Mirabell, Mozartkugeln

Kulki Mozarta to coś, co zawsze mnie interesowało. Nie, stop. To brzmi co najmniej źle. Zacznijmy od początku. Czekoladowe kulki Mozarta to coś, co zawsze mnie interesowało. Ech, nie, nadal źle… Spróbujmy zatem jeszcze inaczej. Najpierw ustalmy sobie jedną rzecz: ani trochę nie obchodzi mnie to, jakie kulki miał Mozart i co z nimi robił. Odwrotnie za to podchodzę do słodyczy, które imitują kulki Mo… Nie, nie! One niczego nie imitują, fuj. Zresztą nieważne. Teraz i tak dalsze pisanie wstępu straciło sens, bo tylko bym się pogrążyła. Nie dość, że nie mogłabym wyjść z cienia kulek austriackiego kompozytora, to jeszcze nieopatrznie napisałabym coś o ich białym nadzieniu. Ups, chyba właśnie to zrobiłam.

Mirabell, Mozartkugeln (1)

Mozartkugeln

Kulki Mozarta otrzymałam od Mistyffikacji. Wspaniałomyślnie podarowała mi od razu dwie pary, na wypadek gdybym jedną chciała obdarować jakiegoś kolegę mówiącego nazbyt wysokim głosem. Był to czas, gdy bardziej niż kiedykolwiek nie chciałam powiększać swoich słodyczowych zapasów, z drugiej strony jednak marcepanowi się nie odmawia (ani kulkom, zwłaszcza gdy tak długo jest się samotnym).

Mirabell, Mozartkugeln (3)

Z degustacją nie czekałam zbyt długo, bo choć moja kochana darczyni zapewniła, że data ważności sięga końca roku, w kwestii luźnych cukierków i czekoladek mam zawsze złe przeczucia. Jak się wkrótce okazało, była to dobra decyzja (a raczej lepsza z dwojga złego). Kulki bowiem pokrywała poszarzała, podejrzana i stara – nic dziwnego, w końcu Mozart trochę lat by miał, gdyby jeszcze żył – czekolada. Pachniały na szczęście dobrze. Mimo iż nie czułam się zbyt komfortowo podczas wąchania kulek dawno zmarłego kompozytora, poczułam od nich ciemną czekoladę i orzechy laskowe w formie nugatowej.

Mirabell, Mozartkugeln (2)

Warstwa czekolady była gruba – w końcu musiała strzec wrażliwego środka – i tak niedobra, jak tylko mogła być. Smakowała jak polewa albo masa kakaowa, w konsystencji będąc odpychającym tworem proszkowato-plastelinowym. Pod nią skrywało się nadzienie nugatowe, które rzeczywiście smakowało jak pasta z orzechów laskowych (przy okazji zasypana torbą cukru), niestety w konsystencji było równie proszkowate i plastelinowe, co czekolada. Jeszcze głębiej znajdowało się kolejne nadzienie, tym razem ciemne, o smaku… nie wiadomo czego, ale mocno cukrowego, oraz o konsystencji tradycyjnie proszkowato-plastelinowej. Sam środek zajmował stwardniały, farfoclowy i smakujący olejkiem różanym marcepan.

Mirabell, Mozartkugeln (4)

Z przykrością stwierdzam, że kulki Mozarta – choć znajdujące się daleko przed końcem daty ważności – smakowały tak, jakby naprawdę ucięto je kompozytorowi i zmumifikowano. Dwie warstwy: jasna i ciemna, były tak przecukrzone i plastelinowe, że ledwo je przełknęłam. O tym czymś, co miało imitować czekoladę, wolę nawet nie wspominać. Białe wypełnienie kulek z kolei, przez niektórych żartownisiów zwane marcepanem, było nieprzyzwoicie wysuszone i starcze, na pewno żadne życie by z niego nie powstało. Sądzę, że powiedzenie: ktoś tam [tu: Mozart] by się w grobie przewrócił! nigdy nie było równie trafne.

skalachi_1Ocena: 1 chi

41 myśli na temat “Mirabell, Mozartkugeln

  1. Pralinki często widuje w Kauflandzie, Lidl również ma „swoją wersję” pralinek – jadłam te drugie i mi nie smakowały z kolei moja ciocia i tato stwierdzili, że są bardzo smaczne ;)

  2. Oj,tez zawsze chcualabym sprobowac kulek Mozarta(jakkolwiek to brzmi-mam to gdzies,ale rozsmieszylas mnie wstepem XD)Ale sa roznych marek-a najlpesze w Austrii swieze podobno! Mysle,ze akurat te sztuki odebralabym podobnie,bo umiem sobie wyibrazic ten smak :p

  3. Uf, całe szczęście napisałaś „To brzmi co najmniej źle.”, bo po pierwszym zdaniu parsknęłam i ze smutkiem pomyślałam, że powinnam się schować gdzieś z moimi głupimi skojarzeniami. Kocham ten wstęp, haha. <3

    Z moim niemieckim przetłumaczyłabym to jako Mozartokulki i spokój.
    Chociaż jedna rzecz nie daje mi spokoju… Kolor. Przecież Mozart to Austriak, był… no, ten tego… biały.

