O mojej niechęci do płynnych kalorii wspominałam na blogu wiele razy – obecnie nie przyjmuję ich prawie wcale. Parę lat temu było jednak inaczej. Z bliżej nieokreślonej przyczyny założyłam sobie, że w ciągu dnia wypiję przynajmniej jedną szklankę czegoś. Z czasem oczywiście uznałam, że to głupie, bo żeby ów plan miał sens, coś musiałoby być albo świeżo wyciskanym sokiem, albo koktajlem, najlepiej wykonanym w domu. A ponieważ nie chciało mi się płacić wygórowanych cen za małe buteleczki, ani nie zamierzałam wyciągać z kartonu blendera, skończyłam na piciu napojów o podejrzanych składach, niewiele lub nic nie wnoszących do mojego życia zdrowotnego. Obecnie więc jedyne płynne kalorie, na jakie od czasu się skuszę, pochodzą z Mullermilchów (przymus kupowania produktów Mullera), alkoholu (gdyby nie chory żołądek, piłabym go znacznie więcej) oraz okazjonalnie kupowanych cudactw (patrz: bohater recenzji).
Original Green Tea with Honey
Prezentowany dziś napój kupiłam w Lidlu, do kompletu z opisywanym już Pomagranate Green Tea oraz Blueberry White Tea, który na blogu dopiero się pojawi. Jego szata graficzna była najpiękniejsza z całej trójki, posiadała przepiękny wiosenny kolor i kojarzyła mi się z Chinami, a dokładniej ze sceną z jednej z moich ukochanych bajek rysunkowych – Mulan – w której główna bohaterka siedzi pod drzewem i rozmawia ze swoim ojcem o metaforycznych rozkwitających kwiatach. Jestem pewna, że gdyby napoje marki AriZona nie posiadały tak pięknych opakowań, nigdy bym na nie spojrzała, nie mówiąc już o zakupie.
Poza wizualną radością, Original Green Tea with Honey przysporzył mi także nieco cierpienia psychicznego. Jego degustację odwlekałam nie tylko z uwagi na kwestię nielubianych płynnych kalorii, ale również z powodu dodatku – miodu – za którym nie przepadam. W końcu jednak się przemogłam i napój otworzyłam. Wiedziałam, że jego termin przydatności do spożycia minął dawno temu, ale przecież nie będę wywalać jedzenia (w tym wypadku picia). Gdyby mnie wykręciło, nie byłoby wielkiej straty.
Przed otwarciem butelki wstrząsnęłam nią parę razy – wszystko według zaleceń producenta. Do szklanki przelałam rzadki, odrobinę musujący (przez silne potrząsanie butelką) i mętny napój w kolorze herbaciano-miodowym. Oprócz tego wpadło trochę maleńkich i czarnych punkcików, które od razu poleciały na dno szklanki i tam się osadziły. Poczułam silnie miodowy, ale przyjemny zapach. Przywiódł mi on na myśl przegotowaną wodę z miodem, którą z przyjemnością pijałam w dzieciństwie. Skojarzył mi się również z latami przedszkolnymi i tulącą mnie mamą.
Smak Original Green Tea with Honey był kwaśnawo-gorzkawy w charakterystyczny dla zielonej herbaty sposób, a także miodowo słodki, przy czym miód ten należał do rodzaju rzadkich, lejących się. Im dłużej piłam, tym bardziej przeważała miodowość, a zanikała herbata. Pod koniec w ogóle nie było już czuć herbaty, a ja zupełnie oddałam się wspomnieniu o przegotowanej wodzie z miodem. Za smak przyznałabym napojowi 4 chi ze wstążką, ale za niezgodność z nazwą wstążkę odbieram.
Ocena: 4 chi
Oj,tego smaku nie lubie XD Tamten granatowy mi smakuje,ale ten nie :p
Bo miód?
Dokładnie,dla mnie za bardzo wyczuwalny :p
W Tygodniu Azjatyckim w Lidlu czasem pojawiają się takie herbaty w identycznych butelkach – nie wiem, czy to to samo :P
Tak :)
Jak dla mnie jedynym plusem tego produktu to piękne opakowanie. Zielonym herbatom z butelki mówię nie.Zielonym herbatom z butelki z dodatkiem miodu/cukru/słodzika mówię stanowcze spier… ekh ić stont.
Ja w sumie nie żałuję zakupu, choć zwlekałam tak długo, że tę piłam ponad pół roku po końcu ważności, a trzecia wciąż leży :D
Znam, znam… Ale jakoś szczególnie nie przepadam. Raz piłam nawet jej wersję zero gdzieś za granicą. Według mnie mało w nich czuć herbatę właśnie. Ot, taki napój. A z napojów to j najbardziej lubię wodę. Spróbować, spróbowałam, tym bardziej, że swego czasu była na nią „moda” i chciałam wiedzieć czy jest to coś godnego zachwytu. Ale nie jest. Pozdrawiam.
