Ciastka korzenne to coś, co lubię od zawsze i bardzo. Nie widać tego niestety na blogu, gdyż w wyniku beznadziejnego wpędzenia się recenzowanie tabliczek czekolad zaniedbałam chrupaczową sferę świata słodkości wszelakich. Zresztą nie tylko nie miałam czasu pisać o ciastkach, ale wręcz nie miałam czasu ich jeść. Ciągle było coś ważniejszego, ciągle termin kończyła jakaś czekolada. Dopiero wraz z nadejściem czerwca sprawy przybrały inny obrót. Do maja wyjadłam, co wyjeść musiałam, i tak oto zostałam sam na sam ze zgromadzonymi paczkami ciach. Markiz, herbatników, pierników… ach. Dodatkowo na moją korzyść działał fakt, iż naprawdę przestałam słodycze dokupować. Nowości omijałam – i omijam nadal – szerokim łukiem, a w sklepie sięgałam wyłącznie po to, co absolutnie konieczne (i była to jedna rzecz na miesiąc, a nie jedna dziennie). Wróciłam na drogę względnej normalności.
Ciasteczka korzenne
Prezentowane ciastka korzenne zjadłam pod koniec maja (w przeszłości zapewne też ich próbowałam, ale nie pamiętam). Do domu przyniosłam je jakieś dwa miesiące wcześniej, po wizycie w jednej z kawiarenek w centrum miasta. Początkowo myślałam, że recenzję będę musiała napisać na podstawie jednego, ale z racji tego, że mój towarzysz nie przejawiał chęci zjedzenia swojej sztuki, a wręcz z obrzydzeniem ją od siebie odsunął, bez skrępowania zapytałam, czy wobec tego ja mogę zabrać. I zabrałam.
Ciastka po wyjęciu do opakowania nie zachwyciły mnie ani trochę. Były małe, grube i ozdobione wypukłą nazwą firmy, której niemal nie dało się odczytać (bez lupy lub mikroskopu wcale). Połyskiwały od kryształków cukru, cukrem również pachniały. Na szczęście równorzędnym bohaterem aromatu okazały się przyprawy korzenne, które mimo wszystko pozwalały mi wierzyć, że będzie dobrze.
Pierwszy gryz ciastka zawiódł mnie równie mocno, co chwilę wcześniej pierwsze nań spojrzenie. Herbatnik niby był kruchy, ale jednocześnie zawilgocony. Niby świeży, a jakby stary. Rozpuszczał się na modelinową papkę, ściśle przywierając do zębów, ponadto był bardzo, ale to bardzo tłusty. Korzenność okazała się wyraźna i cudowna, ale jak cień podążała za nią niesympatyczna cukrowość. W herbacie ciastko się nie sprawdziło, nie wypada mi więc nazywać go dłużej herbatnikiem. W całokształcie nie było tragicznie, ale też nie do powtórki. Schrupać, zwłaszcza w wietrzny jesienny dzień, a potem zapomnieć. A przede wszystkim nie patrzeć na to, że producentem jest Tago, bo zawód będzie dużo większy.
Ocena: 3 chi ze wstążką
Ciasteczka korzenne…… przypomniałaś mi o takich jednych z dzieciństwa. Moja mama kupowała je na wagę – były w różnych kształtach: księżyca, gwiazdek i płatków śniegu i chyba z dodatkiem kakao, ponieważ ich kolor był bardzo ciemny, wręcz brązowy. Dodatkowo od spodu podlane warstwą naturalnej czekolady. Bardzo mi smakowały – mojej siostrze i mamie również – nie były zamulające :) Teraz w takich ciasteczkach to więcej samego cynamonu niż przypraw korzennych a najwięcej to cukru i nie kupuję ;) Opisywane przez Ciebie ciasteczka również nie kuszą
Zgadzam się, że sam cukier, cukier i cynamon.
Uświadomiłam sobie, że bardzo mało jem ciastek – też jakoś skupiam się na czekoladach. I w sklepie też specjalnie za nimi się nie rozglądam – nie przyciągają mnie wcale, czasem tylko najdzie mnie na jeżyka.
A co do tych mam mieszane uczucia, ale wątpię żebym kiedykolwiek miała okazję je zjeść :P
Uwielbiam Jeżyki! To znaczy uwielbiałam, bo ostatni raz jadłam w… liceum? Boję się, że nakombinowali w składzie, ale i tak w końcu kupię.
Aaaa,zmora mojego dzieciństwa!!Nigdy nie lubiałam ciasteczek korzennych,szczególnie tych,a często je mi gdzies wtykali na festynach,do herbaty…fujka!
Jak możesz?!
Uwielbiam ciastka korzenne! W teorii. W praktyce na takie 10/10 ciężko trafić. Korzennych od Tago chyba nawet nigdy nie próbowałam, ale czytając o takiej tłustości – pozostawię to tak, jak jest.
