Oto kolejny produkt z serii nie, nie kupię, tym razem upolowany podczas jednego ze spacerów z babcią. Krążąc dookoła osiedla, dałam się namówić na wstąpienie do sklepu po coś. Tym czymś okazał się jej ulubiony soczek z czarnej porzeczki, a dodatkowo duże i lekkie wafle bez cukru. Do tej chwili wszystko szło dobrze. Dopiero kiedy babcia podeszła do kasy, zaczęłyśmy toczyć małą wojnę. Masz sobie coś wziąć! Masz i kropka! Nie chciałam. W pewnym wieku wyrasta się z chęci oskubania rodziny z każdego grosza, byle tylko zaopatrzyć się w nową gazetkę, gadżet, zabawkę czy słodycze. A przynajmniej ci, którzy nie są ostatnimi żyłami, wyrastają. Ponieważ jednak babcia odmówiła opuszczenia sklepu bez kupienia mi czegoś, wybrałam najtańszego i niepróbowanego dotąd batonika leżącego przy kasie, dzisiejszego bohatera właśnie.
Familijne 2Go
Seria Familijne kojarzy mi się głównie jedynie z dużymi paczkami wafli, na dodatek odznaczającymi się pięknymi i kolorowymi szatami graficznymi, kusząco szepczącymi ze sklepowej półki: weź nas, weź nas. Dawno temu, tworząc niekończące się listy produktów must try, wciągnęłam na nią wszystkie wersje smakowe Familijnych. Z czasem uznałam, że próbowanie ich zajmie miliony lat, zwłaszcza że po drodze będę chciała jeść także inne produkty, ale podjęłam decyzję, że jeśli kiedyś wrzucę do koszyka któryś z wariantów, będą to Gofrowe. Wyszło inaczej. Przygodę z rodzinną serią zaczęłam od miniaturki 2Go.
Szata graficzna dzisiejszego bohatera nie zachwyciła mnie tak, jak szaty graficzne klasycznych Familijnych. Przypominała coś przeciętnego i no-name’owego. Sam produkt z kolei przywiódł mi na myśl jedzone w dzieciństwie YogoWafle (niestety nadal nie mogę nigdzie ich znaleźć, nad czym ubolewam), Kinder Hippo, Nutellę B-ready, obdarte z czekolady Kinder Bueno oraz uboższe Crispello. Wszystko to przez wspólny wymienionym słodyczom element: opłatkowy wafelek. Jednocześnie Familijne 2Go były mniejsze, bardziej niepozorne i podstępne. Pachniały cudnie, bo mlecznym kremem i orzechami (z Nutelli?).
Nie przepadam za opłatkowymi wafelkami, ale ten trzymał klasę. Nie był opłatkowy w sposób styropianowy czy tekturowy, jak to się niestety często zdarza, ale twardy, chrupki i kruchy. Nie wykazywał cech stetryczenia, czym momentalnie pobił niedobrego wafelka z Nutelli B-ready. Pod nim znajdowało się naprawdę sporo dwukolorowego i wyglądającego na piankowe nadzienia, przy czym biała część zajmowała więcej miejsca. Miała ona mleczny smak, ale wzbogacony o waniliową nutę. W konsystencji była mięciutka, tłuściutka i rzeczywiście piankowa. Ciemny krem z kolei był mocno kakaowy, twardy, gęsty i lekko proszkowaty. Pod względem konsystencji przypominał nieco Nutellę, ale nie było w nim smaku orzecha. Pomyślałam również, że jest bardzo podobny do kremu z wafli kakaowych, co nie jest niczym dziwnym, wszak Familijne to głównie wafle (poza tym Jutrzenka jest siostrą Goplany, tej od Grześków).
