Lindt, Hello My Name Is Dark Chocolate Cookie

Hello, is it me you’re looking for? – zapytał mnie batonik Lindta, gdy otworzyłam szafkę i podniosłam wieko jednej z puszek. Yes, it is you – zamruczałam, zalotnie puszczając do niego oko. Na to baton wyprostował się, eleganckim krokiem pomaszerował na skraj szafki, wyciągnął rękę i powiedział: Hello, my name is Dark Chocolate Cookie. I’m about to be your next sweet lover. Nie odrzekłam już ani słowa, spuszczając wzrok i rumieniąc się niczym pensjonarka. Co prawda od czasu, gdy przywiozła mi go z Niemiec Mistyffikacja, minęło już parę miesięcy, ale nie mieliśmy czasu bliżej się poznać. Jego klasa, dostojność, urok, sposób wypowiadania się… ach, byłam szczerze oczarowana! Nie mogłam oczywiście wiedzieć, jak ten romans się zakończy, ale przepełniało mnie silne poczucie – objawiające się przyspieszonym oddechem i mrowieniem w palcach – że w najbliższym czasie czeka mnie… czeka nas długa i błoga przyjemność.

Lindt, Hello My Name Is Dark Chocolate Cookie (2)

Hello My Name Is Dark Chocolate Cookie

Nie chcę wyjść na zdradziecką sukę wobec dzisiejszego bohatera – zwłaszcza po tym, jaki był dla mnie miły – ale uważam, że jego szata graficzna nie prezentowała się wyjątkowo. Oczywiście nie twierdzę, że była nieładna! Po prostu w moich oczach kreacje wszystkich batonów Hello My Name Is zasługują na szóstkę, a wyróżnianie któregokolwiek byłoby niesłuszne. Trochę inaczej wygląda sprawa fotogeniczności, bo o ile poprzednie opakowania wychodziły na zdjęciach ładnie i czytelnie, o tyle ciemność Dark Chocolate Cookie sprawiła trochę problemów, była nieprzenikniona i nazbyt tajemnicza.

Lindt, Hello My Name Is Dark Chocolate Cookie (5)

Zgoła inny okazał się baton, gdy już ściągnęłam z niego ubranie. Z dumą zaprezentował mi swój kostkowy sześciopak ozdobiony tatuażami: różnymi napisami i kształtami. Kolejny etap znajomości stanowiło dotarcie do jego wnętrza, gdzie odnalazłam jednolite, kremowe i bogatowo wtłoczone nadzienie. W zwykłym przekroju nie było tego widać, ale gdy pozwoliłam sobie na rozkrojenie jednej z kostek wzdłuż, w górnych partiach kremu dostrzegłam niewielką liczbę ciemnych ciasteczek.

Lindt, Hello My Name Is Dark Chocolate Cookie (7)

Wtulenie się w ramiona Dark Chocolate Cookie przyniosło mi falę obłędnego aromatu, charakterystycznego dla niewzbudzającej sprzeciwu jakości mlecznoczekoladwych produktów Lindta, choć – to trzeba zaznaczyć – powłoka batona wcale mlecznoczekoladowa nie była. Stanowiła raczej mieszankę mlecznej delikatności, deserowej kakaowości i słodyczy białego cukru. Do zapachu tego idealne pasowała konsystencja: miękka, gęsta, bagienkowa, z wnętrzem musowym, przynajmniej według standardów Ritter Sporta, czyli oleistym, leciutkim i rozpływającym się z prędkością światła.

Lindt, Hello My Name Is Dark Chocolate Cookie (6)

Czekolada miała słodki, a jednak ciemny smak. Przypominała przecukrzoną deserówkę, lekko mnie tym faktem zawodząc – wolałabym albo klasyczną mleczną, albo prawdziwie ciemną (według polskiego rozróżnienia: gorzką). W tłuściutkim kremie chrupały ciastka, one jednak smaku nie posiadały. Nie kaleczyły języka i wpływały jedynie na wrażenia audialne. Sam krem z kolei był przepyszny, zmysłowy i uwodzący: wytrawnie kakaowy, acz jednocześnie słodki, powodujący delikatną cierpkość na języku (gdyby jeszcze znalazła się w nim nuta espresso… ach!). Jedzony razem z czekoladą, przywodził na myśl wedlowskie cukierki z czekoladowym nadzieniem, ale lepszej jakości.

Lindt, Hello My Name Is Dark Chocolate Cookie (8)

Z tego krótkiego, acz bliskiego spotkania z Dark Chocolate Cookie najlepiej zapamiętałam fakt, iż był kakaowy i słodki zarazem, w dłoni twardy, na języku zaś miękki i bagienkowy. Gdybym mogła w nim coś zmienić – ach ta kobieca natura, zawsze znajdzie się coś, co można poprawić – zrezygnowałabym z deserowości kompozycji na rzecz prawdzie i wyraźnie gorzkiej czekolady. No i ta cukrowość, jej nie powinno być wcale. Mimo wszystko randkę zakończyłam zaspokojona, z lepkimi palcami i ustami, wesoło wszystko oblizując. Nie było mi żal, że nie odnalazłam typowej lindtowej mleczności. Najważniejsze było to, że już dawno nie jadłam tak dobrego produktu od szwajcarskiego producenta.

skalachi_6Ocena: 6 chi


Skład i wartości odżywcze:

Lindt, Hello My Name Is Dark Chocolate Cookie (3)

38 myśli na temat “Lindt, Hello My Name Is Dark Chocolate Cookie

  1. Hahah,podoba mi sie taki sposob pisania XD A samego batona nie jadłam,jadłam tego sernikowego,który był przeciętny i zwykły cuasteczkowy,który tez był bez szału :p

  2. Pamiętam go bardzo dobrze! A spróbowałabyś tylko niższą ocenę wystawić. :P
    Mimo silnej słodyczy ma 10/10 i coś tak czuję, że gdybym znów spróbowała, utrzymałby to. Kto wie, może na pełnowymiarową tabliczkę nawet się kiedyś skuszę?

