Czechy kojarzą mi się z dzieciństwem. Z wyjazdami z mamą, tatą i ich przyjaciółmi na stok narciarski oraz piciem tam gorącej herbaty z cytryną prosto z czerwonego termosu. Z chodzeniem wieczorami do knajpek i zamawianiem smażonego sera, który ciągnął się lepiej niż niejedna guma, albo knedli ze śliwkami posypanych bułką tartą. Z kąpielami w gorących źródłach, z których trzeba było wyskoczyć, wytarzać się w śniegu i szybko wrócić do ciepłej, musującej wody, wprost w czułe objęcia rodziców. Z zieloną szkołą w bodajże drugiej klasie podstawówki, podczas której robiliśmy napady na wszystkie możliwe sklepy, żeby kupić najgorszej jakości kiczowate pamiątki i słodycze w ilości większej, niż bylibyśmy w stanie unieść. Tak, to wszystko kojarzy mi się z Czechami. Jeśli zaś chodzi o rodzaje słodyczy – w końcu to blog o jedzeniu – które zapamiętałam najlepiej, na pierwszym miejscu plasują się okrągłe wafelki-medaliony, na drugim zaś metrowa, skręcona jak ślimak guma do żucia, która po jakimś czasie przywędrowała także do Polski.
Rozpłynęłam się we wspomnieniach, choć tym razem to nie ja byłam w Czechach. W ogóle nie pamiętam, kiedy ostatnio wyjechałam poza granice Polski, nie mówiąc już o dłuższym pobycie gdziekolwiek. Odkąd mam Rubi, czyli od ponad czterech lat, nie byłam nigdzie (raz, nad morzem, ale polskim). We wcześniejszych latach, w trakcie studiów, też żaden wypad nie przychodzi mi do głowy, śmiało mogę więc założyć, że ostatni raz za granicą byłam w Niemczech, w Dreźnie, w… połowie liceum. Good for me. Dzisiejszą bohaterkę musiałam wobec tego dostać, a moim słodkim darczyńcą jak zwykle była słodka Mistyffikacja.
Fidorka s kokosem
Nie pamiętam, żeby medaliony z mojej młodości miały nazwę Fidorka i były produktowane przez Opavię, ale prawda jest taka, że równie dobrze mogłyby się nazywać Kissmyass i pochodzić z koncernu Very Bad Quality Sweets, a ja i tak bym tego nie wiedziała. Otóż w kwestii nazw i producentów w moich wspomnieniach rozciąga czarna dziura, ponieważ jako dziecko nie przywiązywałam wagi do żadnych informacji (nie miałam nawet ulubionej marki słodyczy). Z kolei za otrzymaną, współczesną Fidorkę odpowiada Mondelez, w związku z czym blisko jej do dwóch wersji ChocoWafera.
Szata graficzna Fidorki s kokosem była całkiem sympatyczna. Niebieski kolor wskazywał na morskie klimaty, a że wafli z owocami morza raczej się nie produkuje, Opavia postawiła na owoc palmy. Na wszelki wypadek umieściła jeszcze z boku wielki wizerunek kokosa, żeby nikt się nie pomylił. Równie sympatycznie wyglądał sam produkt. Czekolada była dość cienka, ale miała ładny kolor. W przekroju dało się zauważyć tylko dwie warstwy kremu, ale za to kuszącego aromatem. Zapach bowiem stanowił trzecią zaletę Fidorki, był połączeniem mlecznej czekolady i kokosa rodem z likieru Malibu, ewentualnie z Bounty’ego. Był sztuczny – fakt, ale jednocześnie intensywny i smakowity.
Degustację jak zwykle zaczęłam od zgryzienia czekolady. Okazała się bardzo mleczna i bardzo słodka, już w niej dało się wyczuć kokos. Pod nią skrywał się wafel, niestety twardawo-stetryczały, idący w stronę konsystencji wafli tortowych z supermarketu (tych jasnych, z wielkimi kwadratami). Jeszcze niżej znajdowało się nadzienie. Cienkie, suche, proszkowate, trzeszczące, pełne prawdopodobnie uprażonych, gdyż niememłających się wiórków, a do tego tanie i nieposiadające smaku. Żadnego. Ani nawet cienia smaku. Co gorsza, gdy już zaczęłam jeść wafla bez rozkładania go na części pierwsze, przez to beznadziejne nadzienie cała kokosowość czekolady gdzieś się ulotniła i został sam stetryczały, niewspółgrający z herbatą wafel polany smaczną mleczną czekoladą. Do Czech z chęcią wrócę, ale Fidorce już podziękuję.
