Przenosimy się na Balonową, około dwudziestu minut jazdy autobusem od mojego domu, dojścia na przystanek nie licząc. Jest końcówka lipca, właśnie mija tydzień od mojego wprowadzenia się do przyjaciół. Od kilku dni patrzę w lustro i nie do końca wierzę w to, co widzę. To znaczy widzę to, co zwykle, ale jakby za oczami drobnej dziewczyny kryje się coś innego. Jakaś nowa jakość. Oto bowiem przeprowadzka na miesiąc – miały być trzy tygodnie, ale który remont idzie zgodnie z planem? – zupełnie mnie odmieniła. Przestawiłam się na tryb wakacyjny i żyję jakoś tak luźniej, bezstresowo. W domu od pięciu lat jestem sama. Tylko ja i Rubi, przyzwyczajone do ciszy, spokoju i samotności. Jeśli mam być szczera, o tę kwestię martwiłam się najbardziej. Jak ja dam radę żyć z ludźmi przez tak długi czas?! Sprawa rozwiązała się sama, rada też dała się sama. Drzwi nie zamykam prawie wcale, jem o rozregulowanych porach, na dodatek w towarzystwie, chodzę spać między 2 a 3, umawiam się z ludźmi. Kiedy wrócę do siebie, wszystko się unormuje i znów zdziczeję, wiem to. Jednak póki tu jestem, korzystam ze względnej normalności. I jest naprawdę przyjemnie!
Kandi Speculaas
Tabliczka Kandi była pierwszym słodyczem, którego sfotografowałam i otworzyłam, będąc u przyjaciół. Początkowo miałam tam nie spożywać niczego nowego, zakładałam bowiem, że nie uda mi się zrobić zdjęć, ale ostatecznie przełamałam niechęć, zakupiłam podstawowy sprzęt i zorganizowałam tymczasowe stanowisko fotograficzne. Poza tym tabliczka ważyła aż 220 g i dotarła do mnie – wraz ze szczególną osobą – częściowo połamana, więc gdybym miała przez miesiąc kitrać ją w lodówce, a potem wieźć do domu, ucierpiałaby jeszcze bardziej. Rozwiązanie było zatem tylko jedno: zjeść od razu, nie zapominając o podzieleniu się z dwoma bliskimi osobami, mianowicie K., u której mieszkałam, oraz Mistyffikacją.
Kandi Speculaas to pierwsza chorwacka czekolada marki Kandit, jakiej miałam okazję próbować, a jednocześnie kolejna odhaczona pozycja na liście korzennego doświadczenia, jakie niewątpliwie zaczęłam w tym roku zbierać. Przygodę rozpoczęłam od fragmentu białej tabliczki Ambiente Speculoos, trochę później zaś sięgnęłam po jej mleczną odpowiedniczkę. W międzyczasie schrupałam również herbatniki Tago i Lotusa, poprawiając je oryginalnym kremem w wariancie crunchy ze Smakowych Inspiracji. Produkty te były różne – raz lepsze, raz gorsze – żaden jednak nie zaspokoił mnie na tyle, bym przerwała poszukania innego, doskonałego wcielenia korzenności. Nie zakładałam, że Kandi mogłaby wypaść lepiej.
O ile sam zapach mlecznej Ambiente – z oczywistych względów dzisiejszą bohaterkę będę porównywać właśnie do niej – był ciekawy i apetyczny, o tyle wąchając produkt marki Kandit, zrozumiałam, że mam przed sobą coś tysiąc razy lepszego. Oto bowiem powitał mnie splot mleczno-deserowej czekolady, wyraźnego kakao i intensywnie korzennych pierniczków. Ogromna, choć zaledwie 220-gramowa tabliczka została podzielona na osiem rządków po cztery kostki, te ostatnie zaś ozdobiono raz logo firmy, raz obrazkiem przedstawiającym ziarna kakaowca. Spód czekolady był wypukły od ciastek, głównych bohaterów było widać również w przekroju, ale zdawali się mniejsi i przystępniejsi od tych z 200-gramowej Speculoos z Aldi.
Czekolada łamała się z delikatnym trzaskiem. Pierwszą kostkę położyłam na języku i pozwoliłam się jej rozpuścić, co uczyniła z entuzjazmem i w sekundę. Pozostawiła po sobie morze proszku, a w zasadzie to nie do końca lub nie tylko proszku, w czekoladzie bowiem herbatniki występowały zarówno pod postacią drobnych kawałków, jak i korzennego pyłu. Z racji tego, że kolejne kostki przyniosły mi dokładnie takie same wrażenia, wysnułam wniosek, iż Kandi Speculaas jest nie tyle tabliczką, ile ogromnym czekoladowo-ciasteczkowym blokiem. Nieco później – podczas drugiej degustacji – uzmysłowiłam sobie, że konsystencję tę znam. Skąd? Z loda Oreo na patyku, którego polewa jest identyczna.
