Opowiadanie: Plaża pożegnań

Wzięła nas na spacer. Szliśmy we trójkę, jedno obok drugiego, niemal nie rozmawiając. Bo czy można szczerze porozmawiać, kiedy dwójka ma się ku sobie, a trzecia osoba robi za przyzwoitkę? Wiedziała o tym, lekko ją to bawiło, dlatego postanowiła milczeć. Ja z kolei niewiele mówiłam, bo się zastanawiałam. Próbowałam wymyślić najbardziej prawdopodobny scenariusz ich poznania. I powód, dla którego pewnego dnia odeszli od toczonej akurat rozmowy i zaczęli wspominać mnie. Czyż nie tak musiało to wyglądać?

Nieprawdopodobne. Jak mógł mnie pamiętać? Od podstawówki minęło ponad dziesięć lat, na dodatek nawet wtedy się nie przyjaźniliśmy. Nie siedzieliśmy razem w ławce, nie pożyczaliśmy sobie ołówków ani linijek. Nigdy nie pociągnął mnie za warkocz, nie strzelił z gumki od spódnicy. Nie niósł do domu mojego tornistra ani worka na kapcie. Ba, on w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. A teraz proszę, pojawił się po latach, twierdząc, że wciąż coś do mnie czuje. Wciąż! Znalazł mnie w najbardziej nieprawdopodobnym momencie, czyli akurat teraz, gdy kończę studia. Poznał jedną z moich koleżanek i okazało się, że znają mnie oboje. Potem tak jakoś wyszło, że się spotkaliśmy.

Tak jakoś, oczywiście… Szedł obok mnie, kopiąc stopą w piach i rzucając ukradkowe spojrzenia. A ona nadal cichutko się śmiała. W końcu stanęła i powiedziała, że dalej nie pójdzie i zostawia nas samych. Misiaczki – tak nas nazwała. A może gołąbeczki? Miłośniczka zwierząt, poświęciła im zresztą pracę magisterską. A teraz odchodziła, kołysząc długimi ciemnymi włosami, zrobiwszy dobry uczynek dla zwierząt zwanych ludźmi.

Tak oto zostaliśmy na plaży sami. Było już ciemno, niebo zaszło deszczowymi chmurami, niewiele widziałam. Odchrząknął i zaczął mówić, jak to przez lata żyłam w jego pamięci i sercu. Jak to nie szukał mnie, bo wiedział, że jeśli los zechce, sam nas ze sobą złączy. Nie wierzę w takie brednie, ale podobało mi się to, co mówił. Było romantyczne, a w jego ustach brzmiało szczerze. I na pewno nie tanio. Miał wprawę i był pewny siebie. Musiał podrywać wiele dziewczyn, ale nigdy na ten tekst. On był przygotowany dla mnie, byłam jedyna.

Morze Neil Williamson
fot. Neil Williamson (Flickr)

W pewnym momencie doszliśmy do końca plaży, choć nie miałam pojęcia, że istnieje jakiś koniec. Przed nami unosiła się nieskończona ściana zimnego i wilgotnego piasku. Rozpoznałam to miejsce. Plaża pożegnań. Już od jakiegoś czasu widziałam, że w piasku tkwią małe płaskie przedmioty. Najpierw pomyślałam, że to turyści wyrzucają śmieci, ignorując środowisko. Teraz byłam pewna, że nie.

W piasku zakopane leżały zdjęcia. Maleńkie, legitymacyjne i dowodowe, w znacznej większości przerwane na pół. Schyliłam się i podniosłam kilka. Przedstawiały mężczyzn, przeważnie młodych, mieszczących się w przedziale 18-25 lat. Były czarno-białe i wyglądały na stare. Dziwnie było mi je trzymać w ręce ze świadomością, że ich bohaterowie od dawna nie żyją. Na tym bowiem polegała rola plaży pożegnań – miała ulżyć cierpiącym po stracie. Pozostawieni przychodzili na nią, by podrzeć i wrzucić do morza fotografie bliskich. Zmarłych mężów i kochanków. Byłych partnerów, przez których zostali porzuceni. Te pierwsze zdjęcia – osób, które zmarły – rzadko były przerywane. Dryfowały po morzu, unoszone przez fale, czasem wyrzucane na brzeg, a podczas przypływu na powrót zlizywane. Drugie darto obowiązkowo. Stanowiły symbol emocjonalnego odcięcia się od zdrajcy, kłamcy, dezertera. Niszczę twoje zdjęcie, bo nie jesteś już dla mnie wart niczego. Niszczę twoje zdjęcie, bo cię nie potrzebuję. Niszczę, bo nie kocham.

Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Zawróciliśmy i zaczęliśmy iść w jedyną możliwą stronę – w tę, w którą kilkanaście minut lub kilka godzin wcześniej odeszła moja… nasza wspólna znajoma – niekończącą się ścianę piachu zostawiając w tyle. Nie spodziewaliśmy się spotkać tu kogokolwiek, a jednak. Na wydmie stał stary rybak, ściągając żyłki w wędkach i szykując się do odejścia. Byłam spokojna i zrelaksowana, mimo tego coś mnie w jego widoku zaniepokoiło. Dlaczego łowił ryby na plaży pożegnań? Czy wchodził do tej czarnej wody bez strachu, że wciągnie go, jak wciąga niechciane zdjęcia zapomnianych osób? Mój towarzysz nie zwrócił na niego uwagi. Przeszliśmy obok, jakby rybak stanowił element tła. Może tam był, może stał i zajmował się swoimi sprawami, a może stworzyła go moja wyobraźnia.

Rybak Waldemar Merger
fot. Waldemar Merger (Flickr)

Ale rybak nie był wytworem mojej wyobraźni, choć szybko zaczęłam tego żałować. Kiedy się ocknęłam, siedziałam w kącie kilkupokojowego mieszkania. Było urządzone tradycyjnie, po staremu, musiało należeć do wiekowej osoby. Na podłodze leżały tureckie dywany, ściany zawalone były obrazami, a w każdym wolnym miejscu stały świeczniki, wazoniki i metalowe figurki. Wszystko pokrywał kurz. Zza ściany dochodziły głosy, rozmowę toczyło dwóch mężczyzn.

Nie wiedziałam, co się dzieje i o co chodzi. Byłam związana. I sama. Po kilku minutach do pokoju wszedł jeden z mężczyzn, których słyszałam. Miał już swoje lata, głowę przyprószyła mu siwizna. Nosił sweter i zniszczone czasem spodnie, a jego twarz zdradzała lata kontaktów z silnym wiatrem. Mógł być rybakiem, na pewno zaś znał się z rybakiem, którego dostrzegłam na plaży pożegnań. Otworzył usta i w kilku zdaniach zawarł to, czego nigdy nie powinna usłyszeć żadna osoba.

Mój dawny i dopiero co odzyskany kolega nie żył. Leżał w innym pokoju, tocząc ostatnie krople krwi. Mnie przypadło inne zadanie. Miałam uciekać. Uciekać szybko i jak najdalej, a potem ukryć się i upewnić, że nikt mnie nie znajdzie. Tak było dla nich zabawniej, przyjemniej. Na znalezienie kryjówki dali mi minutę, w trakcie której głośno odliczali upływający czas. 60… 59… 58…

Teren był ogrodzony. Widziałam pagórki i dołki, wszystkie przykryte nienaturalnie wielką ilością suchych jesiennych liści. Gdy sekundy dobiegały końca, skryłam się w jednej z dziur. Podniosłam patyk – jedyny przedmiot, którego mogłam użyć jako broni – stawiając go tak, by nadchodzący człowiek się na niego nabił. Czułam pozorne bezpieczeństwo, choć w starciu z mężczyznami nie miałam żadnych szans. I chyba właśnie o to chodziło. Żebym – jak kilkadziesiąt dziewcząt przede mną – stawiała opór i fundowała im niespodzianki, podczas gdy oni z bronią w rękach ruszyli, by mnie znaleźć. Wytropić jak zwierzynę, węsząc szlak, który zostawił mój strach.

3… 2… 1. Głosy ucichły. Polowanie się zaczęło.

***

Tekst powstał w oparciu o sen z ostatniej niedzieli.

