienie nalewek. Akurat ten rodzaj alkoholu nigdy nie robił na mnie wrażenia. Wolałam gęste likiery.