Z ogromną i nieskrywaną przyjemnością prezentuję wam pierwszą czekoladę, którą otrzymałam od taty, a która w pełni wpisała się w mój gust. Zagraniczna, 100-gramowa, mleczna, nugatowa, gianduja, do tego bez cukru i z nieprzyzwoicie niską liczbą kalorii – cudo! Walory owego prezentu nie znaczą niestety, że tato nagle doznał olśnienia i zrozumiał, co w życiu kocham – tabliczkę bowiem otrzymałam wraz z Vollmilch Himbeer-Cocos i 55% cacao Bittersweet Chocolate with Orange Flavour and Almonds – potwierdzają za to moją hipotezę, że produkty wybiera na chybił-trafił. Cóż więc poradzić? Można co najwyżej trzymać kciuki, by ręka taty częściej buszowała między produktami miłymi mym kubkom smakowym, a rzadziej wystrzeliwała ku szatańskim. (Tu zdradzę, że z czerwcowej wyprawy do Toskanii przywiózł mi wyłącznie takie słodycze, że aż sama sobie zazdroszczę! Postaram się, by kilka z nich pojawiło się na blogu jeszcze w tym roku).
PS Dzisiejszą bohaterkę pragnę uhonorować za trwałość. Choć na zewnątrz rozgrywał się maraton trzydziestostopniowych temperatur, a w moim mieszkaniu panowała sauna, stopieniu nie uległa ani jedna kostka. Mało tego, nawet po wyjęciu czekolady z opakowania i wzięciu w palce nie przypominała giętkiej plasteliny, ale całkiem przyzwoity kawał podzielonej na rządki tabliczki.
PPS Masochistów zapraszam na stronę producenta.
Gianduja Lait Pate Noisettes
Tabliczka pachniała cudownie. Z jednej strony odwoływała się do aromatu 130-gramowej Novi o tej samej nazwie (skądinąd także otrzymanej od taty), z drugiej zaś do plebejskiego Nugatu Ritter Sporta. Wizualnie w podejrzanie wysokim stopniu przypominała lidlowe czekolady Schuetzli z tygodnia szwajcarskiego. Jej kostki były cienkie i zostały pokryte drobnymi kreskami – tworzącymi wentylatorki Dextera – które przy okazji odesłały mnie do jeszcze innej serii produktów, mianowicie doskonałych tabliczek Original Beans. W kolorze czekolada była bardzo jasna, mlecznoczekoladowa, każdy z sześciu rządków liczył cztery kostki. Podczas robienia zdjęć nie mogłam się doczekać przejścia do pokoju i rozpoczęcia degustacji.
Gianduja to orzechowo-czekoladowy krem, któremu należy nieznacznie podkręcić gęstość, by utrzymał się w formie stałej. Nic więc dziwnego, że konsystencja utworzonej w ten sposób tabliczki jest gęsta, bagienkowa i aksamitna, smak zaś stanowi miłosny splot orzechów laskowych z delikatną nutą czekolady. A przynajmniej tak być powinno. W idealnym świecie, w perfekcyjnej sytuacji albo… podczas degustacji Gianduji Lait Pate Noisettes! Oto bowiem okazuje się, że założenia tabliczkowej gianduji zostały spełnione w stu procentach, a czekolada jest tak cudowna, że w rozpalonej z rozkoszy piersi brakuje tchu.
Obłędna konsystencja to jednak nie wszystko. Do gęstości i kakaowego aksamitu doszedł smak: nieprzyzwoicie mleczny oraz intensywnie orzechowy. A słodycz? Występowała, to jasne, lecz zapowiedź no added sugar była aż nadto odczuwalna. W czekoladzie nie znalazłam żadnej cukrowości, nic nie paliło mnie w gardle, nie zrobiło mi się mdło. Po kilku kostkach pojawiła się sztuczna, goryczkowa nutka, niewątpliwie pochodząca od słodziku (w składzie znalazły się aspartam i acesulfam K, w związku z którymi przeczuwam falę hejtu w komentarzach), ale wcale mi ona nie przeszkadzała. Skupiłam się na cudownej konsystencji, dzięki której rządki rozpuszczały się na języku w sekundę, oraz na delikatnym, orzechowym smaku.
Czekolada z lactitolem na pierwszym miejscu w składzie? A co to w ogóle jest? Poszukując nieznanej nazwy w Google, otrzymałam same kosmetyczne wyniki. Yummy! Dalej pojawiają się wspomniane już, kontrowersyjne słodziki. I jak tu takie coś jeść? Przepis jest jeden: otworzyć opakowanie, połamać tabliczkę i po prostu zjeść. Schrupać albo dać się kostkom rozpuścić, jak kto woli. Można wówczas odkryć, że choć do prozdrowotności czekoladzie daleko, jej smak zachwyca. Jest tak mało słodka, że aż trudno uwierzyć, tak cudowna w konsystencji, że na myśl o ostatniej kostce w oku kręci się łza. Jedyny minus to goryczkowy posmak, który z całą pewnością można zlekceważyć. Tym razem tato trafił w dziesiątkę!
