O ciastkach korzennych marzyłam od momentu założenia bloga, a nawet dłużej – nie jadłam ich od dobrych… sześciu lat? (Siedmiu? Dziewięciu?). Marzyłam o nich do chwili, gdy spróbowałam pierwszego posiadanego wariantu. Były to miniaturki herbatników Gołębiewskiego, czyli marki Tago, dodawane do kawy i herbaty w modnych kawiarenkach. Skoro po zjedzeniu dwóch sztuk moje marzenia dobiegły końca, możecie się domyślać, że szczególnie zachwycona nie byłam. Liczyłam na wypiek kruchy i oszałamiająco korzenny, a otrzymałam jakby zawilgocony, pełen kryształków cukru, przesłodzony i niewystarczająco przyprawiony. Po nim czekały mnie jeszcze dwa produkty konkurencji: Biscoff Lotusa, na którego polowałam z harpunem w Almie, oraz Ciasteczka Jęczmienne o smaku korzennym Sante, otrzymane w ramach jednej z wymian od Pand. Ze względu na zbliżający się koniec daty ważności zaczęłam od tych pierwszych.
Biscoff
Ciasteczka Biscoff, szerzej znane jako Speculoos, zapakowane zostały w prześliczne, cienkie i czerwone opakowanie. Nie tylko nie zastosowano w nich efektu sztucznego powiększenia paczki powietrzem (pozdrawiam wszelkie chipsy i chrupki oraz 7Daysy), ale upodobniono je do kostki wytwornego mydełka. Dla mnie rewelacja. Z tyłu opakowania znalazły się tradycyjnie opis (carmelised biscuits? hmm), skład (mogło być lepiej) i kaloryczność (zacna, przynajmniej jak na ciastka).
W opakowaniu znajdował się równy rządek ściśle przylegających do siebie brązowych ciasteczek (nie, nie policzyłam ich). Naprawdę byłam pod wrażeniem talentu do gospodarowania miejscem, jakim wykazał się producent. Ciasteczka owe były twarde, kruche i pięknie zdobione, odznaczały się zachęcającym do spróbowania cynamonowym kolorem i zapachem… pieczonego mięsa (dokładnie skórki z drobiu), nadpalonej skórki pszennego chleba, cynamonu i curry. Specyficzny aromat był dużo cięższy i wyrazistszy od aromatu herbatników Tago, a i pod względem barwy wyrób Lotusa prezentował się konkretniej.
W przeciwieństwie do przywołanych już ciastek polskiej konkurencji, dzisiejszy bohater posiadał na wierzchu napisy, które były dobrze wykonane i czytelne (zdjęcia nie oddają tego w pełni, bo na jednolitym kolorze trudniej złapać ostrość). Podczas łamania ciastka głośno trzaskały, były twarde i kruche, ale nie jak przeciętne herbatniki, raczej jak wypieki kamienne i puste w środku (czyli jak biszkopciki typu amarettini lub sucharki). Jednocześnie pod palcami zdradzały swą tłustawą naturę. W środku mieniły się kryształki cukru, co wprawiło mnie w lekki smutek – chyba nie doczekam dnia, w którym dane mi będzie spróbować korzennych ciastek niewzbogaconych o wyczuwalną pod zębem białą śmierć.
W smaku Biscoff były równie dziwne i specyficzne, co w zapachu. Przede wszystkim cukrowe, ale także intensywnie paluszkowe. I to nie byle jak: paluszkowe w sposób spieczony! Owa paluszkowość smaku była tak intensywna, jak pieczonomięsowość zapachu. Na sucho herbatniki rewelacyjnie chrupały, nie pozostawiały w zębach twardych fragmentów, jak ciastka Tago. Maczane w herbacie były w porządku, ale bez szaleństwa. Ponadto proces moczenia nie wpływał na zmniejszenie szaleńczej cukrowości. Sięgając po nie, liczyłam na wiele. Na mały cud, stadko chi w różowych bucikach i oklaski od Rubika i jego orkiestry. Tymczasem otrzymałam produkt zaledwie poprawny (przeciętny), nadający się raczej do wkruszenia do śmietankowych lodów lub sprezentowania komuś w ramach ciekawostki. Degustacja wniosła do mojego życia głównie dwie rzeczy: zaspokoiłam ciekawość oraz przekonałam się, co znaczy pełnia określenia carmelised (jest to spieczone, karmelowe, sucharkowe szkło). Było miło, ale jednorazowo.