  3. Jako że większość czekolad Lindt bardzo lubię, jestem pewna, że i z tą by tak było. I też mi się wydaje taka tajemnicza :)

  4. Nigdy nie mogę przypomnieć sobie którego Hello z niedostępnych tabliczek jadłam a którego nie. Mieszają mi się. Aczkolwiek jestem pewna, że ten by mi smakował jakbym jadła. Deserówka Lindt to coś co ja bardzo lubię.

  5. Podobały mi się od pierwszego zerknięcia w ich kierunku. Nie miałem styczności z żadnym z całej serii, ale z czasem powinienem to zmienić. Tym bardziej, że w wersji mini te kawałeczki ciasteczek nie wyglądają źle. Poza tym malec ma jakąś taką pozytywną energię w sobie.

  6. … ale żeby takie flirty sobie ucinać z… Batonem? Nie ładnie! Gdy doszłam do „ściągnęłam z niego ubranie” nie wiedziałam czy mam czytać dalej ;) Na niezły romans nas zaprosiłaś. A jakie urocze było zakończenie. Ważne, że jesteś zaspokojona po tym krótkim, acz intensywnym zrywie namiętności :) Aż mnie skusiłaś na taki mały skok w bok ;)
    Pozdrawiam!

  7. Jak dawno już nie jadłyśmy jakiegoś Lindta a te wersje paluszkowe to już w ogóle nigdy po nie nie sięgłyśmy. Ta wersja smakowa bardzo ciekawi ale wątpimy żebyśmy miały okazję jej spróbować :)

  8. Trochę szkoda, że te batony są u nas w kraju tak ciężko dostępne. A dla mieszkańców małych miejscowości to właściwie niemożliwe jest ich zdobycie stacjonarne. Ja chętnie bym się wplątała w taki romans z Lindt’em. Ten kusi, bo dark chocolate cookie, wypadł w Twoich objęciach (:D) dobrze, a więc może i ja bym z nim jakąś rozkosz przeżyła. O matko, chyba czas zaprzestać fantazjom :D Ale tutaj jeszcze dopowiem, że ten nie jest pierwszym, który bym spróbowała. Sięgnęłabym po tego z popcornem, albo tradycyjne cookies&cream <3

    1. Z popcornem nie polecam na romans, jeszcze Ci resztki kukurydzy gdzieś powchodzą. W zęby na przykład.

  9. A mi się ta tajemniczość w tym wariancie szczególnie podoba. Na wstępie bohater zapowiada, że ma w sobie coś szczególnego. Cukrowość mówisz? Mi by się to pewnie skojarzyło z ciastem jakim jest Brownie. Ah, ta czekoladowa rozkosz. Niemniej jednak wiem teraz, że warto po niego sięgnąć. Aż nie mogę się doczekać degustacji tabliczek Lindta z Francji, które przywiozła mi wspaniała kuzynka. :D

    1. Nie czułam w nim brownie, ale w końcu jadłam to ciasto trzy razy w życiu. No, dwa, ale trzy rodzaje, na dodatek wszystkie kupne. Lindtów z Francji zazdroszczę, o ile są nadziewane.

  10. Kochana mam z Niemiec jakieś dwa takie batoniki-czekoladki,ale nie pamiętam jakie:) . Teraz lecę na 20 na zumbę sentao:) rano zjem Lindt w nagrodę:)

  11. No wreszcie coś ode mnie, co Ci smakowało! I jeszcze taka genialna recenzja do tego! Jako, że zbereźnik, ze mnie moim ulubionym fragmentem jest niezaprzeczalnie: „randkę zakończyłam zaspokojona, z lepkimi palcami i ustami” ; )

    Tak z ciekawości, ile czasu średnio zajmuje Ci napisanie recenzji?

    1. Tak z pół godziny może? Trudno powiedzieć, bo raz siadam i w 3 godziny piszę sześć tekstów, a raz trzy. W każdym razie dziękuję i jak znowu trafi się coś wyjątkowego, z przyjemnością zaromansuje.

  12. Matko jaki on był pyszny ;w; Nie pamiętam co prawda w jakiej był czekoladzie, ale obecnie także chętnie zjadłabym go z gorzko-słodką 70/75-cio procentówką :3

    1. A nie możesz czekolad, czy odrzuciłaś z własnej woli? To się zalicza do nabiału przez dodatki w składzie?

      1. Pochodne mleka=niestety zalicza, ale mój wybór i nie szkoda mi go :) Zwłaszcza że ej, świat się nie kończy, milion gorzkich/deserowych czekolad przede mną a wole je od mlecznych :D

  13. Okay, musiałam w trakcie czytania upewniać się, że to ej o jedzeniu. Ale ja jestem tym gatunkiem, który na czekolady lindt patrzy, a nie je. Bo jak się na patrzy to widzi ceny i przypomina sobie, że woli to wydać na karmelową milkę.

    1. Kwestia oczekiwań i funduszy. Gdyby Lindty były tańsze, kupowałabym je częściej, a tak na co dzień też zostaję przy Milce.

  14. Strasznie chciałabym go spróbować, strasznie! Szkoda, że jak do tej pory jeszcze nigdzie nie znalazłam, ale mam cichą nadzieję, że w Polsce się pojawią.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.