10 gier, które zmieniły moje życie #2

Pora na drugą – i zarazem ostatnią – część wpisu o lekko podkoloryzowanym tytule 10 gier, które zmieniły moje życie. Planowałam opublikować ją tuż po pierwszej, jak robię to zawsze, jednak na drodze stanęły mi koniec remontu, powrót do domu i cztery dni sprzątania od rana do nocy, w związku z którymi moje paznokcie zostały zdarte do granicy bólu, a niektóre częściowo oderwały się od mięsa. Krwawa sytuacja, nic przyjemnego. Podejrzewam, że nawet masochiści nie są na tyle szaleni, żeby doprowadzać własne dłonie do takiego stanu. Minął jednak najgorszy tydzień, prochy i pyły latające po mieszkaniu udało się opanować, a przede mną same zakupy. Meblowe, wykończeniowe, drobiazgowe. Krótko mówiąc: upierdliwe. Jak byłam młodsza, wybieranie szafek sprawiało mi radość, teraz jednak nie mogę kierować się jedynie wyglądem, ale także objętością, wielkością, ceną, dowozem, montażem… szkoda gadać. Za to w międzyczasie udało się wygospodarować chwilę, w której stworzyłam niniejszą część wpisu, a także dodałam recenzje na kolejny tydzień. Oto bowiem dotarłam do momentu, w którym mam tysiąc tekstów napisanych na brudno, ale żadnych gotowych. Nie wiem, co dalej będzie i jak pogodzę życie z blogiem, lecz bądźmy dobrej myśli.

Wiem, że na tę część czekało parę osób, w poprzedniej powstrzymując się od napisania pełnego komentarza. Sądziły one, że zdradzą za dużo i uprzedzą coś, co zaplanowałam na dziś. Niestety, muszę te osoby rozczarować. O ile ostatnim razem zaprezentowałam gry szeroko znane – przynajmniej część z nich – dziś postawiłam na niszowość. A może tak mi się tylko zdaje…?

Gra Simon the Sorcerer
fot. GameZebo

Simon the Sorcerer II: The Lion, the Wizard and the Wardrobe

Na wstępie chciałabym przeprosić za jakość zaprezentowanego zdjęcia, ale… nie mogę. Dlaczego? Ponieważ ta gra właśnie tak wyglądała. Składała się z jednego wielkiego piksela, a ruchy postaci były… cóż, szyte na miarę pierwszych gier komputerowych (choć wyszła w 1995 roku). Tutaj możecie zobaczyć, jak prezentowało się intro, które skądinąd bardzo lubiłam. Gra polegała na chodzeniu Simonem po świecie, do którego przeniosła go magiczna szafa, zbieraniu różnych przedmiotów i otwieraniu dzięki nim nowych drzwi i kolejnych poziomów. Niestety, za każdym razem dochodziłam do tej samej chatki, po której nie wiedziałam, co zrobić. Dziś z pewnością bym wiedziała: poszukać w sieci podpowiedzi, wtedy jednak były inne czasy, a czego głowa nie wykombinowała, tego człowiek nie mógł pokonać. W liceum próbowałam wrócić do Simona, niestety gra nie chciała się włączyć. Leciał kawałek intro, potem zaś witał mnie czarny ekran i wracałam do pulpitu. Szkoda, bo naprawdę mam ochotę chociaż raz przejść całość.

Teoretycznie grę można ściągnąć tutaj i tutaj, ale nie wiem, czy uda się ją odpalić.

