Wśród moich ritterowych must try pojawiła się tabliczka Olympia – połączenie jogurtu, miodu, orzechów i traubenzucker, co według translatora oznacza glukozę (podobnie jak dextrose w angielskim opisie), według działu grafiki Google pudrowe cukierki, a według mojej jamy gębowej kryształki miodo-cukru. Początkowo patrzyłam na nią niepewnie, bo to w końcu miód, może lepiej nie kupować, ale ostatecznie uległam. Kiedy słodyczowa znajoma wyjechała na parę miesięcy do Niemiec, poprosiłam ją o sprowadzenie mi paru Ritterów, na liście uwzględniając także nieprzenikniony, złoty skarb z Olimpu.
Olympia
Szata graficzna czekolady od razu mi się spodobała. Była nieprzekombinowana, złota – producent zasugerował wytworność – a naniesione na nią obrazki wyglądały apetycznie, zwłaszcza mięsiste i naładowane kremem kostki. W opakowaniu czekała na mnie mleczna czekolada podzielona na standardową, przyzwoitą liczbę kostek – szesnaście. Po przekrojeniu kilku z nich dostrzegłam jasne, beżowe nadzienie bogato wypełnione pokruszonymi orzechami i mieniące się od… cukru? W każdym razie wyglądało jak posypane kryształami i zapowiadało nieprzyjemną cukrowość.
Olympia pachniała bardzo ładnie, bo czysto orzechowo (ściślej: orzechami laskowymi). Z otwartymi oczami po samym aromacie wniosłabym, że krem ma smak orzechowy, z zamkniętymi zaś strzelałabym, że tabliczka wcale nie jest nadziewana, tylko jednolicie mleczna z wtopionymi posiekanymi orzechami (jak Hazelnuts Milki). Muszę przyznać, że było to miłe wrażenie.
Warstwa czekolady w Olympii była cienka, łatwo odchodziła od kremu i smakowała jak przesłodzone kakaowe nadzienie z wafli przeciętnego sortu. Była bardziej kakaowa niż mleczna, bardziej polewowa niż czekoladowa. Do konsystencji żadnych zastrzeżeń nie mam – czekolada rozpuszczała się bardzo szybko i bagienkowo, znajdowała się na granicy proszkowatości. Zdecydowanie gorzej prezentowało się nadzienie. Posiadało tylko dwa bezwzględne plusy: było go dużo, a wtopione orzeszki zachowały świeżość i smak. To właśnie je poczułam, gdy wgryzłam się w krem. Niestety, chwilę później do przyjemnej orzechowości dołączył lekki kwasek jogurtu naturalnego (a raczej nadzienia o tym smaku) oraz wyraźna miodowość.
Nie do końca wiem, co się w tej czekoladzie znalazło. Coś tam trzeszczało, coś chrupało. Zaczynając jeść, obstawiałam, że sprawcą jest łam waflowy, ale szybko odkryłam, że to nie on. W jogurtowym kremie znalazłam małe i kruche kryształki smakujące cukrem i miodem, strzelające pod zębami jak kolorowa, szklana posypka do lodów. Ponieważ nie miałam więcej pomysłów, nie pozostało mi nic innego, jak zwalić winę na zagadkową glukozę. Poza nią na szczęście były jeszcze wspomniane orzechy, które jako tako ratowały honor Olympii. Niestety, ich smak i ogólna cukrowość tabliczki nie pasowały do kwaśnej jogurtowej nuty. Powiem nawet więcej: tu w ogóle nic do niczego nie pasowało. Degustację zakończyłam z intensywnym posmakiem miodu w ustach i wnioskiem, że tabliczka jest przeciętna w odniesieniu do rynku czekolad oraz zła w odniesieniu do Ritter Sportów.
Ocena: 3 chi
Czekolady tej firmy w ogóle mnie nie interesują, nie „kuszą”. Kiedyś jadłam dwa rodzaje/smaki – według mnie przerost formy nad treścią a tradycyjna cena wygórowana ;)
Dwa to jeszcze za mało na werdykt, jak sądzę.
Jadłam ją bardzo dawno temu i pamiętam, że jakoś strasznie mi tam ten kwasek nie pasował, a słodycz była dla mnie plastikowo cukrowa. Po niej jakoś w ogóle długi czas omijałam RS, a teraz? Bałabym się do niej wrócić.
Teraz wyplułabyś kostkę w serwetkę niczym Gessler kotleta.
Ona miałaby jeszcze talerz, którym mogłaby rzucić… ja tak coś czuję, że opakowanie RS daleko by nie poleciało. :(
Jakbyś je zmięła w kulkę, to by poleciało.
Jadłam kawałek od przyjaciółki i mi smakowała ;) Chociaz bez miodu byłaby lepsza.I te nie wiem,co tam trzeszczało pod zębami XD
Kości elfów żyjących w ulach (wtf?).
