Przemyślenia przedremontowe

To pierwszy tego rodzaju wpis. Pierwszy, a zarazem ostatni, przynajmniej taką mam nadzieję. Na wstępie zaznaczam, że nie publikuję go, by zebrać falę pocieszeń, internetowych uścisków i napewnodaszsobieradowań. Publikuję go, ponieważ muszę się komuś wygadać – to raz, a dwa – nie będę miała ochoty każdemu z osobna tłumaczyć, o co chodzi i co się dzieje, jeśli w moich komentarzach zabraknie uśmiechniętych emotek. Albo jeśli na jakiś czas zniknę z sieci, bo i tak się zdarzyć może.

Dzieje się remont

A dzieje się remont, to odpowiedź najprostsza z możliwych. Jeszcze nie – w momencie pisania jest środa – ale zaraz się zacznie. Pan od remontu przychodzi w poniedziałek, czyli dzień po publikacji. A ja wybywam. Opuszczam lokum na co najmniej trzy tygodnie, w których będę siedziała komuś na głowie, a przy okazji rwała włosy z własnej, bo nie mogę przewidzieć, co zastanę po powrocie. Czy wszystko pójdzie zgodnie z planem? Czy będzie tak, jak sobie wymarzyłam? Czy zakupiłam wystarczająco dużo paczek z materiałami? Czy zakupiłam odpowiednie materiały? Mam więcej pytań niż odpowiedzi.

Część z was wie, że nie tak dawno, bo wraz z początkiem lipca, udało mi się obronić pracę magisterską. Był to specyficzny czas. Podczas gdy wszyscy stresowali się pytaniami, ja podchodziłam do sprawy ambiwalentnie. Przeglądałam notatki i kserówki, ale czy naprawdę po to, by się uczyć? Niezupełnie. Chciałam zająć czymś głowę i nie myśleć o następującym potem remoncie. O tym, że będę miała tydzień – w rzeczywistości trochę więcej, bo nastąpiło lekkie przesunięcie – na wybranie i zamówienie tapet, kafli, paneli, farb… Za dużo tego, nawet nie chcę zaczynać wymieniać.

Naokoło dużo wujków dobra rada

A przecież to i tak nie wszystko. Jestem młoda, naokoło znalazło się dużo wujków dobra rada. Złe określenie. Chodzi o ludzi, którzy naprawdę chcą mi pomóc. Zależy im, żebym zrobiła porządny remont, skoro już robię, a nie takie pitu-pitu po łebkach. Tyle że w związku z tym co chwilę mam (powinnam) coś dokupywać. A koszty rosną. Tu toaleta, tam ościeżnice, na końcu jeszcze drzwi frontowe i klimatyzacja. Założyłam sobie pewną kwotę, którą mogę wydać, a już dawno ją przekroczyłam. Rodzice pomogą, wiadomo, ale bardzo nie chcę być jemiołą i wcale nie uśmiecha mi się lepsze mieszkanie kosztem ich uszczuplonych kont.

Dlatego jestem kłębkiem nerwów. Od tygodnia czuję nieprzyjemny ścisk w żołądku, który nie przechodzi. Niby zabieram się za czytanie książki, a moje myśli i tak krążą wokół tego, co muszę zrobić następnego dnia. Idę do sklepu i czuję wyrzuty sumienia, bo nie przygotowuję mieszkania na przyjście pana od remontów. Zresztą… do jakiego sklepu? Od tygodnia bywam tylko w OBI. Albo fizycznie, albo online. I czuję porażającą bezsilność, przez którą obrałam prawie wszystkie hybrydy z paznokci. Nie należy też zapominać, że dwa razy popłakałam się w OBI, a potem kilka razy w domu.