Jeśli nie dość dobrze widać to w powyższych akapitach, w niniejszym napiszę raz a porządnie: chorwacka Speculaas porwała moje serce! Niestety nie potrafię napisać wiele o jakości samej czekolady, jedynie tyle, że odniosłam wrażenie, iż była przeciętna. Leciutka, przyzwoicie mleczna, delikatna, słodka nie do przesady. Ot, zwykła marketowa mleczna no-name. Wiem za to, co się z nią działo w połączeniu z herbatnikami. Działo się szaleństwo. Ciastka nie były ani zawilgocone, ani zbutwiałe, ani za twarde, ani za miękkie. Nie zostały wymieszane z wielkimi kryształkami strzelającego cukru, a ich korzenność nie opierała się na samym cynamonie. Pikantność była minimalna, smak okazał się łagodny. Jeśli gwiazdy na Drodze Mlecznej mają smak korzennych ciastek, to z pewnością tabliczka marki Kandit jest jej wycinkiem. Nie mam jej do zarzucenia absolutnie nic. (I biegnę na dach, by dosięgnąć nieba).
Ocena: 6 chi
Jeśli jesteś z Rubi (o czym wspomniałaś) to jednak sama nie jestes – masz cudowne towarzystwo ;)
Po Twojej recenzji wiem, ze czekolada zadowoliłaby moją siostrę ;)
To fakt, nie narzekam na towarzystwo Rubi ;)
Na takie towarzystwo nie można narzekać :) To wspaniałe towarzystwo ;)
Moja przyjaciółka robi teraz remont mieszkania( 35m2 ) facet miał robić 3 tyg robił 6 tyg!!!! oszalała bym gdyby ktoś mnie tak oszukał. Teraz na meble do kuchni na wymiar będzie czekać do listopada co tak długo to nie wiem mnie by jasny szlak trafił. U mnie jakoś po nowym roku będzie łazienka remontowana dam tydzień gościowi i ani jednego dnia więcej:) . Nie lubię ciasteczkowych dodatków w czekoladzie,ale…..robię wyjątek jesli to są ukochane ciasta korzenne i jem:)
Dasz tydzień, mówisz. A jak nie skończy, to co zrobisz? Wywalisz go i zostaniesz z niedokończoną łazienką? Widzisz, na tym to polega. Zgadzasz się, bo musisz. Co do czekania przyjaciółki, jak też czekam na szafę na wymiar, ale do przedpokoju. Będą montować pod koniec września. Wszystko zależy od obłożenia firmy zleceniami i liczby/wielkości mebli. Nie ma zmiłuj, jak chce się mieć ładnie i po swojemu.
Ja podpiszę umowę i jak będzie opóźnienie to będę mniej płacić. Mojej przyjaciółki tata ma firmę remontową i tak ludzie robią. Ja nie mam gdzie się wyprowadzić z dzieckiem na czas remontu to nie mogę pozwolić sobie bym chodziła robić cała rodziną siku do sąsiadki .
Z jednej strony rozumiem, a z drugiej to trochę dziwne, bo koleś może tylko OSZACOWAĆ czas. Podczas rozmowy wstępnej nie prześwietli oczami ściany, a jeśli w trakcie wymiany kanalizacji okaże się, że masz skomplikowany system albo poprzedni robotnicy coś spieprzyli, to nie z jego winy wpadnie kilka dodatkowych dni roboty. U mnie właśnie tak było.
Dla mnie sama warstwa czekolady ma być słodka i mleczna, więcej wymagań nie mam, ale z drugiej strony jeśli nie jest dobra to wiadomo psuje mi całą resztę, więc tak totalnie jej nie odpuszczam. Najważniejsze jest jednak co? Środeczek! Tam musi być jakiś mus, krem, cokolwiek. Inaczej jest nudno i mdło. Nie lubię tylko dużych orzechów ale o tym wiesz, małe są okej. Właściwie wszystko co mikro w czekoladach jest okej. A herbantiki? Te są bardzo bardzo BARDZO okej. Jestem pewna, że jak na ciasteczowego potwora przystało byłabym jej miłośniczką tej tabliczki, fanką i wykupiłabym cały sklep.
A! No i ciesze się, że przeprowadzka nie była katorgą na jaką się zapowiadała. Mam też nadzieje, że jednak te doświadczenia sprawią, że jednak tak zupełnie nie wrócisz do starych nawyków i trochę dłużej pozostaniesz w tym odmiennym mniej dzikim jak to nazwałaś stanie. :-)
Nie dziwię się entuzjazmowi, ta czeko jest rewe :)
Za późno. Już prawie całkiem wróciłam, hah.