***

Gra The Sims
fot. Natsuki8000 (YouTube)

The Sims

Klasyk! Marzenie dziewczynek lubiących bawić się w dom, chłopców aspirujących do pracy przy projektowaniu wnętrz, a także obu płci znajdujących uciechę w topieniu ludzi w basenach tudzież zamurowywaniu rodzin w ich własnych domach. Mnie największą radość sprawiało budowanie domów. Poświęcałam na to długie godziny, samą grą i opieką nad Simem zaś szybko się nudziłam. Dodatki instalowałam z płyt przyjaciółki, która dostawała oryginały. Grałam wyłącznie w pierwszą część – moim ulubionym dodatkiem była Abrakadabra – a o drugiej i trzeciej nawet nie marzyłam, bo tak naprawdę nie był to szczególnie pasjonujący rodzaj rozrywki. Raczej uzależniający, jak pasjans. Można się było bezmyślnie wgapiać w ekran i przesuwać meble, stawiać ściany, wyposażać wnętrza. Oczywiście wszystko to za nieograniczoną ilość pieniędzy, bo gra bez kodów to żadna gra. Najprzydatniejsze były klapaucius/rosebud i move_object on/off. Pierwsze robiło ze mnie milionerkę, drugie pozwalało usuwać z posesji skunksy, śmieci i inne niechciane rzeczy, a także rozbudowywać dom na ulicy i blokować autom przejazd. So sweet!

***

Gra Atlantis The Los Tales
fot. Adventure Classic Gaming

Atlantis: The Lost Tales

Oto gra, którą kochałam – i kocham! – całym sercem. Pierwszą część przeszłam parokrotnie, druga zawsze mnie pokonywała, o trzeciej tylko myślałam, dalszego rozwoju serii zaś nie śledziłam. Już sam motyw muzyczny ściska mi żołądek, powoduje ciarki podniecenia i przypomina czasy, gdy stawiałam czoła trudom kolejnych etapów. Mało tego, byłam w ową grę tak zaangażowana, że aż – proszę zachować spokój – zadurzyłam się w głównym bohaterze! W dalszej kolejności marzyłam o podróży na tajemniczą i cudowną wyspę, a także lataniu podobnym statkiem. Ach, no i chciałam być Anną, która wydawała mi się wówczas niemożliwie piękna. Obecnie niestety gra razi mnie w oczy tak bardzo, że niemal płakałam, szukając dla was zdjęcia. Nie zmienia to jednak faktu, że z chęcią zagrałabym raz jeszcze.

***

Gra Aztec
fot. Gry-online

Aztec: The Curse in the Heart of the City of Gold

Kolejna przygodowa gra, która opowiada o odległym i tajemniczym miejscu oraz niemożliwej do poznania rzeczywistości. Zaczęłam w nią grać, ponieważ przypominała mi ukochaną Atlantis. Płytę instalacyjną pożyczyłam od ówczesnej przyjaciółki – właścicielki książki ze stereogramami oraz prezentowanej niedawno gierki Golden Axe. Obecnie widzę, że grafikę miała nieco lepszą od atlantyckiej przygodówki, ale wciąż nie jest to mleczna czekolada. Azteca nigdy nie przeszłam do końca, ale nie pamiętam dlaczego. Albo nie potrafiłam, albo na pewnym etapie mnie znudził. Pamiętam za to coś innego, mianowicie uciekanie przed wrogiem. To były najgorsze momenty każdej z gier, więc często prosiłam o ich przejście mamę, a sama wychodziłam z pokoju. Niezbyt to dorosłe, ale przecież byłam tylko dzieckiem.