Nie mam z kim pogadać

I nie mam z kim pogadać. To znaczy mam, ale nie na żywo. Sama jestem sobie winna, że nie posiadam zbyt wielu realnych znajomych, a całe moje życie prowadzę w sieci. Zresztą wcale nie uważam, że słowo winna tu pasuje. Lubię taki sposób życia, bo gdybym nie lubiła, na pewno bym coś zmieniła. Denerwuje mnie jedynie fakt, że osoby, które doskonale mnie znają, potrafią rzucić radą typu poproś znajomych, na pewno ci pomogą. Których? Tych z drugiego końca Polski czy tych z zagranicy? Hej, moi znajomi, pomóżcie mi! Wy, którzy gapicie się w ekrany monitorów i czytacie to, natychmiast wsadźcie dupy w pociąg, przyjedźcie do Wrocławia i dołóżcie swoje trzy grosze do prac remontowych, żebym szybciej wróciła do siebie!

Jeszcze gorzej ciąży myśl, że do wymiany jest wszystko. Łatwiej i szybciej było wypisać, czego nie będę zmieniać (na przykład lodówki, o którą martwię się bardziej niż o siebie, zwłaszcza o zamrażarkę). Wybranie nowych mebli stanowi wisienkę na torcie, to tak zwany remontowy wysiłek młodych ludzi mieszkających z rodzicami. Ja muszę przeżyć całość. Popakować moje życie w kartony, a potem nocami wracać do domu i przesuwać meble z jednego pokoju do drugiego, bo nie mam komfortu ulokowania sprzętów gdzieś tam na kilka tygodni. A przecież po zrobieniu jednego pokoju jakoś trzeba zacząć robić w drugim. Nie wspomnę już o wynoszeniu z domu dziesiątek kafelków, zużytych tapet i pordzewiałych rur. I zamówieniu kontenera, bo z oczywistych przyczyn do zwykłego śmietnika tego wszystkiego nie wrzucę.

Moje wymarzone wnętrza

Wiem, że to przeżyję, nikt mnie nie musi przekonywać. Kilka tygodni udręki, a potem będę miała swoje wymarzone wnętrza. Ale teraz jest teraz, a ja jeszcze nie zaczęłam remontu. Boję się, co i jak będzie. Mam wakacje – ostatnie tak długie w życiu, nie licząc emerytury – ale nie odpoczywam ani trochę. Co chwilę myślę, co by tu jeszcze zrobić, żeby skrócić czas remontu. Zrywam tapety, spod kilku paznokci leci mi krew. Zamiast przestać, nawiedza mnie myśl, że to dobrze. Że jeśli zerwę sobie te paznokcie razem z tapetami, przynajmniej będę miała poczucie, że zrobiłam wszystko, co się dało.

Wierzę, że po remoncie przyjdzie myśl boże, jak tu pięknie! oraz było warto! I że ze spokojem będę myśleć o wszystkich dobrych radach, które w intencjach moich bliskich niewątpliwie dobre są. Niestety teraz – jak już wspomniałam – jest teraz. A ja nie potrafię spokojnie i normalnie funkcjonować.

remontowanie z rubisem
To dopiero początek…

34 myśli na temat “Przemyślenia przedremontowe

  1. W dużym stopniu Cię rozumiem, chociaż na pewno nie w 100 %-ach, a mimo to współczuję Ci chyba podwójnie. Przeraża mnie to, co piszesz, bo wiem, że za jakieś 2 lata czeka mnie coś jeszcze gorszego, bo przeprowadzka do zupełnie innego miasta. Jak już ogarnę się po samej przeprowadzce trzeba będzie wziąć się właśnie za remont i to, co nienawidzę – kupno nowych, większość rzeczy zmienić i to tak żeby na wszystko starczyło, wszystko pasowało i żebym była zadowolona. Na razie odganiam to od siebie zupełnie.

    Co do znajomych to mam bardzo podobnie. Nie cierpię słyszeć czegoś w stylu „zapytaj znajomych” od bliskich. I w tym rzecz, że człowiek nie chce mieć tych znajomych, nie potrzebuje, ale… sam nie zna się na wszystkim. Dosłownie w tym miesiącu wymieniłam lodówkę (stara nie miała zamiaru czekać tych 2 lat) i bez łez się nie obeszło. Jak tu wybrać, skoro nic o lodówkach nie wiem? No, ale w końcu się udało i teraz jestem z niej bardzo zadowolona, więc to w tym wszystkim jest pocieszające.
    Remonty remontami, w końcu się skończą i wróci się do normalnego życia. ;)

    1. Remont z przeprowadzką to nawet gorsza sprawa, masz rację, bo wówczas człowiek nie może się odnaleźć w rzeczywistości podwójnie. Wybrałaś już miasto docelowe? Jeśli nie, z chęcią jedno zaproponuje :P Btw, Ty teraz wynajmujesz, czy co robisz?