No pięknie – ocena zachęca. Choć byłam raz w Chorwacji – chyba nigdy chorwackich słodyczy nie próbowałam (a może nie pamiętam o tym, gdyż wyjazd był laata temu).
A co do samych chwilowych przenosin do przyjaciół to może na nowa sytuacja spodoba Ci się na tyle, że nie powrócisz do samotnego mieszkania (względnie samotnego, bo Rubi to też towarzysz ma się rozumieć).
Poukładane życie jest fajne, ale takie wśród ludzi (może czasem bardziej uciążliwe), jednak z pewnością pełniejsze i zdziczeć ciężej.
Pozdrawiam.
A co mam zrobić? Sprowadzić do domu bezdomnych? :P
Dodatkowy tydzień remontu to nic – i tak poszło szybko i dobrze, że wszystko Ci się udało ogarnąć :)
A co do czekolady, to wygląda smacznie, ale to nie jest mieszkanka dla mnkd, a i tak z Chorwacji najlepiej wspominam suszone figi :D Czekolady chorwackiej to chyba nawet nie jadłam…
Ja do tej pory też nie jadłam chorwackiej czekolady. Nie świadomie.
Figi suszone? A nie świeże? Bo ja właśnie świeże – rosły wszędzie <3
Świeże też jadłam, ale to suszone mnie zauroczyły :) Za świeżymi nie przepadam – niezależnie gdzie bym je jadła, średnio mi smakują (bo że są niedobre nie mogę napisać), ale do suszonych się nie umywają ;D
Uwielbiam korzenne słodycze i czuję, że z tą czekoladą byśmy się polubiły :)
Też tak czuję :)
Czekolady no-name zazwyczaj dobre nie są.
Gorzej gdyby przedstawiała się jak środek loda Oreo na patyku, nawet bym na nią nie zerknęła albo przynajmniej poważnie się zastanowiła.
Pozdrów przyjaciół. Jesteś samotniczką?
Przyjaciele sami się pozdrowią, jeśli wejdą na bloga :P Dawno z nimi nie gadałam, wciąż czekam, aż mnie odwiedzą.
Samotniczką? Złe określenie, bo mam dużo kontaktu z ludźmi, tyle że w sieci. Cenię sobie przestrzeń wokół siebie i nie lubię, jak zakłócają ją realni ludzie.
Kiedy jechałam do Kudowy na praktyki i wiedziałam, że spędzę tam 2 tygodnie w jednym pokoju z trzema średnio mi znanymi dziewczynami też miałam obawy. A było tak cudownie, że aż sama się zdziwiłam, że potrafię żyć w towarzystwie więcej niż jednej osoby (Angeliki) :D Jak widać dobrze jest czasem oderwać się od rutyny i zmienić otoczenie :)
A czekolada sfhiufbiohgiehrio! Ostatnio mamy fazę na korzenne smaki i już nie możemy się doczekać aż w marketach będzie szał na te ciasteczka :D
O, to widzę, że przeżyłaś podobne historie :D
Przypuszczam, że bez ciastek czekolada byłaby całkiem zwyczajna, ale skoro dodatki spełniły swoją rolę to ich tło nie musi być nadzwyczajne.
Też tak myślę.
Czuję, że mimo wszystko, po tych dobrych czekoladach, tak w tygodniu na chęć na coś słodkiego… by się u mnie sprawdziła. ;) Jak dobrze, że wreszcie mogę u Ciebie taki komentarz napisać!
PS Oj, taka normalność nie jest w moim stylu. Moja normalność jest podobna do Twojej i mówię tu o tej „Ty i Rubi”, co u mnie zmienia się rzecz jasna na „ja i Luna”.
Zaskoczyłaś mnie! Fajnie :D
Taka „normalność” trochę utrudnia życie, no ale… :)
Wygląda bosko i bogato. Nigdy nie miałam styczności ze słodyczami Chorwackimi :D
Chorwackimi z małej :P Ja też nie.
Wygląda swietnie, chętnie bym spróbowała. Mam w zapasach czekoladę chorwacką, więc mam nadzieję, że rownież będzie smaczna :>
O jakim smaku?
Jest pyszna, zgadzam się, ale wiesz, że dla mnie Ambiente nie przebije. Tak czy siak smakowała mi na tyle, że zamówiłam od taty, który był w Chorwacji batoniki tej firmy: kokosowy i z ciasteczkami – http://www.kandit.hr/tekst/kandi-crunch-brunch-82/ Niestety, podobno dotarły w stanie średnim: roztopione i połamane.
Tylko nie roztopione i połamane :(
Wiesz jako to z ojcami bywa, oni nie myślą o takich rzeczach jak pudełka do przechowywania słodyczy…