Lindt, Hello my name is Coffee Blast

Po cudownym przyjęciu lindtowskiego Hello my name is Dark Chocolate Cookie wiedziałam, że dwa pozostałe w puszce batony nie będą musiały długo czekać. One również zostały sprowadzone z Niemiec przez Mistyffikację, wchodząc w skład dużej paczki pełnej czekoladowych cudowności. Towarzyszyły im praliny Frohe Weihnachten, dwa batony: Toffee Ganznuss i Wunderbar, cztery Rittery: Vanille-Mousse, Nuss-Kipferl, Vanilla Chai Latte, Honig-Salz-Mandel, oraz pewna Milka, która na blogu dopiero się pojawi. W dniu otrzymania paczki sądziłam, że nie starczy mi roku, by podołać jej zawartości, ale ostatecznie zmieściłam się w pięciu miesiącach. No, prawie, bo tę nieszczęsną Milkę zjadłam pod koniec czerwca.

Lindt, Hello my name is Coffee Blast (2)

Hello my name is Coffee Blast

Hello my name is jest jedną z bezapelacyjnie stanowi moją ulubioną serię spod skrzydeł Lindta. Jeśli do tego faktu dodamy mleczną czekoladę, rozmiar w sam raz na raz i mięciutki krem przepełniony smakiem porannego napoju bogów, otrzymamy coś, co powinno podbić moje małe, nieczułe i wredne serce. Sześć pięknie ozdobionych kostek, pachnąca z odległości kilometra lindtowska czekolada i próbująca przedrzeć się przez jej mleczną słodycz nutka czarnej, niesłodkiej kawy… To się po prostu nie mogło nie udać!

Lindt, Hello my name is Coffee Blast (5)

Po przekrojeniu jednej z kostek Hello my name is Coffee Blast zorientowałam się, że batonik zawiera dwie warstwy kremu. Górna, czyli większa, była ciemna, kawowa. Dolna z kolei odznaczała się jasnym kolorem i była albo mleczna, albo śmietankowa. Warstwy łączyła konsystencja, obie bowiem posiadały tę samą miękkość, jednolitość, tłustość. Znajdowały się w nich ciasteczka bądź ziarenka kawy (poprawną wersję ustaliłam dopiero podczas konsumpcji). Całość – wyglądem i zapachem – przywodziła na myśl kawowo-śmietankową tabliczkę Ballarom (i inne czekolady tego typu), tylko podrasowaną, bo z nadzieniem.

Lindt, Hello my name is Coffee Blast (6)

Czekolada niczym mnie nie zaskoczyła. Była mleczna i słodka, gęsta i bagienkowa. Krótko mówiąc: Lindt w swym najlepszym wydaniu. Górny krem okazał się gorzkawy i kawowy, dolny łagodny i mleczny, zawierał kawałki kawy. Nie była to jednak kawa w ziarnach, ale rozpuszczałka. Posiadała ów charakterystyczny smak i kruchą konsystencję. W całokształcie baton był wzbogaconym o napój dla dorosłych Kinderkiem. Tak samo miękkim i bagienkowym, delikatnym i kremowym, słodkim i przyjemnym. Żadna z warstw nie posiadała ani odrobiny proszkowatości, co było wprost cudowne.

Lindt, Hello my name is Coffee Blast (7)

Dobrej kawy w słodyczach nigdy za wiele. Rittery – Kaffee + Nuss, Eiscafe, Espresso – mnie po tym względem zawiodły, Milka zaś nawet nie podjęła wyzwania (może kiedyś). W Hello my name is Coffee Blast upragniona kawowość pojawiła się w dwóch postaciach: w górnym kremie i w kruchych granulkach kawy rozpuszczalnej. Dzięki temu baton był i słodki, i gorzki, a ja takie połączenie uwielbiam. Jedyny minus stanowiło – jak zwykle zresztą – stężenie owej słodyczy. Zbyt wysokie, palące w gardle, powodujące niemalże ból. Za to muszę odjąć punkt, chociaż do produktu z przyjemnością w przyszłości wrócę.

skalachi_5Ocena: 5 chi


Skład i wartości odżywcze:

Lindt, Hello my name is Coffee Blast (3)

34 myśli na temat “Lindt, Hello my name is Coffee Blast

  1. Nie lubię kawy ale niektóre słodycze kiedyś mi smakowały, smakują nawet teraz – jestem ciekawa czy tak by było z tym batonikiem ;)

  2. Jak tylko spotkam to kupię :) . Ja w zeszłym roku jadłam Lindt białą o smaku kawy mrożonej niebo w gębie jak dla mnie:)

  3. Słodycze z kawą średnio lubię, ale czuję, że ta czekoladka by mi smakowała – ostatnio smaki mi się poprzestawiały, no i wygląda apetycznie ;)

      1. Zaczęły mi smakować pomidory z solą, gdzie kiedyś sól psuła mi cały ich smak :P
        A tak to mam takie przejściowe „zaburzenia” smaku – przejściowe jadłowstręty np.
        A ostatnio mam fazę na czekoladę i czekoladowe corn flakes, a z lekkim wstrętem myślę o jogurcie naturalnym.