      Nowa lodówka z taaaką zamrażarką sprawiła mi akurat masę radości. Kupiłam ją bodajże rok temu. Jaki masz model?

      1. Warszawa. Brzmi mało oryginalnie, ale po studiach nie wyobrażam sobie mieszkania w żadnym innym dużym mieście (a w małym czuję, że marnuję życie). Jakoś tak mi odpowiada układ stolicy, wiem gdzie co jest i po prostu… przyzwyczaiłam się do niej. :>

        Teraz to w ogóle mam zamieszanie, bo wróciłam do Mamy przez jej poważne problemy z kręgosłupem, a wcześniej – kawalerka dziadków (czyli no… nie swoje :P).

        Electrolux EN2400AOX.

        1. Wcale nie mało oryginalnie. Niech każdy mieszka tam, gdzie chce. Swoją drogą, jestem ciekawa, jak potoczyłyby się moje losy, gdyby mnie chłopak z domu nie wyprowadził. Krótka to była przygoda mieszkaniowa, ale potem już nie wróciłam do domu.

          Lodówka wygląda jak moja, tylko ja mam białą (nienawidzę srebrnych sprzętów) i Samsunga (lubię tę firmę). No i mam trzy komory w zamrażarce <3

          1. Taak, tylko, że ja na szczęście nie zrobię się po paru tygodniach „warszawianką”, haha.

            Też nienawidzę, ale nie było nie srebrnych o odpowiedniej wysokości (bo by mi pod szafkę się nie zmieściła). :(

  2. Mogę Ci życzyć tylko powodzenia… Sama niedawno miałamiałam remont, więc wiem co to znaczy, jednak poza asystowaniem w wycinaniu płyt gipsowych w jednym z pomieszczeń i przytrzymywaniu elementów do sufitu podwieszanego nie mam dużego doświadczenia, bo za wiele ie robiłam – najważniejsze to pilnowanie pracujacych i dokładne otrzepanie się przed wyjściem z domu – gips jest wszędzie… No i niech przez cały czas nie opuszcza Cię myśl, że po wszystkim w mieszkaniu zrobi się magicznie :)
    Ciekawe czy Rubi jakie zmiany ją czekają :)

      1. Mam kilka doświadczeń remontowych z domu rodziców – najpierw, kilka lat temu była wymiana okien i pamiętam, że jak wróciłam do domu ze studiów to zastałam istną ruinę, wszędzie były jakieś odpadki okienne i kurz, ale najgorsze miało dopiero nadejść. Potem rodzice zmieniali całą kuchnię, a w niej robili też sufit podwieszany, więc przy gipsowaniu znowu był syf na cały dom, a to tylko jedno pomieszczenie :D Ostatnio było najgorzej – tata wydłużał ścianę przy salonie (sam robił konstrukcję, potem wujek to gipsował , do tego wszystkie drzwi wymieniali (a najpierw trzeba było stare futryny wyrwać, w domu było aż ciemno od kurzu i czerwono od nie wiem czego :P), robili podwieszany sufit przed salonem i gipsowanie dużej części ścian w domu – cały dolny korytarz, wejście na górę, korytarz górny i przedpokój – tam było najmniej roboty, bo ściany były wykładane płatami gipsowymi – mój tata uznał, że zrobi to najlepiej, a ja mu pomagałam w wolnych chwilach i tam niewiele gipsu już trzeba było, ale jak przyszedł pan od tego, to choć wszystko zafoliował to i tak pył był wszędzie (ja czasem pilnowałam gipsiarza, więc siedziałam w tym pyle i sprawdzałam czy dobrze dociera gips :D) – ogólnie gips był wszędzie – w szafach, na ubraniach itp. Co się umyło podłogę, to po godzinie było to samo – masakra :) Najlepiej gdzieś wyjechać i wrócić po remoncie, ale jak się zostawi „fachowców” samych, to nigdy nie wiadomo co się zastanie, chyba że ma się sprawdzoną i zaufaną ekipę.