Ocena: 5 chi
Z takiej czekolady to i ja bym się ucieszyła – czuję, że to moje smaki, choć z drugiej.strony nie wiedziałabym czego spodziewać się po czekoladzie z dodatkiem słodzików…. :)
Nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać po zagranicznych nowinkach ;> Ryzyko wpisane w zawód, hehe.
Czy polska czeko ze słodzikiem, czy importowana, ryzyko podobne – jak się słodzika w życiu nie jadło, to wszystko może zadziwić :)
Też prawda, tyle że polskiej słodzikowej jeszcze nie widziałam. Pewnie są w eko sklepach.
Jest ich nawet całkiem sporo, ale jeszcze nic mnie nie skłoniło do zakupu :)
Jejku,jak wyobraziłam sobie jej smak i konsystencje…I want it! *.* Super!
And I want it again!
Czekolada niczego sobie – przetrwała upały… Prawdziwy kozak i hardcorowiec :D
Odziany w skórę i ćwieki, nie ma zmiłuj :D
Hm, co do Twojego ostatniego komentarza („jak ja kocham nugat i orzechy”) wkleję to, co odpisałam : „Ja nugat ostatnio coraz mniej. :>”, bo mimo że jednak czekolady zupełnie inne, to wiadomo.
Ja w tym roku nawet nie pomyślałam o problemach z czekoladami w upale. :P Po pierwsze, ciemnym itp. chyba nie przeszkadza, a po drugie… u mnie nawet chłodno chłodno było. :D
Na ciemnych czekoladach upał nie robi wrażenia, to fakt.
Dziwne, że się nie roztopiła. Moje doświadczenie z takimi tabliczkami mówi, że one się topią nawet pod wpływem rozgrzanego spojrzenia a co dopiero mówić o temperaturach.
Dodatek tychże słodzików mi się wprawdzie nie podoba, ale hejtowac nie będę, gorsze rzeczy się jadło.
Ostatnia część końcowego zdania, ta po przecinku, wymiata. Esencja bloggowania o żarciu :D
Ja nie cierpię niczego co jest ze słodzikiem, bo nie znoszę jego smaku. Jeżeli jednak tutaj nie był aż tak wyczuwalny t pewnie byłabym zadowolona. To podobnie jak u Ciebie ,,moje klimaty” zarówno w konsystencji, rozpuszczalności i smaku. Cudowna w swej prostocie!
Piękne podsumowanie :)
Może i smak zachwyca, ale starym zwyczajem przed zjedzeniem zawsze patrzę na skład i jak jest tam coś niepokojącego to niechętnie podchodzę do sprawy. Jakbym została poczęstowana u kogoś i nie wiedziałabym co tam w tym siedzi – czemu nie? Piękny zapach z pewnością działałby na jej korzyść.
Pozdrawiam.
Patrzysz na składy i zjadasz Wawele oraz białe Snickersy, okej :D
Wiesz ,że ja za nugatem nie bardzo:) śmiałam się do siebie jak odpisałaś dziewczynie wyżej co grymasi przy składzie:)
Megly i tak nigdy nie wraca do skomentowanych wpisów.
O mniam, zajrzałyśmy na tą stronkę i zamarzyła nam się tabliczka z kokosem i mlekiem kokosowym! :D Choć tabliczka z baobabem też brzmi ciekawie :D
Dobrze, że nie z kokosowym olejem, fuj.
Gratulacje dla Twojego taty! Z moim i jego ostatnimi wyjazdami za granicę było identycznie. A będąc kilkulatką czy chodząc do podstawówki nie miałam jeszcze dosyć wyrobionego gustu, więc (prawie) niczym nie pogardziłam.
Ej, proszę, nie nazywaj RS plebsem, ok?
Tez nie słyszałam o takim składniku… I tak bym zjadła.
A jaki jest Ritter? Wysokopółkowy? W życiu! :P
Podaj trzy przykłady słodyczy, które przywiózł Ci ostatnio tato ]:->
Ege sieke mege peke nugat kurwa czekolada krówka. Nie dało się tego prościej napisać? ;) Podoba mi się jej kolor. Podoba mi się taka krówkowość. Podoba mi się brak cukrów. Dietetyczna jak ja pierdzielę. Trzeba kiedyś spróbować ;)
Stop, krówkowość? ;>
Zielona strzałka w lewo, kurde. Kolorem przypomina krówkę./ nugat itp. Ja wiem, mam plebejskie podniebienie i nie wyczuwam innych smaków. Mućka i tyle ;)
Spoko, ja też nie :D
Zazdroszczę takich prezentów! Ja z każdym swoim wyjazdem staram się jeść lokalne potrawy, aby potem nie czytać u kogoś na blogu, jak pyszna były flaczki z kalmara zjedzone w Kołobrzegu, tylko chcę uprzednio poczuć ten smak :)
Ach, to ja tak nie mam. Trzymam się sprawdzonych i bezpiecznych smaków.
Zachęciła mnie swoją mlecznością i orzechowością, natomiast trochę zniechęciła niskim stopniem słodkości i gorzkim posmakiem- nie przepadam za tym. Tak czy inaczej, gdybym na nią natrafiła, spróbowałabym, w końcu to coś nowego :>
Jest lepsza od wafla Marco Polo, za którym będziesz się rozglądać ;>