16 myśli na temat “Opowiadanie: Plaża pożegnań

  1. Nie wiem co napisać,serio.Moze ze…ten teskt jest bardzo ciekawy?No dobra,świetny!Tylko dlaczego uśmierciłas tamtego chłopaka?! On był fajny!
    No dobra,dalsze losy twoich bohaterów zostawię tobie ;) W każdym razie czekam na kolejna cześć,bo to bardzo interesujące,choć nie wiem czemu pod koniec skojarzyło mi sie z Igrzyskami Smierci

  2. Podobnie jak Zuza brak mi słów… Masz ogromny talent, dar.. piszesz tak pięknie, lekko – to czyta się lekko i pozostawia po sobie ogromne wrażenie… Tekst jest na prawdę świetny… Gratuluję :) A sen musiałaś mieć na prawdę ciekawy :)

    PS Mi również pod koniec skojarzyło się z Igrzyskami.. ;)

    1. Dziękuję :) Mnie to się raczej skojarzyło z dwoma horrorami, w których psychopaci wpuszczają swoje ofiary do lasu, żeby potem na nie polować. Nie wiem tylko, czemu przyśniło mi się to teraz, bo oba filmy oglądałam w liceum.

      1. Tego tez nie wiem ale mojemu tacie po dzień dzisiejszy śni się szkoła :P
        A co to był za horrory? :P

        1. Manhunt z 2008 i Paintball z 2009. Z moich ocen na Filmwebie wnoszę, że żaden mi się nie podobał :P

  3. A ja już liczyłam na jakąś miłosną historię z happy endem, choć przyznam szczerze, że Plaża Pożegnań jawi się w mojej wyobraźni jako dość straszne miejsce. Cała historia już od początku jest lekko niepokojąca. Choć przyznam, że takiego „zakończenia” się nie spodziewałam. Twoja podświadomość może być dla Ciebie kopalnią inspiracji. Co też człowiekowi się czasem nie przyśni…. Planujesz jakiś ciąg dalszy? Ciekawość mnie zżera…
    Pozdrawiam :)

  4. Najedz się na noc. Najlepiej dużo. Dużo za dużo. Najlepiej dużo za dużo, czegoś bardzo dobrego. Zaśnij na lewym boku, poprzedzając wszystko wejściem w świadomy sen. Wtedy powstanie druga część ;)

    Odrobinę poważniej: podoba mi się motyw plaży. Mi przywoływało to plażę z „Miasta Aniołów”, na której umarli się zbierali. Motyw z ominiętym rybakiem,. który potem (…) też nie jest przypadkowy,

    Utracenie czegoś, czego się jeszcze nie zaznało. Utracenie czegoś, co lizało się przez szybę. Szybę (witrynę) sklepu, mijaną codziennie przed szkołą.

    Chyba muszę iść na kozetkę. Znowu wyszukuje przesłań. Bo wcale, ale to kurwa wcale, nie zazdroszczę Ci pióra ;)

    1. Zawsze najadam się na noc, stąd takie fajne sny :D Zasypiać na boku nie umiem, mogę tylko na brzuchu, jak jakiś placek. Świadomego snu jeszcze nie praktykowałam. Jeśli jednak gwarantujesz, że wszystko to przyniesie mi ciąg dalszy historii, spróbuję.

      Też mi się podoba ten motyw plaży! Nocne wędrówki mojego umysłu są świetne, za dnia byłoby trudniej na coś takiego wpaść.

      Rzadko analizuję, raczej biorę rzeczy dosłownie, ale Twoje analizy lubię :)

      Hihi :P ;*

  5. Z moich snów w życiu bym takiego dzieła nie napisała. Z takich bardziej mrocznych snów, wczoraj śniło mi się, że porwał mnie jakiś złoczyńca, siedziałam w bagażniku jego samochodu i się martwiłam, że nie zdążę do sklepu przed zamknięciem :D
    I kolejny raz mogę napisać, że przeczytałam kawałek dobrej książki – dzięki Tobie nie mogę już powiedzieć, że nie czytam książek innych niż naukowe albo żywieniowe ;)

    1. E tam, spróbuj :) Wystarczy ciekawy sen + wena twórcza. Zresztą nawet z nieciekawego snu można zrobić dobre opowiadanie, jak ma się wenę.

      Może Twój złoczyńca był rybakiem? :o Z kolei motyw sklepu przypomniał mi o moim śnie, w którym ktoś kazał mi przenieść lody z zamrażarki do szafki i wszystkie się rozpłynęły. O ile pamiętam, opublikowałam go nawet na blogu. Takie sny mogą mieć tylko jedzeniowe freaki.

      Dziękuję :)

      1. To ja chyba nie mam na tyle weny :]
        Dziś z kolei mi się śniło, że jakiś złoczyńca chciał mi ukraść rower z garażu, a jak poszłam po łopatę żeby go przyskrzynić i wróciłam, to brał się już za samochód (pompował koło) :P

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.