        Ale myśl, jak będzie ładnie po ;)

  3. Jeszcze nie gratulowałam Tobie – przepraszam… i gratuluję obronionej pracy :)

    Znajomi…. moje życie potoczyło się tak, że mam tylko takich z internetu i jedną przyjaciółkę ze szpitala, jednak Ona mieszka jakieś 200 km ode mnie, więc na spotkanie nie ma szans…. Tyle dobrego, że nie słyszę „zapytaj znajomych” bo w sumie nie mam od kogo…. inna sprawa – to, ze ja nie mam o czymś pojęcia wcale nie oznacza, że znajomi będą mieli… nie ma ludzi nieomylnych, wszystko wiedzących i nawet Ci najlepsi popełniają błędy. Ważne jest aby się nie poddawać i od razu nie panikować bo nie ma nic gorszego niż panika… wtedy nie myślimy racjonalnie….

    Remonty to rzeczywiście nie przyjemna sprawa, dużo roboty, pakowania, przepakowywania, stresu ale remonty nie trwaja wiecznie…. potem widać efekt i można cieszyć się odnowionym, pięknym, czystym mieszkaniem ;) Poradzisz sobie, zobaczysz – jesteś zaradną osobą :)

  4. Niektórzy chyba uważają kolekcjonowanie znajomych za wyznacznik tego, jak dobrze człowiek odnajduje się w życiu i społeczeństwie :P Nie cierpię tego że nie umiem 'siedzieć’ z ludźmi za dużo i nie umiem przyciągać ich uwagi, bo zawsze czuję się z boku tego co się dzieje. (Ale serio, zwykle nikt nie pamięta mojego imienia xD)
    Czuję się potrzebna jedynie dzięki przyjaciółce, inaczej bym ześwirowała. Jeśli dobrze kojarzę Ty masz pana kolegę-przyjaciela od słodyczy prawda? Pomógł Ci wybierać kafelki i panele? ;)
    Dla mnie sprzątanie pokoju (takie permanentne) to już jest kosmos. Jak to robiłam dwa lata temu, zajęło mi tydzień o_O Nie wyobrażam sobie go remontować, nie mówiąc o domu xD

    1. Moje zachowanie zależy od towarzystwa. Raz jestem jego duszą, raz cieniem. Jeśli nie ma nici porozumienia, to co się będę pchać na przód?
      Pan kolega-przyjaciel, haha :D Grubość paneli podpowiedziała mi mama, bo sama miała remont parę miesięcy temu. Do OBI woził mnie i pomagał wszystko ogarnąć tato. Do pana kolegi-przyjaciela i jego dziewczyny jadę za to mieszkać. Wszyscy jakoś pomogli. Nawet siostra, z którą nie mamy najlepszych relacji, nosiła ze mną w deszczu stare meble.
      Środek domu ogarniałam z kolei sama. Częściowe zrywanie tapet i płytek, malowanie kaloryferów, rur i ościeżnic, pakowanie rzeczy, mycie zakątków, które jeszcze nigdy nie było myte (wczoraj pokazałam fucka zasadom BHP, myjąc okna na chyboczącym się stołku. Mieszkam na piątym piętrze. Ale był stresik :P). Szczytem szczytów było wsadzenie ręki (w rękawiczce) do przewodu wentylacyjnego, gdzie wesoło porastały dziwne czarne krzaczory.

      1. Aż mi się gorąco zrobiło, myłaś okna na 5 piętrze STOJĄC na STOŁKU?!.. Ja bym się przez nie nawet nie wychyliła. Jak dobrze, że nie mieszkam w bloku. Myłabym okna mopem xD
        Żeby ze mną siostra nosiła stare meble w deszczu.. chyba musiałabym śnić xd Brat za to nosiłby meble za mnie. Równowaga :>
        Kochani kolega-przyjaciel i jego dziewczyna w takim razie! (choć skrycie wierzyłam, że jest singlem :c) Myślałam, że jedziesz mieszkać do mamy (wspominałaś u mnie w komentarzu) i z tego stres, bo nie ma odwrotu i w razie czego nie możesz uciec do domu xd

        Ja często bywam gadatliwa jak cholera, ale tylko wśród 'moich ziomów’. Przy obcych raczej milczę i obserwuję >.>

        Przewodu wentylacyjnego nawet nie komentuję, po fali gorąca przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia.