***

Gra Tibia

 Tibia

Na koniec gra, która jak żadna inna zasługuje na miano takiej, która zmieniła moje życie. Pierwszą postać założyłam pod koniec podstawówki, gdy była na to moda. Nie potrafiłam wyjść z Rookgaarda, czyli wyspy, na której gracz oswajał się z nowym światem i uczył podstawowych zasad. Zresztą nieszczególnie mi zależało, poznałam tam bowiem parę miłych ludzi. Tworzyliśmy sobie domki, inni nam je burzyli, proza życia. Tak spędziłam kilka… miesięcy. Później kolega obiecał, że da mi na start różne itemy, tylko muszę dojść do ósmego lvlu i oficjalnie rozpocząć prawdziwą grę. Zebrałam się w sobie i zrobiłam to. Niestety, wkrótce potem kolega przestał być moim kolegą i dostałam hunta. Musiałam uciekać na inny świat i robić nową postać. Po drodze wciągnęłam w grę kilka koleżanek z klasy, ale żadna nie oddała się Tibii tak, jak ja. Grałam do końca gimnazjum, nawiązując wiele relacji, które podtrzymuję do dziś. Zagranicznych, polskich – różnie. Z niektórymi osobami spotkałam się w rzeczywistości szybko, z innymi po kilku latach, niektórych nie widziałam nigdy. Kilka razy nienawidziłam, parokrotnie nawiązałam przyjaźń, weszłam nawet w dwa związki, z których jeden trwał półtora roku. Oczywiście już poza Tibią. Ludzie wieszali na grze psy, ale ja nie powiem o niej złego słowa. Kiepski był ze mnie gracz – typowy noob – ale i tak było warto „zmarnować” tyle czasu.

25 myśli na temat “10 gier, które zmieniły moje życie #2

  1. No tak.. meble powinny być przede wszystkim praktyczne i „wygodne” a nie tylko ślicznie się prezentować, chociaż wygląd też jest ważny – musi pasować do wnętrza.. A Twoim pazurkom to chyba przydałaby się wizyta u kosmetyczki o ile jest jeszcze co ratować :)

    Z gier znam tylko Simsy. Pamiętam, że po raz pierwszy zagrałam w nie na wsi u babci… właściwie to z siostrą w większości przyglądałyśmy się jak dzieciaki cioci grają bo nam nie dawali się dotknąć do komputera, ale gra wydawała nam się bardzo fajna… Komputer u nas w domu pojawił sie kiedy chodziłam do gimnazjum (może nie do uwierzenia ale prawdziwe) i dopiero po roku a moze dwóch siostra od koleżanki pożyczyła simsy… pamiętam, że mimo wieku gra wciągnęła nas i grałyśmy z przyjemnością ;) I również najbardziej lubiłyśmy Abrakadabrę a największą przyjemność sprawiało nam budowanie mieszkania, meblowanie itp. A rodzinki rzeczywiście szybko się nudziły… a co do usuwania niechcianych obiektów z posesji… tego kodu nie znałyśmy a karaluchów to nie dalo się wytępić.. co dziwne lęgły się nawet w czystym domu :D
    A wracając od siostry to kiedy poszła na studia zaczęła grać w 2 (wraz z niektórymi dodatkami) i do tej pory czasem w to gra :) Mówi, ze fajna chociaż Wiedźmin bardziej Jej się podoba (w Wiedźmina grała u kolegi).

    1. Ja pierwszy raz widziałam Simy chyba u tej przyjaciółki od stereogramów i Azteca. Patrzenie na grających jest przyjemne, więc rozumiem. A to, że dostałaś późno kompa, to nic złego :)

      1. No niestety musiałyśmy patrzeć bo tamte dzieciaki uważały się za „ważniejsze” a jak już po kilku godzinach dali nam zagrać to i tak nie było frajdy – na co dzień nie miałyśmy styczności z tą grą, z komputerem tyle co w szkole i bałyśmy się aby czegoś nie zepsuć ;/

  2. jejku Atlantis i Aztec i ta piękna muzyczka to też moje czasy „młodosci” uwielbiam,kocham!I nawet teraz mimo juz takiej technologii komputerowej wracam do serii Atlantis z usmiechem na twarzy,ale tylko 1,2,3 nastepne czesci byly juz wogole „oderwane” od rzeczywistosci.Pozatym procz Azteca,gralam w Pompeje,Odyseje,Egipt…. piękne czasy i muzyczka masz racje nadal wywoluje ciarki ;-)

    1. Niezmiernie mi miło, że ktoś zna te dwie gry i łączy z nimi swoją przeszłość. Szczególnie z Atlantis <3

  3. Spośród tych gier grałam tylko w simsy – miałam chyba wszystkie części i dodatki (za sprawą siostry, bo oba była większą fanką :)). Lubiłam budować domy i je urządzać i nigdy nie miałam sumienia utopić sima w basenie czy zamurować :P