Dzisiejszy bohater to ciekawy produkt. Małe opakowanie pozwala zjeść wafelki bez wyrzutów sumienia, choć zabieranie ich w drogę – wszak nazywają się 2Go – może być nieco problematyczne. Na przykład schowanie wafelków do kieszeni i czołganie się przez poligon nie będzie zbyt dobrym pomysłem, gdyż otrzymamy opłatkowy pudding. Próba zabrania ich w góry też się nie powiedzie. Wszystko przez konsystencję paluszków, której w domowych warunkach nie mam do zarzucenia nic, ale do torebki bym przekąski nie schowała. Tę małą niedogodność nadrabia na szczęście smak łączący mleko, wanilię i kakao (i kokos!). Uwiodła mnie zwłaszcza część biała: tłuściutka i piankowa. Całość była słodka, ale nie nazbyt, ponadto nie dało się nią przejeść (za to dało się narobić sobie ochoty na więcej). Jutrzenko, good job!
Ocena: 6 chi
Takie „opłatkowe wafle” siostra kiedyś kupowała na wagę (wafle karpatka) – również ich nie lubiłam nie tylko ze względu na wafelek ale równiez nadzienie, które było strasznie tłuste i cukrowe… Widzę, że Jutrzenka dąła radę :)
Orzechowe? Takie jadłam.
Wybacz Olga ale nie pamiętam jakie bo to było wieki temu…. pamiętam, że w tych wafelkach były dwa rodzaje kremu jedno kakaowe a drugiego nie pamietam… kakaowe jeszcze były ok ale te drugie nie…. dla mnie wafelek o musi by wafelek z prawdziwego zdarzenia – powinno być w co się wgryźć a te opłatkowe to takie nie wiadomo co ;P Widzę, że Jutrzenka trzyma klasę – z tej samej fabryki wychodzą Grześki? ;)
Goplana i Jutrzenka = Colian, więc jest szansa ;)
No,chyba na podróż one nie sa XD Ale masz fajna babcie,moja jest tez taka,bardzo ją kocham <33
A na wafelka pewnie sie któregoś dnia skuszę-mały i smaczny ;)
Polecam :)
Z tej firmy jem tylko czasami zwykłe wafle, a na inne produkty nawet nie spoglądam i sądząc po Twojej recenzji źle robię, ale chyba i tak tego nie zmienię – jakoś mi do nich nie po drodze :D
Zwykłe wafle, a o jakim smaku? ;>
Nie zwracam na to większej uwagi, jak mi się akurat napatoczą w domu to zjem, ale zazwyczaj śmietankowe, waniliowe, kokosowe lub orzechowe – coś w tych smakach :P
Hmm jakoś tak kojarzyłam te wafelki z niepochlebną recenzją, chociaż nie mam pojęcia czyją :P Miłe zaskoczenie, bo widząc je w każdej Żabce przy kasie (ile ich we Wrocławiu jest xD) coraz ciężej mi się opierać. Teraz nie będę, kupię :>
Mów mi więcej o Wrocławiu <3 I pytaj mamę o harmonogram!
Kojarzą mi się z ciastkami „na bogato” na wagę, które się kupowało w okresie prosperity :D Mile je wspominam, ale pamiętam, ze były bardzo tłuste i słodkie.
Ostatnio miałam scysję z matką w sklepie odzieżowym o kupno spodni i dlaczego nie chcę by mi je kupowała. Jednak jestem od niej bardziej uparta :D
O ciuch bym bardziej walczyła, bo to jednak nie 1 zł ;)
Wafelki jak wiesz lubię, ale niekoniecznie takie. Takie płatki, nawet nie wiem jak to określić z kremem w środku to coś na kształt kinder bueno, które owszem kocham ale właśnie za krem, bo sam wafel mi nie podchodzi. Dlatego też chyba obecnie jadam go rzadko, wybieram inne produkty od Kinder. Najczęściej: mleczna kanapka, kinderki <3. Tak sobie właśnie pomyślałam, że gdyby krem od kinder bueno zamknąć w takim typowym, prostokątnym, pospolitym waflu… o mamo.