        1. Nie mam lęku wysokości. Ani mózgu ;) Tak poważnie, to znajdowałam się już w takim stanie otępienia, że było mi wszystko jedno. Poza tym mam przeczucie, że jeśli umrę, to nie w ten sposób.

          Mój brat jest za mały. I widziałam go ostatni raz parę lat temu. Pokrętne relacje rodzinne i te sprawy.

          Był, ale już nie jest. Chciałaś się zapoznać? :D

          U mamy bym zwariowała. Tam jest tak głośno… Moja mama ma podkręcony volume w gardle, do tego piszcząco-dorastająca nastolatka i wiecznie szczekający pies, który goni kota po całym mieszkaniu. Mogłam jeszcze iść do dziadka, ale tam z kolei czułabym się samotnie. Mariusz zaprosił w ostatniej chwili i uratował mój żywot marny.

          Daj adres, wyślę Ci trochę tego mięciutkiego i czarnego, bo łazienkowego przewodu wentylacyjnego jeszcze nie myłam.

          1. Różnica wieku chyba trochę kułaby w oczy :D Ale wierzę, że jest fajnym gościem xD
            Ta piszcząco-dorastająca nastolatka to właśnie Twoja siostra czy ktoś jeszcze inny? (tyle zawiłości drzewa genealogicznego) Jak jest młodsza, to współczuję. Za żadne skarby nie chciałabym młodszego rodzeństwa, a szczególnie takiego przemądrzałego potworka płci żeńskiej. (Ciekawe, czy ja taka byłam te parę lat temu xd)

            I oczekuję niecierpliwie i jednocześnie boję się przeprowadzki w przyszłości. Tak bardzo pragnę mieć w domu ciszę, bo u mnie nie ma jej nigdy, ale zastanawiam się też, po jakim czasie zaczęłaby mi doskwierać. Masz na to sprawdzone sposoby czy raczej lubisz ciszę i samotność w mieszkanku?

            1. Mam trójkę rodzeństwa: siostrę z mamy oraz siostrę i brata z taty. Wszyscy młodsi, ale tylko Julka (z mamy) dorasta. Teraz idzie do drugiej klasy gimnazjum. Brat chyba w szóstej teraz będzie, druga siostra w pierwszej? Drugiej? Jakoś tak, nigdy nie wiem.

              Na ciszę i „samotność” nie mam rady, bo ja je kocham. Tzn. ciszy i tak nie mam, bo u mnie zawsze gra muzyka :)

  5. Olga… mogłaś mi napisać, przyjechałabym. Naprawdę! Wdiadłabym w pociąg, 1,40min i jestem u Cb. 100km? Co to jest?! A i chętnie przyjęłabym Cię u siebie na ten czas. I mówię to naprawdę, nie dlatego, że wiem, że i tak już w dużej mierze jesteś po i masz gdzie się podziać. Jeśli już nie będziesz chciała siedzieć na głowie koledze od słodyczy tylko daj znać, nawet Ci bilet kupię i z dworca odbiorę. Wszyscy moi znajomi wiedzą, .żę do mnie mogą przyjść nawet w nocy o północy i zawsze znajdzie się dla nich kanapa do spania, gorąca kawa/herbata i coś do zjedzenia. Jak by było bardzo źle to bym namiot w ogródku rozłożyła.

    Apropo remontu to ja też Cię doskonale rozumiem, wszystko co mamy robiliśmy sami, a było to na szybko bo musieliśmy iść „już” w ciągu tygodnia, a i fundusze na więcej nie pozwalały. Teraz z kolei ciągle myślimy o większym mieszkaniu, niestety wynajętym póki co, ale nie daje nam to po nocach spać, i też będzie trzeba coś robić. I teraz siedzę i myślę, czy przerabiać wielką szafę na garderobę, a w pokoju we wnęce zrobić półki mężowi, czy inwestować coś, jak my ciągle chcemy iść gdzieś, dalej, osobno.

