I znów zakrzywiamy czasoprzestrzeń, wracając do końcówki lipca i pewnego mieszkania na Balonowej. Jak zdradziłam niedawno, Kandi Speculaas była pierwszą czekoladą, którą zdecydowałam się otworzyć, obfotografować i zrecenzować w nowym miejscu. Nie była ona jednak pierwszym słodyczem, jako królika doświadczalnego bowiem potraktowałam tańszego i w razie wypadku losowego łatwiejszego do kupienia raz jeszcze wafla Marco Polo Muuuu!. Wpadł mi on w ręce podczas jednej z wizyt w Netto. Nie wyglądał zbyt apetycznie, ale zapowiedź krówkowego smaku – w końcu tylko jedno zwierzę robi muuuu – znana i lubiana przeze mnie firma Mieszko oraz pragnienie sięgnięcia po coś plebejskiego sprawiły, że zdecydowałam się wydać tę niepełną złotówkę. Co ciekawe, ze zdjęć w internecie zapamiętałam, że wafel należy do firmy Artur, nie Mieszko, czego nie omieszkałam sprawdzić. Odkryłam dzięki temu, iż w połowie ubiegłego roku Mieszko odsprzedał Artura Dr Gerardowi, ponieważ chciał ujednolicić portfolio i skupić się na słodyczach typu krówki, karmelki, cukierki. Jeżeli to prawda, dlaczego nadal produkuje te same wafle, tylko pod marką Mieszko? Czy jeśli sprzedał 100% udziałów, nie powinien czasem oddać również wszystkich produktów?
Marco Polo Muuuu!
Nie jest to pierwszy wyrób z serii Muuuu!, jakiego miałam okazję próbować. W zeszłym roku dostałam trzy pralinki od przyjaciółki, nie były one jednak szczególnie smacznie. Nie twierdzę oczywiście, że okazały się dramatyczne, po prostu uznałam je za przeciętne do bólu. Trochę toffi, trochę maślane, ale przede wszystkim cukierkowe – mam na myśli formę słodycza – więc nie w moim guście. Dlaczego więc postanowiłam odejść od powziętej wówczas decyzji więcejtegoniezjem? Ponieważ wafle to zupełnie inna bajka. Moja bajka.
Wszystkie grubsze i wyższe wafle, na dodatek z bokami pokrytymi czekoladą albo polewą kakaową, kojarzą mi się z Góralkami. Oczywiście w chwili obecnej na rynku jest ich cała masa – tysiące firm, smaków i gramatur – ale i tak wydaje mi się, że to Góralki, na początku zwane po prostu Horalky, przetarły im szlak, w związku z czym zasługują na choć jedno zdanie odniesienia. Jeśli jestem w błędzie, bardzo proszę o poprawienie mnie w komentarzu, a póki co wróćmy do Marco Polo. Słodycz był nieco lżejszy od pierwowzoru, ważył 40 g, jego boki topniały od wysokiej temperatury i wszystko brudziły, wafel zaś odznaczał się zaskakująco jasnym kolorem. W temacie wniosków wynikających z oględzin do tyle.
O pamięć mnie nie zawodzi, Muuuu! pachniał podobnie do kremu z ciastek Hit Caramel & Brownie, czyli plastikowym toffi. Nie był to aromat odpychający, ale niestety w stu procentach sztuczny. Sztuczna, zła jakościowo i tania okazała się również zabezpieczająca boki czekolada, czy raczej kakaowa polewa. Możliwe, iż nie obrzydzała i nie zmuszała do zeskrobania nożem tylko dlatego, że było jej mało, stanowiła bowiem twór cukrowo-tłuszczowo-kakaowy, akceptowalny jedynie w niewielkich dawkach. W kontrze do niej stał wafel: cudownie chrupki, kruchy, świeży, w smaku przyjemnie słodki. Spoczywały na nim cztery warstwy jasnego nadzienia o smaku toffi (upragnionej krówki brak, to jak plaskacz w pysk!).
Główny bohater kompozycji Marco Polo Muuuu! – czyli krem – w pierwszej chwili okazał się nadzwyczajnie gładki, z czasem jednak zdradził lekką proszkowatość. Na waflach został ułożony dość cienką warstwą, w dotyku był tłusty. Smakował wyraziście toffi i słodko, posiadał nawet niemożliwą do przeoczenia nutę wanilii. Był esencją prostej i plebejskiej, do tego taniej – w przenośni i dosłownie – przyjemności, kategorycznie sprzeciwiając się określeniom typu wykwintność czy wyrafinowanie. Ponieważ tego od niego oczekiwałam, nie zawiodłam się. W niskiej cenie otrzymałam lekkiego, idealnego pod względem konsystencji i świeżości wafla przełożonego sztucznym, cukrowym i dziecięcym kremem. Polewowe boki były niepotrzebne, nie lubię tej mody, ale i je dało się zjeść. Więcej nawet: degustację mogłabym powtórzyć, tym razem jednak w towarzystwie gorzkiej herbaty, bo mam silne przeczucie, że pasowałaby do Muuuu! idealnie.