    A co do mebli, to obecnie funkcjonalność ma dla mnie największe znaczenie, choć oczywiście wygląd też jest bardzo istotny. Nie lubię wybierać mebli i w tej dziedzinie zawsze doradza mi kuzynka :)) A Tobie życzę sprawnego zakończenia remontu – ale będziesz miała satysfakcję gdy zasiądziesz w już urządzonym wnętrzu :))

    1. Już mam ogromną satysfakcję. Jeśli będzie jeszcze większa – a wiem, że tak – umrę ze szczęścia :)

      Ja też najbardziej lubiłam budować i urządzać, aaale napisałam o tym, więc nie będę przynudzać :P

  4. Zaskoczyłaś mnie porządnie, oprócz Tibii i The Sims które znam tylko z opowieści reszta gier jest mi obca :0
    Gra o psiaku wygląda epicko, tyle Ci powiem xD
    Jako że nie miałam dostępu do internetu jako dziecko, moja święta trójca przedstawia się tak: Gothic <3 Dyna <3 i najlepsza platformówka świata: Kapitan Pazur <3

    1. O psiaku?
      O Gothicu słyszałam, ale dużo później (różnica wieku), o Dynie pierwszy raz, o Kapitanie podobnie.

  5. Simsy… nie znam chyba nastolatki, która w to nie grała. No way. Chociaż poziom mojej ekscytacji zwykle kończył się na budowaniu domu. Zawsze najwięcej czasu mi to zajmowało, a jak zrobiłam już wypasioną rezydencje (dzięki za istnienie kodów!) to sama zabawa w ,życie” trwała zwykle krótko. Potem robiłam nowy dom, nowych bohaterów i tak w kółko. Muszę też przyznać, że jakoś te starsze wersje były fajniejsze…
    Tibia? O matko, u mnie na osiedlu każdy przedstawiciel męskiej płci w to grał. Jako, że byłam wtedy nastolatką i chciałam się jakoś im przypodobać, to często siedziała z moją obecną podobnie jak ja trzynastoletnią miłością życia, do grobowej deski i obserwowałam jak gra. Powiem Ci, że do tej pory lubię obserwować jak ktoś gra w tego rodzaju gry nawet bardziej niż sama kiedy miałabym to robić. Sama jednak też spróbowałam – ooo powiem Ci, że się wciągnęłam. Mój max to bodajże lamerski 35 lvl, ale w teorii obcykana jestem, bo spędzałam godziny na obserwowaniu gry lvl 150-200 :D
    Bardzo lubię natomiast do tej pory gry w stylu tej pierwszej. Kocham bowiem gry logiczne i takie szukanie pierdół, które możesz potem użyć żeby coś zrobić, wydostać sie z pokoju etc mnie bardzo jarają. Stąd też raz byłam w tym popularnym obecnie Escape roomie gdzie macie godzine na wydostanie się z pokoju. MEGA FUN, POLECAM!

    1. No to w Simy grałyśmy w 100% tak samo :)

      W escape roomie byłam z Mariuszem i Kasią. Extra, cociaż nie wyszliśmy :P

  6. przez TIBIE moj zwiazek sie rozpadl, moj fakcet zwariował na jej punkcie.to było nie do zniesienia. uzalezniony i non stop tylko to,. nawet w nocy wstalał zeby cos tam „dokarmic : ?

    1. To podejrzane, bo w Tibii nie było przymusu logowania się – nic od tego nie spadało. Chyba że naprawdę był uzależniony, wtedy rozumiem. Ja byłam, przyznaję. Grałam, kiedy tylko się dało.

