Nie wierzę, że to piszę, ale nareszcie koniec przygody z Double Chocolate Brownie! Nie wierzę, ponieważ wcale się tego nie spodziewałam. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam nowe batono-ciastka na stronie Nature’s Bakery, prawie obśliniłam klawiaturę. Jako niepoprawna miłośniczka czekolady oraz wierna fanka Fig Barów – zwłaszcza w niedostępnym w Polsce wariancie gluten free – wiedziałam, że muszę ich spróbować. Na szczęście w przeszłości udało mi się nawiązać z firmą współpracę, w związku z czym kolejne kartoniki do zrecenzowania otrzymałam bez problemu. Z lekkim opóźnieniem, bo na początku roku spłonęła firma produkcyjna, ale lepiej późno niż wcale. Zazwyczaj. Tym razem bowiem chyba lepiej by się stało, gdyby ciastka zgubiły drogę albo pomyliły adres i trafiły do kogoś o większej tolerancji wobec olejków, syropów, słodzików i sztucznych smaków, a także obojętnego (znieczulonego) na irytującą konsystencję.
Double Chocolate Brownie Raspberry
W porządku – pomyślałam, spoglądając na bardzo ładne, różowo-brązowe opakowanie. – Skoro najgorszy wariant mam już za sobą, teraz będzie lepiej. Wyobrażacie to sobie? Ja, antyfanka malin i przyjaciółka jagód, ucieszyłam się, że nigdy więcej nie powrócę do wersji jagodowej, za to przed sobą mam ostatnią, malinową! Nie wiem tylko, czy bardziej ekscytowała mnie myśl o kwaśnych różowych owockach (wątpię), czy perspektywa rozstania się z serią Brownie (zdecydowanie bardziej prawdopodobne).
Podobnie jak w przypadku Brownie Blueberry, malinowe ciastka od razu wrzuciłam na dziesięć minut do piekarnika (180-200 stopni). Po tym czasie, parząc opuszki palców, wyciągnęłam na talerzyk dwie sztuki pachnących słodziutko i czekoladowo w sposób wstrętnie słodzikowy szatanków – oto Quest Bar w najgorszym wydaniu! – doprawionych olejkiem migdałowym i odrobiną waniliowego budyniu z proszku (wanilia rzeczywiście znajduje się w składzie). Czarnych i niby dwuwarstwowych, ale nie dajcie się zwieść, tu także cały baton odznacza się jednolitą konsystencją. Co prawda piekarnik usztywnia jego brzegi, które cudownie chrupią, ale o żadnym nadzieniu nie ma mowy.
Brownie Raspberry ani nie pachniały, ani nie smakowały malinami. Podczas konsumpcji dokładnie dwa razy, na dodatek przez ułamek sekundy, wydawało mi się, że pochwyciłam delikatnie kwaskową malinową nutę, ale równie dobrze mogła to być moja wyobraźnia albo obrzydliwy baton cofnął się z żołądka wraz z kwaśnawą żółcią, żeby przerwać tortury organizmu. Głównym smakiem bowiem jak zwykle była mieszanina słodziku, migdałowego olejku, syropu i sztucznej czekoladowości.
Całość do złudzenia przypominała Brownie Chocolate, czyli wariant, któremu w przypływie entuzjazmu i pełna nadziei na lepszy ciąg dalszy przyznałam aż 4 chi. Gdybym mogła cofnąć czas i napisać pierwszą recenzję czekoladowych ciastek raz jeszcze, odjęłabym im pół punktu. Ponieważ jednak nie potrafię zaginać czasoprzestrzeni, wyżyję się na prezentowanym dziś smaku. Początkowo nawet chciałam ulec i dać mu tę czwórkę, niech się cieszy, ale uznałam, że istnieje poważna podstawa, by tego nie robić. Otóż Brownie Chocolate smakowało średnio, a Brownie Raspberry smakuje identycznie, a przecież miały w nim być maliny. Wszystko jasne? Recenzję zakończę sympatycznym rymem: za ten brak leci psiak.
Ocena: 3 chi ze wstążką
Hm… Widzę, że nie udały im się te ciastka a szkoda bo „brownie” to mogłoby być coś smacznego ale jak widać polecieli po bandzie… a za granicą tak się nimi zachwycają :P
Ale i tak jestem ciekawa smaku…. gdybym miała wybierać to idąc za Twoimi ocenami najbardziej chciałabym spróbować wersji czekoladowej i malinowej (ze względu na kwaskowata nutę, która raz się przebiła). a jagodowa to w następnej kolejności (jakoś czekolada i maliny przemówiły do mnie najbardziej). Nadal zbierasz zapisy, czy już rozdzielasz na osoby z listy? ;)
Jestem u przyjaciół, lista została w domu. Zajmę się tym po remoncie :)
W porządku – nie śpiesz się :) A jak się czuje Rubi ?