Ocena: 3 chi
Mi z Czechami kojarzy się… Nic. Byłam może ze dwa razy w życiu, dlatego też do niczego nie podchodzę z sentymentem, a te wafelki… Jakoś wyjątkowo nie mogę się nawet w smakach połapać, jak widzę w internecie. Wydają mi się wyjątkowo nijakie, ale… Kurde, jak można napchać wiórek tak, żeby i tak nie było smaku? Wyprali je, czy co? :P
Za duże wirowanie ustawili.
Miłe masz wspomnienia :) Ja nie wspominam Czech bo nigdy ich nie odwiedziłam i pewnie nie odwiedzę… Wafel??? Widzę, że szału nie ma… :P
Z Czechami – owszem – same miłe.
No…moją opinie znasz :) 3/6,jezelli mam przypomniec.Nic specjalnego XD
Pamiętam, pamiętam :)
Gdybym miała jakąkolwiek szansę na wybranie się do Czech Twój opis bardzo by mnie zasmucił, a tak to jedynie pobzyczał mi z tyłu głowy i odszedł w siną dal :P Chorobliwie potrzebuję dobrego kokosowego wafla, a ani Princessa, ani Prince Polo, ani nawet (!) no-name z Tesco temu nie podołały. ;-;
O właśnie, a o jednym zapomniałam. Szemu nigdzie nie wyjeżdżasz? :P Tak tak nie moja sprawa, ale intryguje mnie to bo wg. mnie człowiek najlepiej odpoczywa na wyjeździe, jak zostawia dom i wszystkie z nim związane sprawy za sobą.
P.S Pozdro z Wrocławia xD
1. Rozłóż Lusette na części pierwsze i napchaj tam wiórków.
2. Bo tęsknię za domem już minutę po tym, jak go opuszczę.
3. Przejazdem czy na dłużej? Może jakiś meeting?
Lusette to twardziel, chociaż może mogłabym go poprzekrawać :P
To ja na wyjeździe- jak jadę z kimś z rodziny – nie tęsknię za domem, ale zwykle tak mamy gdy wychodzę gdzieś na miasto xD
Na dłużej, będę do 28. Z chęcią bym się spotkała, mam nadzieję, że nie sparaliżowałaby mnie trema :D
Wtorek? Środa? ;>
Przegadam z mamą kiedy jakie mamy plany i napiszę do Ciebie :D Fb będzie ok?
Pewnie. Pisz śmiało :)
Na mnie też ten wafelek nie zrobił szczególnego wrażenia – smakował mi, ale bez szału i nie jest wg. mnie wart tych kalorii jakie w sobie mieści :D
A z Czechami wiele rzeczy mi się kojarzy… Też tam byłam na wycieczce, ale chyba w pierwszej klasie gimnazjum – nakupiłam tyle słodyczy, że nie miałam gdzie ich trzymać, ale przecież trzeba było wydać wszystkie korony :D. Moje koleżanki zrobiły tak samo, więc potem spałyśmy na lentilkach i studentskich czekoladach. Potem jeszcze byłam w Czechach chyba 2 razy, ale to bardziej na zwiedzaniu Pragi, choć po sklepach spożywczych też oczywiście chodziłam ;)
Czasem sobie myślę, że dostępność zagranicznych słodyczy w Polsce odbiera im urok. Co innego amerykańskie czy azjatyckie, bo tam byłoby się nieco trudniej wybrać, ale takie Czechy czy Niemcy? Dlatego mimo iż chciałabym spróbować wszystkich Ehrmannów, cieszę się, że mogę je oglądać tylko na stronie.
Masz rację – teraz czekolada Studentska to już nie to samo – choć tak naprawdę nigdy jej nie lubiłam, to pamiętam jak szukałam na wycieczce dla rodziny ;) Albo jak kiedyś w Dublinie szukałam białej czekolady z suszonymi malinami firmy Butlers, a teraz takie są w Almie – to nie to samo, co tabliczki upolowane w trudach :P A co do niemieckich słodyczy, to mam wrażenie, że niektóre mają inny smak, choć niby są te same co u nas….