    1. Dzięki za propozycję :) Tak czy inaczej, muszę być blisko domu, żeby przesuwać meble i przygotowywać kolejne pomieszczenia, jak pan remonter skończy już z tymi, które robi teraz (zaczął od łazienki i kuchni, bo do wyrwania i wymiany całe orurowanie, potem mały, potem duży. Przedpokój i balon w międzyczasie). Tu – u przyjaciela – jest mi dobrze. Odtworzyłam warunki domowe w największym możliwym stopniu, a resztę próbuję dostosować. Niestety, dopiero pierwszy dzień, a już tęsknię za domem.

      Gdyby fundusze pozwalały, zrobiłabym dużo więcej, ale wtedy musiałabym się wynieść na całe wakacje i jeszcze trochę. Nie można mieć wszystkiego. Zresztą po co, jeśli wystarcza tyle, ile jest? ;) Jeśli czujesz, że bardzo chcesz tę garderobę – ja bym chciała! A jeszcze lepiej spiżarenkę – to zrób. Tylko przemyśl wcześniej, w jakim stopniu realna jest wyprowadzka w najbliższych latach, bo zrobić coś i zaraz porzucić to bez sensu. Zresztą sama to napisałaś. Mnie tuż przed remontem łapały myśli, że może sobie kogoś znajdę i nie spodoba mu się takie wnętrze, to może lepiej jeszcze poczekać…? No ale to już całkowita głupota. Moje mieszanie = ma być po mojemu. A jak znajdzie się KTOŚ, to wtedy będziemy kombinować.

      1. Dokładnie, ja myślę, że będzie dobrze, masz gust i poczucie estetyki. Jestem bardzo.ciekawa jak to bd wyglądać! No właśnie ciągle myślę bo najpóźniej za trzy lata pojdziemy stąd… chyba ze sie trochę jeszcze.dobudujemy ti wtedy za kilkanaście :)

  6. Chociaż znamy się nawet nie rok a nasze spotkania można policzyć na palcach (teraz już obu rąk), chcę żebyś wiedziała, że możesz liczyć na moją pomoc. Mogłabym się odnieść do wielu rzeczy z tego wpisu, ale napiszę tylko jedno: odzywaj się do mnie w chwilach załamania i wtedy kiedy będziesz potrzebowała kogoś do wynoszenia rur czy innego syfu.

    1. Czuję, że skorzystam. Przy wynoszeniu drzwi i bardzo lekkiej maszyny do szycia było mi z Tobą raźniej :)

  7. Najprawdopodobniej po tym komentarzu zostanę wyrzucony przez okno, potem zagryziony przez psa sąsiadki i obsikany przez kota włóczęgi. Wiem to i mimo wszystko wklepię wszystko, co miałem wklepać. Miło było poznać. Jedziemy:

    Remont to zmiany. Zmiany (zazwyczaj) na lepsze. Remontujemy bo chcemy poczuć powiew nowości. Remontujemy bo chcemy pozbyć się wspomnień (TE powietrze w pustym pokoju, TE meble z odciśniętymi plecami w fotelowych poduszkach). Remontujemy bo zwyczajnie chcemy.

    I choć zmiana jest czymś pozytywnym, to często niesie ze sobą bagaż smutków. W głowie mamy spaczone obrazy radosnej rodziny. Wesoły tato biega z wałkiem, goniąc mamę. Najmłodszy Jaś skacze pomiędzy korytkami. Kasia zaś rysuje sobie wymarzonego delfinka w swoim pokoju. Ach. Zapomniałbym. Gdzieś tam jeszcze musi być pies. Duży, włochaty, białowłosy, czworonóg.

    No kurwa… Nie wiem, może się nie znam, ale ja przez swoje remonty (a było ich kilka) przechodziłem inaczej. Zapchane nozdrza, cieknące łzy po wpadnięciu gruntu, poprzecinane palce od tapety. Brudne ubrania? Nie. Zdecydowanie nie. One były wręcz upierdolone do granic możliwości. Gipsem i innym gównem pachniały nawet, szczelnie zamknięte w dwóch workach, resztki garderoby. Po remontach wszystko, absolutnie wszystko było do prania.