Przy okazji: przeczytałam, ze masz urodziny… Wszystkiego najlepszego. Dużo, dużo zdrówka, zdrowia (zwłaszcza jeśli chodzi o przewód pokarmowy i żołądek po recenzowanych produktach:P), dużo uśmiechu i sukcesów w życiu :) Bądź tutaj z nami jak najdłużej… Ty i Twoja słodziutka Rubi ♥
Rubi dobrze, bo zna Mariusza, u którego jesteśmy :) Dużo z nią wychodzę i karmię, a papu + kupka + troszkę pieszczot = szczęśliwy pies. Za życzenia dzięę-kuu-jęę ;*
Czyli Rubi ma jak w raju :) Lepiej chyba nie mogłyście trafić ;)
Dla ciebie to dobrze,ze nie ma malin,dla mnje ciut mniej XD
Coś Ty, dla Ciebie też, tylko jeszcze o tym nie wiesz :D
Przyznam, ze spodziewałam się gorszej oceny, głównie przez to, że jest to wariant malinowy : Da ednak dość łaskawie podeszłaś do wyrobu.
A tak poza tym wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :)
Dzięki :)
Jak czytam skład to się zastanawiam, czy i ja bym doznała takich wrażeń jedząc te ciastka… Jednak póki co tego nie sprawdzę i raczej nie czuję, żebym coś traciła :D A określenie szatanki doskonale do nich pasuje :)
Co to czatanka? :P
Kurczę miało by szatanka… chodzi o szatana? ;P
„Po tym czasie, parząc opuszki palców, wyciągnęłam na talerzyk dwie sztuki pachnących słodziutko i czekoladowo w sposób wstrętnie słodzikowy szatanków”.
Słodycz byś poczuła, ale resztę – cholera wie ;)
Biorąc pod uwagę nasz sprzeczny odbiór niektórych produktów to faktycznie – wie to tylko cholera :)
I także życzę Ci wszystkiego najlepszego z okazji urodzin –
abyś przynajmniej 100 lat przeżyła w dobrym stanie zdrowia i nie musiała recenzować wiele badziewia
aby wszystkie degustacje były smaczne, a zapasy nie namnażały Ci się strasznie
aby Twój piekarnik zawsze sprawnie podgrzewał figbary, a lodówka dobrze chłodziła wszelkie nabiały
aby Twój żołądek ozdrowiał cudownie i zaczął trawić wszystko co połkniesz
i żebyś pracę znalazła wymarzoną, a remont skończył się szybko, lodówką nieoszpeconą
żeby pisanie Ci się nigdy nie znudziło i do opuszczenia bloga nic Cię nie skłoniło
i żeby Rubi przez wiele lat Ci towarzyszyła i także w szczęściu żyła :)
Wierszyk bez sensu, ale bardziej płynnych rymów nie jestem w stanie obecnie wymyślić – jeszcze raz wszystkiego najlepszego ;)
Cudny!!! Dziękuję :)))
Już po tytule i miniaturce wiedziałam, że będziesz zachwycona. :> A tu dupa, marny ze mnie jasnowidz, bo malin nie czuć. Niby i tak smacznie nie wyszło, ale eh… Ja bym pewnie strasznie się pogubiła, bo i tak mi się mylą.
Na szczęście są tylko cztery warianty, mała liczba do ogarnięcia (i wmuszenia w siebie).
Dobrze, że to nie ja musiałam je w siebie wmuszać. :P
Dobrze, że to… a nie, to jednak ja :/
Naprawdę smutno nam jest jak czytamy o takim zawodzie :/ Chyba nam nie pozostaje nic innego jak zabrać się za pieczenie jednak domowej wersji figowej ;)
Wam pewnie będą smakowały, bo macie zdziwaczałe kubki smakowe :P
Nasze zdziwaczałe pozdrawiają Twoje pokręcone kubki smakowe :D
<3
Wygląda trochę jak pumpernikiel. Albo nie, nie. Takie, również ciemne, pieczywo ze śliwkami. Dodatki niby twarde, niby miękkie… w sumie, przez to, nijakie. Więcej dżemoru mogłoby wynieść ciacho kilka łapek wyżej. Tylko wtedy nie mogłoby nazywać się brownie…
Ja bardzo lubię te ciemne chleby ze śliwkami. Albo z całymi orzechami włoskimi, mmm. Z morelami odrobinę mniej.
Kolor cudny taki mega czekoladowy:),nawet bym zjadła do białej herbaty:)
Nie wiem, kiedy piłam białą. Muszę sobie przypomnieć (poznać?) jej smak.
Czekam aż będą dostępne w sklepach ;D
Chyba niezbyt prędko to nastąpi. Mnie na szczęście żal nie jest :P