  7. O tak, wykończenia są upierdliwe, coś o tym wiem… Dlatego też nie mogę się od dawna zebrać, żeby dokończyć pokój…

    No, ja się powstrzymywałam od komentarza, żeby zobaczyć co będzie w 2 części :)

    Jedyną grą którą wymieniłaś, a która znalazłaby się na mojej liście są Simsy. Uwielbiałam budować domki za nieograniczone fundusze, o tak… A zwykły tryb gry mnie niezmiernie irytował, przez głupotę tych ludzików…

    1. I mieszkasz w niedokończonym, czy w drugim?

      Gdyby w świecie rzeczywistym też były kody i nieograniczone fundusze, mmm ;)

  8. Jakże mi miło – są i Simsy :) Jako dziecko nie grałam dużo, a i później nie rzucałam się na gry, ale Simsy to zdecydowanie był mój konik. Jak ja lubiłam projektować te domy. A jaka była radość jak mi po raz pierwszy się udało zrobić piwnicę! Topienie Biedaków oczywiście też mi się zdarzało, ale to tak już out of topic ;)
    Raz nawet miałam Simsy Zwierzaki – radości było co niemiara :D
    Pozdrawiam :)

    1. Piwnica to chyba nie w pierwszej części, co? Nie pamiętam, żeby dało się ją zrobić. Zwierzaki za to miałam, tak jak całą serię dodatków do jedynki :)

  9. No, no, fajne. Aleeeeeeeeeeeee posłuchaj o moich grach. ;)

    Myślę, że póki nie natrafimy w liście na wspólny grunt, to nasze gry będą bardziej zajebiste. Bo to z nimi wiążą się prawdziwe emocje. Bo to z nimi są związane „bekowe historie”. Związek, no, fajnie. Ale nie fajniejsze od tego, że grało się na ocenę końcową z informatykiem. Itp. itd.

    Sporo było gier fajnych. Sporo też było crapów. Tych, które odmieniły moje życie, powodując totalne zatracenie, było faktycznie kilka. Jednak zanim o nich, powiem jedno: Atlantis II i mnie przerastał. Zasrany lis, już na samym początku… ;)

    1. Liga Polska Manager (1995)
    Gra napisana przez fanatyka piłki nożnej. Piksel na pikselu, ale emocje to już pełne 4D. Począwszy od 1995 połamałem na niej wiele myszek. Bo gdy w 90′ minucie traci się bramkę, która decyduje o Mistrzostwie Polski, trudno zachować spokój.

    2. Wojownicze Żółwie Ninja (GameBoy)
    Z samą konsolą mam wiele wspomnień. Kiedy zabierałem go na wakacje, stawałem się królem. Pierwszymi grami był Tetris, no i właśnie TMNT. Ukochana bajka, dostępna cały czas przy mnie! Nawet po latach, grając na emulatorze, pamiętałem lokalizację miejsc w którym były sekrety. Przejść całą grę na jednym ludziku? Da się. Dziś też się da.

    3. Need For Speed (1994)
    Ja pierdolę! Co za filmy, co za grafika! Ścigasz się, uciekasz przed policją. Czy może być lepiej? I tu kilka klawiatur poszło do kosza. Zasranej trasy na śniegu (3. części miasta) do tej pory nie umiem przejść na 1. miejscu.

    4. Tomb Raider (1996)
    Byłem chyba jedynym facetem (dzieckiem), którego bardziej kręciły zagadki niż cycki głównej bohaterki. Pewnie też dlatego, że porno już wtedy było dostępne w ogromnej ilości. Uwielbiam motyw zalanych cywilizacji. Tu dźwignia, tam jakaś zagadka logiczna. Obecna Lara, to popierdółka starych lat. Co roku na Gwiazdkę. Przechodzone kilkakrotnie. Kilkakrotnie też wymieniałem przy niej klawiaturę. Złaaaap się tej pieprzonej krawędzi!