    Czym się różnią ścieralności paneli. Czym jest gniazdko GAP, a czym GAR. Jakie kable muszą iść w ścianie gdy będę (w przyszłości) chciał założyć oświetlenie LED zamiast normalnej żarówki… Niekończący się worek informacji. Niestety też niekończący się worek wydatków. Tu jebana zaślepka za 9,49zł, tam przycisk za 13,75. Nie można też zapomnieć o jakimś odtłuszczaczu do rur za 29,95zł. No i tonie (jak nie więcej) gipsu. Remont, obojętnie czy mały czy duży, ZAWSZE kosztował mnie więcej niż planowałem….

    Ok, gdy sprawę „co z czym się je” mamy za sobą, przejdę do drugiej kwestii. Doboru odpowiednich materiałów. Nie chodzi mu to o kwestie techniczne, a wyłącznie wizualne. Gdzie ta rodzina? Gdzie przyjaciele (choć zawsze było ich niewielu elu uelu elu…), co to zawsze doradzą? Kurwa mać. Wiem, że to moje mieszkanie. Wiem, że mi to ma sie podobać… ale wiele razy uroniłem łzę z bezradności. Lepsze/ ładniejsze to czy tamto? Czy melon będzie pasował do szarości (jak się okazało, pasuje) czy może wyjdzie z tego trumna obfajdana przez psa z rozwolnieniem, tego nie wiedziałem.

    Gdzie ten uśmiech, gdzie ta radość. Gdzie kurwa ten nos draśnięty paluszkiem z farbą od drugiej połówki? Wtulanie się w siebie, doradzanie „a co myślisz o…”, „czy to będzie pasować do mebli…”. Remont jest koszmarem samym w sobie. Ryje psychikę. Wymaga przemieszkania u kogoś (przez co też może wyjść wiele nieprzyjemności, najsilniejsze relacje mogą się zepsuć), wymaga naddatku pieniężnego, wymaga cierpliwości i stalowych nerwów.

    W przeszłości było kilka smutnych niedziel. Tę widzę tak samo. Jest wiele problemów. Wiele niejasności. I choć większość z nich może rozwiązać fachowiec (chyba, że trafi się na pieprzonych – jak ja – meneli), to zawsze pozostanie nasza psychika. Tej, której nie zalepi żaden silikon, nie nasmaruje WD-40, a także nie dopierze Vanish.

    Czas minie, zapach farby się ulotni, paznokcie ponownie nabiorą kobiecych kształtów. Psychika też wróci do normy… ale dla osoby w jakimś stopniu samotnej lub izolującej się, potrwa do zdecydowanie dłużej niż statystyka wymaga.

    A rady „dasz radę, najwyżej pstrykaj fotki na blacie, plissssskaaaa :***********” nadadzą się do podtarcia tyłka. No, zebrania fizeliny czy innego kleidła z dłoni. Dasz radę. Wiem to ja, jak i kilka osób nade mną. Wiem jednak też, że nie będzie to droga posłana różami, bo odrobinę piekła już liznęłaś.

    Jeeeednak. Moment gdy wyrzucisz 40. worek ze śmieciami, bo zamówiony kontener już dawno się przepełnił, a wydatek kolejnych 400zł jest idiotyzmem, wrócisz do domu i odpalisz sobie ulubioną piosenkę… będzie dużym wynagrodzeniem. Nawet nie zauważysz jak uśniesz z farbą we włosach, smyrając po szyi swoją najbliższą przyjaciółkę.

    1. Wcale Cię nie znienawidzę za powyższy komentarz. Wręcz przeciwnie, dzięki za zaangażowanie. Aż nie wiem, od czego zacząć… Jak napisałeś o tym odciśniętym fotelu i śladach przeszłości, pomyślałam, że czytasz mi w myślach. W tym mieszkaniu wszystko było babci. A nawet jeśli remontowała mama, jak się już wprowadziłyśmy, to i tak po naszej wyprowadzce nadal mieszkała tam babcia. No i podczas przygotowywania mieszkania dla pana remontera czułam się trochę, jakbym ją wyrzucała. Bo teraz zostanie co? Kafelki na podłodze w kuchni, bo ich nie zmieniam. Reszta nowa. Dziwne, ale i ekscytujące.