Ocena: 4 chi ze wstążką
Dziwne,ze nadal produkują te batony,skoro Artura sprzedali :p
Alr ja nie lubię tego typu słodyczy,wiec i tak bym sie raczej nie skusiła ;p
Tak,mi tez sie wydaje,ze Góralki to Horalky,w innych krajach sprzedają tylko te drugie
Tego, że Góralki to Horalky, jestem pewna. Pytałam o to, czy były pierwszymi 50-gramowymi waflami oblanymi tylko z boku :)
Nie ciągnie mnie ani do Górlakow ani do wafelków Góralko-podobnych :P
Mnie też nie, CHYBA ŻE ważą mniej niż 50 g.
O, jakieś 1,5 roku temu chciałam kupić, bo przypominał mi Góralki (które wtedy lubiłam właśnie przez to, że polewa była tylko po bokach).
W takiej cenie to widzę, że nie jest z nim tak źle. Jak dobrze, że są też tanie, proste i zjadliwe rzeczy, chociaż coś tak czuję, że niektórzy (czyt. ja) teraz i tak by narzekali po spróbowaniu. :>
Ja na szczęście nie narzekam, nadal lubię bratać się z plebsem :P
Jak na wafelek za złotówkę to nie jest źle. Ale raczej mnie nie ciągnie do tego typu produktów, a na siłę nie ma co kupować bo wtedy na siłę będę się czepiać.
Racja.
Ostatnio mam dziwnego cukrogłoda, że takiego wafelka bym zjadła – gdybym miała, bo jak mam wybór w sklepie, to wolę znane i sprawdzone słodycze :)
Na cukrogłoda baranek cukrowy albo bombonierka dla teściowej (tj. kartonik z cukrem w kostkach).
Baranka wolę z czekolady (a w dzieciństwie nigdy nie jadłam, bo myślałam, że mu będzie smutno :D), a bombonierkę zostawię teściowej :):)
Ostatnio na cukrogłoda najlepiej sprawdzają się tofflairsy (jak kolwiek to się pisze), tylko szkoda że tak pioruńsko kleją się do zębów :P
Nie cierpię tego typu cukierków, ale smacznego :P
Lubię czytać Twoje recenzje produktów, które jak mniemam nigdy nie spróbuję. Dzięki Tobie czuję się, jakbym mimo wszystko je spróbowała :)
Jesz i nie tyjesz, piękne. Może ja poczuję, że ćwiczę i zdrowo się odżywiam, jak będę czytać Ciebie :D
Spodziewałam się, że zjedziesz je po całości, bo przypominają niezwykle góralki, których jak wiem nie lubisz… :-) Te wydają się trochę mniej masywne, zbite i lżejsze, a to zawsze na plus, bo wafelek ma być leciutki. Od totalnego zasłodzenia i zapchania są batony, to ich rola. Wyczuwam wyraźną granicę pomiędzy toffiee, a karmelem i choć w teorii nie mam pojęcia co je różni to jednak w smaku to czuje. Karmel lubię, toffiee niet. Ten jest dla mnie jakby alkoholowy, palony, ma w sobie coś plastikowego. Dlatego z jednej strony mogłoby mi to smakować, a z drugiej… no nie wiem. Trochę się boję zwłaszcza, że pralinki o których wspomniałaś też jadłam i nie wspominam tego bardzo dobrze. :D
No wiesz, to tylko 1 zł, w razie czego nakarmisz gołębia albo koleżankę z recepcji :P
Plebejska słodycz rozbawiła mnie nieco. Ale jakby się tak zastanowić to ta półka cenowa i ogólna dostępność faktycznie mogą sugerować owe plebejstwo :D Ja mam chyba dość mainstreamowy gust jeśli chodzi o słodycze, bo wiele takich przysmaków mi pasuje. Wafelek w przekroju wygląda tak, że z chęcią bym się go zjadła. Nie znam serii „muuuu!” – teraz się za nią rozejrzę. Krem toffi z wyczuwalną wanilią mnie ostatecznie skusił.
Pozdrawiam :)
Chrup zatem za drowie :)
Ja tam górali akurat lubię, ale tylko te brązowe :) tych nie brałam, bo wzięłam marco polo raz (te podrózby princepolo) i spróbowałam od córy, ale przesłodzone było :P
Górali też lubię, mają fajną budowę ciała :D
I w tym momencie zachciało mi się czegoś słodkiego :)
Jak mnie każdego dnia :D
Po prostu czułyśmy, że z karmelu zostanie tylko toffi xD
Wraz z sztucznym aromatem orzechowym toffi w wafelkach to nie nasza bajka ;)
Przygarnę za Was <3
Lubię przegryzc twgo wafelka od czasu do czasu . Zwłaszcza świeżutkie partie, bo są ekstra kruche :D
W takim razie musiałam trafić na świeżą partię :)
Uwielbiam wafelki, dodatkowo bardzo lubię wszelkie aromaty krówkowe, toffi itd. Tego batonika nie widziałam w sklepie nigdy, ale teraz będę się za nim rozglądać, bo dosyć mnie zainteresował :>
No to smacznego :)