  4. Mam wrażenie, że ostatnio często widzę w Twoich recenzjach końcówkę 'punkt w dół za słodycz’. Ciekawa jestem czy to producenci słodyczy nagminnie przesadzają, czy Teoha2 tolerancja na słodycz maleje :0
    Próbowałam chyba trzech Lindtów Hello, tylko za Dark Cookie dałabym się pokroić, ale z pewnością jest to seria x razy lepsza od Creation. :>

      1. Ja Cię czytam codziennie! Ale nawet jeśli pisałaś, to pewnie nie uznałam że to tak poważne :P Aaa, to moja tolerancja, mam wrażenie, idzie w górę! Zofia zawsze na przekór, zawsze pod prąd :D

  5. Miałam szczęście dorwać te cudo kiedyś tam w Polsce (dwa lata temu chyba). Wtedy byłam zachwycona, ale teraz też myślę, że odjęłabym punkty za słodycz. Co się z nami dzieje? To już starość?

    1. Był w Polsce?! Łaaa. Chyba dawniej niż dwa lata temu, bo wtedy zaczynałam prowadzić bloga i na bank w sklepach znajdowały się tylko cztery, o których napisałam.

  6. Kiedyś o nim marzyłam!
    Zdążyłam co prawda zapomnieć, ale szczerze wierzę, że mógłby mi posmakować, chociaż nie wiem jak bardzo. Ostatnio jedzony kawowy Lindt zachwycił mnie, ale wtedy potrzebowałam czegoś słodkiego (to było na szlaku; recenzja za parę dni), a tutaj… no, mleczne kremy zawsze przeważnie tylko kumulują słodycz. Pewnie nie będzie dane mi go spróbować, no ale trudno. To jakoś przeboleję.

    1. Jeśli mówisz o Mocca i napisałaś o tej tabliczce jakiekolwiek złe słowo, to wiedz, że Cię odnajdę.

      1. Niby recenzja już 19-go, ale… zdradzę, żeby przypadkiem nie przyszło Ci do głowy zacząć we mnie rzucać kulkami Mozarta czy np. podrzucić mi Lisnera do sushi, że ma 9/10. :P

        1. Masz szczęście. Kulki Mozarta leżały obok kulek Beethovena i Vivaldiego, gotowe do wystrzału (z armaty Bacha).

  7. No dla takiej zwolenniczki kawy jak ja ten batonik wydaje się wprost stworzony. Podoba mi się określenie kinderka dla dorosłych i właściwie to fajny pomysł – rzeczywistość i liczba w dowodzie może wadzić w próbie poczucia się jak dziecko, ale ta czekoladka da chwilę powrotu do czasów dzieciństwa pozostawiając nas jednak w skórze dorosłych i przypominając nam o tym, że czas się nie zatrzymał. Fajne, fajne. Szkoda tylko, że oczywiście niedostępne dla mas żyjących w tym kraju. Dobra, co mnie obchodzą inni, szkoda, że niedostępne dla mnie. :D

  8. Kawowe słodycze to ja lubię. Ale tylko takie, które mają „to coś”. Trudno mi opisać o co chodzi, gdyż nawet kawy nie pijam. Jakbym go z daleka zobaczyła bez opakowania to śmiało mogłabym pomyśleć, że to kinderek właśnie. Jak dla mnie fajnie, że jest właśnie w mlecznej czekoladzie, bo wydaje mi się, że właśnie z takimi kremami komponuje się ona dość dobrze. Skosztuję przy okazji.
    Pozdrawiam :)

  9. Beeez kitu. Te opakowania są tak do siebie podobne, że nawet bym nie zwrócił uwagi czy jest to zarganamiczne czy nasze. Tj. nasze. No z Polski. W Polsce dostępne. Zbyt mało oczojebnych punktów. Zbyt mało czegoś.

    Kawa? Nie no. To przecież musi być u nas. Odłożę…

    Sam batono-czekoladkowy twór podoba mi się w jednym względzie. Podział na warstwy przypomina mi Merci. Tamten kawowiec był/ jest seerio dobry. Więc i tym (jakich by psów na L. nie wieszać) bym się nie zawiódł.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.