      Obrazy szczęśliwej rodziny podczas remontu. Taak. Propaganda, zupełnie jak bezbolesny poród i szczęśliwe macierzyństwo bez choćby cienia łez i obgryzionych sutków. Brr. Dobrze, że przynajmniej tego nie będę przechodziła.

      Dalej: ścieralność paneli, materiał tapet, pomiary wnęki między wanną a toaletą… Rety, takie rzeczy istnieją?! Jak w wieku osiemnastu lat wyprowadzałam się z domu, nie przypuszczałam, że rzeczy typu proszek do prania lub płyn do mycia naczyń trzeba KUPOWAĆ. Teraz miałam to samo. Są rzeczy, które trzeba WIEDZIEĆ, bo bez materiałów nikt mi remontu nie zrobi. Gniazdka ze spisu wypadły, bo elektryczności nie pozwoliłam ruszać (strach o lodówkę). To może za rok, bo trzeba przełożyć włącznik światła do łazienki, bo projektanci bloków zamontowali go po idiotycznej stronie.

      Wydatki. Masz rację, ciągle trzeba kupować jakieś małe pierdoły po 10, po 15 zł. Nagle się okazuje, że z karty zniknął kolejny tysiąc. Ble. Już powiedziałam mamie, że jak przyjdzie do kupowania mebli, część sobie sama zrobię z kartonów, bo nie będzie mnie stać na normalne ;)

      No i na koniec relacje. Boję się, że po tych trzech tygodniach przyjaciel już nie będzie chciał być moim przyjacielem. Staram się i będę się starać być jak najmniej inwazyjna (zajmuję mało miejsca, gotuję sobie sama, siedzę w pokoju też sama), żeby żyli sobie spokojnie bez zmian, ale wiadomo… Ja wiem, że tu jestem, i oni wiedzą, że tu jestem.

  8. Szczerze, to aż mamy ciary jak sobie pomyślimy co teraz masz na głowie. Nasza Mama właśnie skończyła malować tylko swój gabinet i łazienkę a sprzątania było na dwa dni. Ale widzimy, że Rubi jest chętna do pomocy także masz małe a zarazem wielkie wsparcie :D Trzymamy kciuki aby wszystko się udało i wszystko poszło po Twojej myśli a czas remontu nie wydłużał się w nieskończoność (bo trochę wydłuży się na pewno i nie ma na to rady). Życzymy Ci powodzenia po koreańsku, czyli HWAITING :*

    1. Nie mówcie nawet o sprzątaniu, bo o tym jeszcze nie myślałam. Jadę do domu w środę, żeby szorować szafki kuchenne i kuchenkę (nie chcecie wiedzieć, CO TAM JEST). Coś czuję, że zemdleję.

  9. Remont kuchni i jej przebudowa tak by powstał pokój dla Jasia była dwa lata temu w wakacje jak my z synkiem byliśmy na wakacjach . Maż ogarnął wszystko sam:) . Teraz miał pomalować pokój gdy nas nie będzie,ale się nie wyrobił w pierwszym tygodniu bo…już po 6 dniach musiał po nas przyjechać od swojego powrotu do domu bo dziecko bardzo za nim tęskniło.

    1. Ja też większość czasu spędzę poza domem, ale niestety całe taszczenie gratów i sprzątanie będzie na mojej głowie.

  10. Gratulacje serdeczne obronionej pracy magisterskiej! :) Niby formalność, a trzeba to mieć za sobą!
    A co do remontu to ja tydzięń temu przeżywałam podobną rewolucje – wprawdzie tylko malowanie i kilka zmian + generalne porządki, ale było ciężko. Za to teraz efekt cieszy i jest w pełni satysfakcjonujący. Życzę Ci dużo wytrwałości, rób wszystko po swojemu, każda żmija mija i z remontem będzie tam samo ;) Tylko, żeby Rubi nie zgubiła się w natłoku remontowego rozgardiasz u.
    Buźka dla Was!

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.