Ehrmanny to jogurty tak ? Jeśli się nie mylę to widuję je na bazarku koło mojej pracy, ale na tym stoisku część produktów stoi poza lodówką, więc aż strach cokolwiek tam kupić, tym bardziej że ceny są „zawrotne” – np. jogurt Piątnicy naturalny (nieprzeterminowany co ciekawe) wczoraj kosztował 20gr :D
W życiu nie kupiłabym jogurtu na straganie :O Tym bardziej za 20 gr, dziiiwne!
No ja mam tak samo i się dziwię, że ktoś to w ogóle kupuje… I skąd oni to biorą :P
Z Czechami kojarzą mi się dwie rzeczy: żarty z czeskiego języka (często przesadzone) i narodowy sport Czechów jakim jest wyrzucanie urzędników przez okno ( moje ulubione historyczne słowo to defenestracja). Właściwie to trzy, bo jeszcze jest czekolada Studenstka.
Inna wersja tego wafla mi smakowała. Może miałam więcej szczęścia.
Może i mnie inna będzie smakowała.
Gdy byłam w Czechach to własnie na te wafelki patrzyłam ale przypomniało mi się, że żadna czytana przeze mnie recenzja nie była pozytywna także odpuściłam je sobie ;) Wzięłam za to dwa batony od Orion’a i… na końcu je wyrzuciłam takie okropne były. Tego wafelka może chociażbym dokończyła z ciepłą herbatą.
Jakie wyrzuciłaś?
http://lowca-smakow.blogspot.com/2016/02/deli-pistaciova-prichut.html
http://lowca-smakow.blogspot.com/2016/04/margot-tycinka-s-kokosovou-prichuti-50-g.html
Tego ostatniego już za sam zapach denaturatu byśmy najchętniej wyrzuciły :P
Ja tam mam miłe wspomnienia związane z Czeskimi słodyczami, chociażby dlatego, że były takie inne, niepowtarzalne, niedostępne u nas. W czasach dziecięcych bardzo mnie cieszyły i stanowiły coś wyjątkowego. Obecnie – cóż – nie są już tak ekscytujące, spowszedniały. Fiodorki akurat nie znam, ale niezły ze mnie łasuch na kokosowe słodkości, choć to bezsmakowe nadzienie nieco odpycha ;) Pozdrawiam.
Ależ ja też mam miłe!
Mi się w Czechach bardzo podoba. :D Same miłe wspomnienia i przygody mam z tym krajem związane. :D
Co do kokosowego produktu… Niech zapadnie wymowna cisza, albo po prostu wymowna, dłuuuuga spacja. :>
Jadłaś? ;>
Hubba Bubba! =D Uwielbiałam ją w dzieciństwie i kupowałam dość często…
W Czechach nigdy nie byłam, ale tymi gorącymi źródłami mnie zachęciłaś. Widziałam tylko takie w filmach i kreskówce kilka(naście) lat temu, kiedy to zapragnęłam (a może obiecałam sobie) w takich odpocząć.
Przynajmniej czekolada okazała się być smaczna.
Ale Hubba Bubba mnie się kojarzy z Polską. Była w kiosku przy podstawówce, kupowałam ją wraz z chrupkami Hyperami.
No wafelek mówi wszystko ja nie lubię:)
Kokosowej czy ogółem?
Wafelków nie lubię wyjątek to Hanuta:) i z masłem orzechowym:)
Wybacz. Trudno mi spamiętać, kto czego nie lubi :P
Po pierwsze: Very Bad Quality Sweets – pozamiatane :D
Po drugie: Czechy, mając w pamięci lata szkolne, kojarzą mi się z rzyganiem. Ilekroć przez nie przejeżdżaliśmy autokarem, zawsze wymiotowałem. Nawet aviomarin gówno dawał.
Po trzecie: takie medaliki to dzieciństwo, To coś, gdzie smak niekoniecznie jest wyszukany. To prostota i.. niestety niekiedy tandeta. Ale i tak fajnie było obgryzać najtwardsze ranty ;)
Ostatnia wizyta w Czechach też kojarzy mi się z rzyganiem. Na wylocie z Czech są drogi-serpentyny, tylko mistrz się nie spawia ;) A Aviomarin to moje podróżnicze życie, bez niego ani rusz. Teraz trochę lepiej, ale za dzieciaka… ughr.
Co do trzeciego, naturalnie też obgryzam :)