    5. Phantasmagoria (1995)
    Mistrz. 7 płyt wypełnionych po brzegi grą-filmem, z horrorem w tle. Chociaż obecny rekord świata, w jej przejściu (bez oglądania filmów), wynosi coś ok. kwadransa, to i tak uważam ją za grę magiczną. Reedycję kupiłbym w ciemno. Nawet za 250zł.

    6. Prince of Persia (1989)
    Jaka animacja! On wygląda jak żywy! Skoki, łapanie się krawędzi. Przyznaję, jej nigdy nie przeszedłem w całości.

    7. Mortal Kombat
    Od pierwszej części, jebnięcie. Tak, jebniecie. Śmiało mogę napisać: tysiące godzin przegranych. Automaty, konsole (PS, Sega Mega Drive II), automaty (ach ta premiera cz. 3 we Włoszech!). Tył, dół, tył, przód, dół, przód, tył, tł, przód, przód. Sub-Zero, Raiden… Jebany ukryty Noob Saibot w cz. 2. Kocham tę serię. Szkoda, że nie mam konsoli… chociaż, może to i lepiej. Nadal bym grał.

    8. Adventure Island (Pegasus)
    Kurde. Jak ja się cieszyłem, jak złapałem jakiegoś potworka! Ileż było radości gdy mogłem rzucać „siekierą”. Wtedy, pierwszy raz, zostawiałem konsolę włączoną na noc. Tylko po to, by nie tracić zbiorów (brak opcji save!) i od rana móc grać dalej. Oczywiście, przy narzuconym na P. kocu. Tak by rodzice się nie zorientowali. Ileż było wrzasków „nie wyłączaj, nie da się inaczej tego przeeejść!”, nawet nie zliczę.

    9. Reszta
    FIFA, Duke Nukem 3D (setki godzin przegranych po LANie w domu kumpla), Wolfenstein, Spider Man itp, itd. Sporo było takich gier, dla których traciłem głowę. Ale wrócić, nawet teraz, wróciłbym raczej tylko do powyższych.

    Zapewne coś pominąłem. Zapewne po kliknięciu wyślij wrzasnę „kurwwdeee, jeszcze to!”. Trudno. Najważniejsze jest wypunktowane. Choć na tydzień wrócić do tamtych lat…

    1. No i super komentarz <3 Masz rację, że dla każdego jego gry będą najlepsze, bo to czyste emocje i góra wspomnień. Z wymienionych przez Ciebie kojarzę sporo, ale grałam tylko w dwie: Prince of Persia (<3) i Need For Speed (kilka razy). Pamiętam też czas, kiedy wszyscy koledzy latali z gameboyami i kupowali żółte gierki-kasetki na giełdzie elektronicznej. Ja wówczas kierowałam wzrok w kierunku 'oryginalnych', spiraconych płyt Aguilery, Spice, A*teens, Alexii itd.

  10. Tylko w Simsy grałyśmy i do tego stopnia się wciągnęłyśmy, że nawet ta gra nam się po nocach śniła xD Oprócz budowania domu równie bardzo lubiłyśmy zakładać rodziny i wychowywać dzieci :D Zawsze z napięciem czekałyśmy aż ten bobas urośnie na tyle, że będzie można nim też sterować :D

  11. Z wszystkich gier znam tylko Simsy i kojarzę Tibie. W tę pierwszą nigdy tak naprawdę nie grałam. Mam kupiona trójkę, ale poprostu nie mogłam załapać o co chodzi :D Za to w tę drugą grały osoby z mojej klasy w podstawówce, ale mnie nigdy jakos nie skusiła.

  12. Zaskoczę Cię kochanie, grałam we wszystkie oprócz tej pierwszej, ale ją kojarzę! Tak myślałam, że pojawi się u CB Tibia i simsy 1. apropo Azteca to ja też nigdy nie umiałam uciec, zawsze mnie dopadał wterętny brzydal. :( nawet brau nie zawsze się udawało. ja do końca nie przeszłam ale brat tak, z tym, że on tak czesto nie umierał, więc tak szybko się nie znudził i nie odpuścił :D

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.