Mi też bardzo podobało się opakowanie, nawet je sobie zostawiłam :) Za to w mojej sztuce zupełnie miodu nie wyczułam i też uważam że tam nic do siebie nie pasowało, ale mimo wazystko nawet mi smakowało, na pewno bardziej niż Tobie :P
Pamiętam :) A opakowania mam wszystkie, podczas remontu chyba dam ogłoszenie, czy ktoś nie zbiera i ich nie chce, bo w sumie po co mi one…
Wszystkie-wszystkie? Wow :0
Ja z chęcią przyjmę :D Zbieram się już od… do zrobienia kolażu na ścianę z opakowań po czekoladzie ^-^
Wiesz, że ja serio o tym myślałam? ;)
Lubię jogurtową Milkę (tę 300g). Jeśli ta czekolada byłaby do niej podobna to by mi też pewnie przypadła do gustu. Jak czuć tę kwaskowatość to ja już się piszę. W dodatku posmak miodu, duża ilość nadzienia. Robię sobie co do niej pewne nadzieje. Opis brzmi dla mnie jak z bajki: jogurt, miód, orzechy – wszystko, co lubię. Mam tylko jeszcze nadzieję, że ten nadmiar cukrowości nie zabije kwaskowego posmaku.
Pozdrawiam.
Nie, w ogóle nie są podobne (z korzyścią dla Milki).
Mi ta czekolada ogólnie smakowała, ale tak bez efektu wow, mogło być znacznie lepiej, a tu trochę jednak słabo wyszło.
Zgadzam się ze wszystkim, co po pierwszym przecinku.
Nie jadłam, a po Twojej recenzji widzę w niej zarówno cechy pozytywne (zapach orzechów laskowych i to, że czekolada odchodziła od kremu) oraz negatywne (mocna słodkość, a przesłodzone nadzienie rodem z wafli gorszego gorszego sortu) i jakoś specjalnie nie czuję potrzeby jej osobistego próbowania :D
Życzę Ci, żebyś nigdy nie zmieniła zdania.
No to nas zaskoczyłaś, bo na tą właśnie tabliczkę byłybyśmy się w stanie skusić pomimo miodu ale zachęcał nas ten jogurt. Nie ma to jak mieć czekoladę z jednym składnikiem, którego się kocha i z drugim, którego nienawidzi :)
Chyba jest w Hali Targowej, więc… idźcie i popełniajcie błędy ;)
Widzę, że nie warto. Ja kiedyś bardzo lubiłam Ritter Sport – kokosowa to mój zdecydowany ulubieniec. I gorzka z laskowymi. I od dawien dawna nie próbowałam żadnej nowej. Chociaż przyznam, że tej nawet nie widziałam, ale cóż, w Kauflandzie to nowości Ritterów nie ma, a ja tylko tam je kupowałam. Może byłyby szansa na Netto. :)
Kokosowa dostała u mnie unicorna, a jak ją jadłam miesiąc temu, nawet nie miałam ochoty dokończyć. Z gorzką z orzechami miałam dokładnie to samo, ba, przy niej nie dotarłam nawet do połowy, mimo iż rok temu byłam w siódmym niebie.
Ej kochana powiem tak jadłam tą czekoladę 5 lat temu to była obłędna,ale kupiłam ją dla przypomnienia sobie smaku z marcu i o rany to nie ta sama czekolada ,przebrnęłam przez 3 kostki:(
Ja zjadłam 1/4 albo połowę, nie pamiętam. Ale nigdy więcej.
Glukoza, sacharoza, sukraloza, frukoza – pies je. Cukier w modzie i tyle! Tak naprawdę to te, drażniące język granulki, mnie zainteresowały. Tzn. wydaja mi się być najbardziej wartościową częścią czekolady. Lubię jak po rozpuszczeniu kostki coś takiego zostaje na języku. Milka właśnie miała takie cudo.
Pies je… CO? ;) W Milce Crunchy Hazelnut, jeśli o niej mowa, były karmelowe szkiełka. Tu było jakieś bliżej nieokreślone coś.
Takie zawody są najgorsze…
Zgadzam się.
Kurde, żyłam w przekonaniu, że Traubenzucker, to cukier trzcinowy. Nie wiem skąd mi się to wzięło.
Podoba mi się określenie „słodyczowa znajoma” : )
Musiało raz być wyjątkowo, potem już wszędzie Mistyffikacja i Mistyffikacja. Muszę zrobić zakładkę „połowę wpisów sponsoruje…” :D ;*
Mnie nie kusiła aż tak mocno i bardzo się z tego powodu cieszę…meh :/
Oszczędzisz sobie cierpienia.