    Fu, czyli moje podłe uśmiechy w kierunku czekoladek z Mozartem w sklepach były uzasadnione, mimo że nigdy nie próbowałam.

      1. Może dzięki temu mu odpadały i odrastały kolejne – jak jaszczurkom ogony, bo trochę dużo tych kulek jest w obecnym świecie. A jeszcze niektóre rozwałkowane i na tabliczki przerobione!

  4. Gdzieś je widziałam, ale smaku kompletnie nie kojarzę, więc raczej nie jadłam i raczej tego nie zmienię. Ja też nie ufam takim cukierkom sprzedawanym luzem – tego ile czasu one leżakowały w różnych miejscach, nie wie nikt ;)

  5. Pal tam licho czekoladę, mnie sam marcepanowy środek (jakby nie patrzeć: jądro kulki) by obrzydził.
    Ale patrz, zawsze mogło być gorzej. Produkt jakby miał bardziej obły kształt mogły zostać nazwami jajkami Mozarta. xD

    1. Jądro jądra Mozarta kryje mrok. Kulki, jajka – kwestia semantyki, i tak produkt pochodzi z tego samego źródła :D

  6. Ta… nawet nie wiem czy chce mi się wysilać na jakiś komentarz. Bezczeszczenie muzyki!

    Powiem Ci jednak jedno. Podsumowanie totalnie mnie zaskoczyło. Wstęp był owiany hmmm, taką nutką przyjemności. Jakieś to wszystko przyjemne, delikatne itp. Dochodząc (tia.. w końcu piszemy o kulkach faceta, nie?) do końca, otrzymuję coś przeciwstawnego.

    Tak czy siak: do piachu z nimi! A nie, wróć. One już w piachu i tak leżą.

    1. Twój komentarz jest (ostatnim) gwoździem do trumny pana Mozarta :D Jeśli mojego bloga odwiedzają jacyś studenci muzykologii, albo jeszcze gorzej: muzykolodzy z długoletnią praktyką!, pewnie spąsowieli z oburzenia podczas czytania.

  7. Wstęp… mówiłam już, że Cię uwielbiam? :D
    Fajnie wyglądają w przekroju, ale ugh marcepan, do tego opis i fatalna ocena, podwójne ugh. Dobrze, że nigdy mnie do nich nie ciągnęło xD

  8. Najlepsza recenzja ever! :D

    Może ja już jestem tak zdesperowana, że żadnymi kulkami nie pogardzę, ale, kurczę, one naprawdę mi smakowały.

  9. hahaha przeczytałam tytuł i myślałam, że tylko ja mam takie zbereźne skojarzenia, ale po raz kolejny udowodniłaś mi, że Tobie też w głowie takie pstro jak mi :d recenzja rewelacja, teraz siedze i się zastanawiam jak wyglądają zwłoki Mozarta hahaha

      1. Wygoogluj, podobno w internetach jest wszystko :D

        P.S. O tym nie pomyślałam, ale najwyraźniej ze środka kulki (jądra jądra) wydostało się parę uciekinierów.

        1. Sądzę, że to nie były te. To samo pytanie zadałam oczarowanym zdjęciami osobom na Instagramie i wyszło na to, że nikt nie próbował pralin firmy Mirabell.

  10. Powinny być wyprodukowane przez cukiernię Fürst, wszystkie inne to pdróby. Recenzujesz podróbę.

  11. …trafiłam na ten wpis przy okazji przeglądania interesujących mnie słodyczy ( był w proponowanych recenzjach z prawej strony strony ;) ). Staram się unikać klasyfikacji i jakichś skrajnych podziałów, ale muszę stwierdzić, że to jest najzabawniejszy tekst, jaki przeczytałam na Twoim blogu, uśmiałam się jak dawno :D Często czytam Twoje teksty do śniadania ( które niestety nei należy do najsmaszniejszych), ale w trakcie lektury czegoś ” mniam”- jakoś bardziej ”wchodzą” mi te standardowe wafle czy owsianka. Tym razem mało się nie zadławiłam :DDD Pamiętam, jak kiedyś odpowiedziałaś mi w komentarzu, że Twoje dawne teksty są słąbsze…NIE SĄ! Są kapitalne, na każdym kroku udowadniasz wielki pisarski talent, to są takie perełki, punkciki na morzu merytoryczności, które dodają całości smaku, jak jeden dodatek do kreacji albo nieprzesadzona ilośc cukru w czekoladzie. Zaje..iście się to czyta!

    1. Jak miło przeczytać, że ktoś korzysta z panelu proponowanych recenzji! Byłam pewna, że nikt poza mną go nie widzi :P

      Dzięki <3 :D

  12. Jeśli się szuka podobnych smaków lub rodzaju słodyczy, to ten panel bardzo ułatwia sprawę, wiele zaleźy od tego, w jakim celu ludzie tu wchodzą, jeśli -tak jak ja- aby eksplorować :P (nie tylko śledzić recenzje na bieżąco), to myślę, że na pewno korzystają z powiązanych wpisów.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.