Te bym oczywiście spróbowała, zwłaszcza, ze względu na część białą. Krem pewnie by mi pasował, do wafla jestem uprzedzona, ale kto wie.
Coś Ty! Wtedy krem straciłby cały urok. Najlepsze jest w nim własnie to, że jest go dużo.
Opakowanie mówi „tanie, gryzącowaniliowe, śmierdzącokakaowe coś”. Nawet bym po nie nie sięgnął. Serio. Przekrój też nie wygląda zachęcająco. Cóż. Dobrze wiedzieć co kryje skromne opakowanie.
Swoją drogą, jestem przerażony. Dla kogoś trzeciego wafelek to wafelek. Dla bloggersów opis opłatkowego itp. podobieństwa jasno hmmm grupuje produkty. „Fakt, to jest bardziej kruche, tamto bardziej ciągliwe”. W niedzielę oczekuję wpisów „100 kroków do osiągnięcia normalności :P
Gdybym znała chociaż jeden taki krok, żyłoby mi się prościej :D
Znamy bardzo dobrze to „masz sobie coś wziąć” :D
Nie smakowały nam te wafelki, dla nas kremu było za dużo. Biały krem był bez smaku a właściwie o smaku cukru. A ciemna warstwa zbyt bardzo przypominała nam tani krem czekoladowy z marketu ;) Jakby wafelek był nimi tylko posmarowany to bardziej by nam smakował :)
No proszę, a wstrętny deser sojowy z Rossmanna Wam smakował. Ktoś tu ewidentnie jest dziwny :D
Też miałam go nie kupować, ale tato mnie wyprzedził i mi je sprezentował ;) Jeszcze nie jadłam, ale po Twojej opinii mam na nie chrapkę!
Zobaczymy, czy sprosta Twoim kubkom smakowym ;)
Ja zawsze taki bój muszę toczyć z bliższą rodziną, jak robimy razem zakupy, ale to przez mój wygląd. Dla świętego spokoju, czystego sumienia i aby sprawić im radość zawsze na coś tam naciągam (często nawet decyduję się na cokolwiek, co normalnie nie zwróciłoby mojej uwagi), ale żeby nie gromadzić tanich rzeczy, których bym nie zjadła i nie być żyłą równie często też im takie prezenty sprawiam. :P
Opisany wafelek jest w grupie „nie zjadłabym za nic w świecie”, ale nie przez to jaki jest jako powód (chociaż mimo Twojego opisu ja bym tu pewnie znalazła coś, co by mi nie pasowało abstrahując od głównego powodu), tylko przez wspomnienie (tak, kolejna ekscytująca historia mojego życia) bardzo podobnych wafelków kupowanych ciągle na wagę przez moją babcię. Nikomu nigdy nie smakowały, zawsze tak obrzydliwie miękły i śmierdziały zwietrzałym cukrem, margaryną i tekturą.
Opłaca się wyglądać na zabiedzonego studenta :D O wafelkach wiem, ktoś wcześniej podał ich nazwę. Na szczęście moja rodzina tego nie kupowała, choć oczywiście widywałam w sklepach osiedlowych.
W moim osiedlowym nadal je widuję, ale nie to mnie przeraża. Ich układ… od lat jest idealnie taki sam, jakby nikt ich nie kupował, a oni nie wymieniali / nie dosypywali. xD
Koniecznie kup i się przekonaj!
Też miałam się na nie skusić, ale jakoś zawsze coś mi wypada :) Gofrowych zdecydowanie nie polecam. Jadłam wersję z czarną porzeczką. Nadzienia prawie w ogóle nie czuć, za to moje wspomnienie to tylko jeden duży sucho – sianowaty wafel :/ Zdecydowanie wolę klasyki :)
A mnie właśnie kuszą te obiecujące, nietypowe nadzienia. Ech.
Mnie też. Szkoda tylko, że fotografia na opakowaniu nie odpowiada jego zawartości …. :(