O modzie nawet nie wiedziałam, u mnie nie było. Woda? Bleh :P
Jestem bardzo ciekawa konfrontacji tego napoju z moją ukochaną zieloną od liptona. Do mnie akurat miód ogólnie przemawia, ale w napojach? Tu już mam wątpliwości.
Jedno wyjście: sprawdź sama ;>
Ja nigdy nie pijam takich rzeczy. Kiedyś Mullery okazjonalnie, a teraz… nie, po prostu nie.
Współczuję z tym żołądkiem i alkoholem. Przy Twoich wpisach często dopiero zdaję sobie sprawę, na jak wiele rzeczy mogę sobie pozwolić, które właściwie są niczym wielkim, a jednak…
Uwielbiam mocną zieloną herbatę, więc prawie brak jej smaku na stówę odebrałabym jako ogromny minus, a że różnego rodzaju miody uwielbiam, to i tu mogłabym się trochę rozczarować. W dodatku, że nigdy nie cierpiałam słodzonych herbat, a z miodem w dzieciństwie piłam jedynie miód. Swoją drogą, nawet nie wyobrażam sobie smaku wody z miodem. Tego może akurat z ciekawości kiedyś spróbuję.
Ja nie lubię silnego, cierpko-gorzko-ziemistego smaku zielonej herbaty. Takiej długo parzonej bym nie wypiła (przynajmniej nie do końca, bo tam osiada całe zło). Co do żołądka, do ograniczeń produktowych już przywykłam. Wkurza mnie co innego, mianowicie nie mogłabym sobie iść w miasto (góry, las, pustynię…) bez żarcia, bo jak nie zjem regularnie, moje ranki urządzą sobie festyn ze sztucznymi ogniami.
Całe szczęście, że i tak jesteś chyba osobą wszystko planującą, bo ktoś bardzo, bardzo spontaniczny… miałby gorzej. Jednak na pewno nawet sobie wyobrazić nie potrafię, jakie to czasem musi być upierdliwe. Biedna Ty! :(
Nie kupuję takich produktów, ale też bardzo zawsze lubiłam wodę z miodem :D
W ogóle to nigdy nie lubiłam takich dziwnych pić i jak już piję coś kupnego (innego niż sok świeżo wyciskany) to jest to sok 100% z kartonu, ale zdarza się to bardzo rzadko.
Z soków najlepsza czarna porzeczka. Warzywnych kijem nie tykam – masakra!
A ja kiedyś lubiłam warzywny, teraz nie pamiętam jaki to był, alw tak fajnie skomponowany. Aż tu nagle zmienili w nim zawartość sodu z 0,2 na 2g – skojarzyłam, że coś jest nie tak jakiś czas po wypiciu (po wypiciu, a zawsze robilam to w trakcie jednego wykładu, nie sikałam kilka godzin – stało się tak ze 3 razy i sprawdziłam skład :P Moja nerka na sód jest wrażliwa, więc takie rzeczy wyczuje :)). Obecnie warzywnych nie pijam.
Ja robiłam jedno podejście, które prawie skończyło się pawiem.
Picie kalorii ogranicza się u mnie do tego samego. :P A jak z mlekiem? Bo ja je jem z płatkami lub kaszami. Ewentualnie czasami zrobię sobie kakao.
Miodu w nim raczej jak na lekarstwo. Swoją drogą jak był w domu niewiele jadłam, a teraz go brakuje, kiedy chce mi się. ;-; Bardziej mi się kojarzy z Japonią.
Mleka nie wliczam do napojów właśnie przez to, że piję/jem je z płatkami. Od kilku lat każdego dnia, więc… :)
Miałam nawet pisać, że z Japonią, ale zgooglowałam Mulan i jej postać nawiązuje do chińskiej legendy, zatem niech będą Chiny.
U mnie nie ma lidla więc kicha kupić oraz posmakować nie mogę a szkoda bo jestem ciekawa, no i buteleczka przepiekna
To nie jest z Lidla (lidlowej marki), tylko się tam czasem pojawia. Szukaj w supermarketach (Leclerc, Carrefour, Auchan).
Ciekawe zjawisko. Kupujemy produkt X z domieszką Y i nastawiamy się bardziej na Y niż X. Czekolada z ciasteczkami? Za mało ciasteczek. Jogurt naturalny z ziarnami zbóż? Ziarna znikoma ilość. Tu jest to samo. Co mnie nie dziwi. Ale też nie mam zamiaru jakoś rozpaczać nad wylanym ml.. herbatą. Jest (a raczej nie jest) to jest (czy go nie ma). Bez różnicy.
Czyli ni ziębi, ni grzeje :P