Swoją drogą, dobrze, że z tego zakupoholizmu się już wyleczyłaś. :P A mi do szuflady znów przybyło parę rzeczy i to, uwaga, ciastek. Jak sobie jedne kupiłam, to nagle nadostawałam parę paczek, haha.
Mnie też przybyło, ale dlatego, że: 1) tato wrócił z Toskanii (o mamo, co on mi przywiózł! <3), 2) współprace.
Jakie korzenne możesz polecić?
Pamiętam kiedyś były podobne ciastka były bardziej brązowe chrupiące ale za żadne skarby świata nie pamiętam ich nazwy, uwielbiałam je . Było to już dość dawno więc nie mam pojęcia czy można je jeszcze dostać. Jeśli chodzi o te które przedstawiłaś odrzuca mnie to że nie są chrupkie…
Nie są? Są, tylko przy okazji towarzyszy im uczucie zawilgocenia/przetłuszczenia.
Ciasta korzenne oczywiście lubię, ale trafić na takie, które rzeczywiście ma intensywny korzenny smak to mordęga. A tych to nawet nie kojarzę, pewnie mój wzrok ich nie zanotował.
A jakie znasz dobre i godne zakupu?
Korzenne ciasteczka bardzo lubię,ale te jakieś słabiutkie.
Czarna owca w korzennej rodzinie.
Suche i lekko miękkie (jak biszkopty) ciasteczka korzenne – tak, tłuste/bardzo kruszące ciasteczka korzenne – NIE!
A Tago nie lubię, kojarzą mi się z paskudnymi ciasteczkami owsianymi :P
Nieee, żadne miękkie! Chociaż… te duże serca są miękkawe, a wspominam je dobrze.
Ale dawno mnie u ciebie nie było. Nie wiem czy chciałabym spróbować tych ciastek, rzadko sięgam po nowości, ale może akurat mi posmakowało. :)
To nie nowość, chyba że mówisz o nowościach dla siebie :)
Teraz ciągle będą za nami chodzić ciasteczka korzenne :D Te malutkie od Tago widzimy pierwszy raz i dobrze w sumie, że nigdy nie wpadły nam w ręce. Skoro nawet nie zdały testu herbaty to naprawdę nie warto kupować.
Haha, „nawet” :D Ale tak, macie rację, herbata często ratuje sytuację, tymczasem tu… cóż.
Sprawia wrażenie takiego… fajnie wilgotnego. W wyglądzie wydaje się niemalże mięsisty! Szkoda, że nie przełożyło się to na smak. Ja akurat korzenne przyprawy jestem w stanie znieść tylko w piernikach lub herbacie/kawie. W ciastkach nie przepadam.
W herbacie? Nie lubię korzennych herbat.
Korzenne smaki nawet lubię :)
Ja bardzo, ale te ciastka są nieprzyjemnie przeciętne.
Lubię ciastka korzenne, zwłaszcza te z Lidla w okresie zimowym i z firmy Lotus. Ale nie jadam ich poza ich 'sezonem’ haha :) No, wyjątkiem jest tu krem Lotus, który sobie podjem łyżką od czasu do czasu :)
Krem mam, ciastka zjedzone – będą niedługo. Z Lidla nie jadłam.
Jeśli takie ciastka to TYLKO z Lidla <3
Już dwa głosy dla ciach z Lidla, będę musiała ich spróbować. Są w stałej ofercie? W przeszłości próbowałam takich z tygodnia świątecznego, ale nie smakowały mi.
Hmmm… ten, tego. Cwaniara jedna. Napisała recenzję, która zawiera jednocześnie odpowiedź jaką chciałem napisać. Będę więc ignorantem i udam, że tego nie widziałem.
WEDŁUG MNIE, ciacho można schrupać. Nada się zwłaszcza w wietrzny jesienny dzień. Tylko potem należy wyrzucić papierek i nie patrzeć na to, że producentem jest Tago, bo zawód będzie dużo większy. O!
Jakże słuszna uwaga! Naprawdę żałuję, że sama o tym nie pomyślałam i nie napisałam :P
Jedne z najlepszych ciastek korzennych pojawiają się w okresie świątecznym w Lidlu. :D Olbrzymia paka, ponad 400g (albo i 2x więcej?). :D Tata je uwielbia. :D
W wypadku ciach korzennych, mimo że lubię wszystkie mini rzeczy, to za takie mini ciacha bym się nawet nie brała. :D
No i to są te, które mi nie smakowały. Będę musiała zrobić jeszcze jedno podejście, może tym razem łypnę na nie przychylniejszym okiem.
Ostatni raz jadłam podobne jak byłam w Krynicy na wycieczce. W kawiarni przy Pijalni Wody podobne dodawali do herbaty. Zjadłam. Nie przepadam jakoś szczególnie. Dla mnie jeśli już mierzę w korzenne smaki to pozostanę chyba przy klasycznym pierniku z powidłem/marmoladą i czekoladą. Pozdrawiam.
Z powidłem? :D Chyba powidłami. Hah, ale to zabawnie brzmi: poszłam do sklepu, gdzie kupiłam chleb i powideł :D