Ocena: 4 chi
Moje zdanie o ciastkach korzennych już znasz… czytając Twoją recenzę widzę, ze jedyne co mogłoby mi w nich się spodobać to to, że były twarde i kruche :P
I że pachniały mięchem :D
Nie jadlam ciastek i smaych ciastek nie chce,ale w Pradze kupilam taki krem do smarowania z nich,ktory duzo osob zachwala.Ale ja jeszcze nie probowaalam XD
Będzie i krem :)
Te od Sante jakieś dwa lata temu bardzo mi smakowały, mimo że miałam im coś tam do zarzucenia (tłustość? nie wiem, możliwe, że w ogóle ciastka mylę). Ciekawe, jakby to teraz było, bo dalej korzenne lubię.
Tych też w sumie mogłabym spróbować, ale żadnych łowów w tym celu nie poczynię. Mi kojarzą się tylko z kremem, który w internecie się często pojawia… tego to nawet spróbować bym nie chciała. :>
Nie chciała? Czemu?
Nie lubię smarowideł innych niż masła orzechowe.
Ten produkt to takie typowe „meh”. Ani grzeje, ani ziębi. Po prosty jest. Sama bym z pewnością nie kupiła, nie kusi ani odrobinę.
Dziwią mnie dzisiejsze komentarze!
Pieczonomięsowość… I’m done, dziękuję, wychodzę i póki co nie wracam, zadzwońcie jak znajdziecie dobre korzenne ciastka xD
– Halo, policja korzennociastkowa? Proszę przyjechać na living!
Nie czuję potrzeby ich posiadania, ale korzenne ciasteczka Sante bardzo mi smakowały i nawet mam w domu kilka sztuk ;)
Bardzo dobrze.
Bardzo lubię takie ciastka,ale tych nie jadłam,teraz chcę kupić taki krem do smarowania u siostry. Podobno dobry.
Będzie u mnie w sierpniu :)
Napisz mi na fb coś o nim bo nie wiem czy kupować ok? a ja muszę to wiedzieć w przeciągu tyg
Nie pomogę, nieotwarty.
Nigdy ich nie jadłyśmy ale krem z tych ciasteczek był przepyszny (szczególnie jedzony wraz z rozpuszczoną gorzką czekoladą <3) :D Ciekawe jak odbierzesz te od Sante, bo my mamy teraz do nich mieszane uczucia odkąd zamiast przypraw korzennych mają tylko aromat :/
Hmm, a ja mam już te z aromatem?
Podejrzewamy, że tak ;(
DZIĘKI…
…:D
O! Krem z tych ciach faktycznie jest mega, kuzynce z wycieczki wiozłam z 2 słoiki. :DDD Ciach – samych samiuteńkich – chyba nie próbowałam. D:
A krem który lubisz? Smooth czy crunchy?
Pamiętam jak wyczułaś zapach mięsa w Snikersie Dark (którego swoją drogą bym wszamała), a teraz tutaj. No proszę, kto by się tego spodziewał. Niemniej jednak narobiłaś mi ochoty na ciastka korzenne. Jadłam chyba jedynie domowe. :v
Pieczone mięso mnie prześladuje, czas upiec jakiegoś warchlaka :P
Czuje się zasmucony. Mocno zasmucony. Padł mit, którego upadku nie chciałem doczekać. Myślę, że moja chęć ich posiadania jest równa Twojej (tzn. była), więc prawdopodobieństwo łeeetakietojakieśnormalne stoi na takim samym poziomie. Cóż
Carrefour od jakiegoś czasu je chyba ma. Pakowane są w herbatnikowe tuby i kosztują od cholery (8zł?). Teraz to w sumie nawet nie wiem czy warto robić sobie „dzień szaleństw”. Pozostanę przy 8 sztukach kanapki Big Milk.
Najwyżej kup te mniejsze w Almie, ale nie spodziewaj się szaleństw. A w tubie? Jak je włożyli do tuby, skoro są prostokątne?
Tubie, folii. Czymś na kształt babki, ciasta. No takie standardowe dla maślanych herbatników. Późna godzina, musk nie myśli ;)
Bo tuba to wiesz, Hity albo Pringles. Babka z kolei pakowana jest jak ciasto, a maślane w rządek. Nadal nie wiem, o jakie opakowanie chodzi, serio :D