Poza sympatycznym uspołecznieniem i ewidentnym uczłowieczeniem, remontowa przeprowadzka na Balonową przyniosła mi jeszcze jeden zysk, mianowicie odkrycie niewielkiej wysepki w centrum handlowym Magnolia, gdzie rodzina z Turcji sprzedawała lokalne produkty, między innymi słodycze. Kiedy dostrzegłam na ladzie różnorodne batony i ciastka w cenie dwóch, maksymalnie czterech złotych, oszalałam. Najchętniej wzięłabym od razu wszystkie, ale to były pierwsze dni w nowym miejscu i jeszcze nie wiedziałam, jak poukłada mi się życie i czy testowanie czegokolwiek nowego będzie miało sens. Ponieważ byliśmy tam w trójkę, M. tradycyjnie zaproponował, żebyśmy wybrały sobie po jednym produkcie. K. sięgnęła po ciemne ciasteczka z kakaowym nadzieniem, a ja – żeby nie być chrupaczowo gorsza – zdecydowałam się na turecki odpowiednik Golden Oreo. W dalszej kolejności miałam sięgnąć po któregoś z batonów i mleczną lub ciemną czekoladę z pistacjami, niestety po dwóch tygodniach, gdy odwiedziliśmy Magnolię ponownie, wysepki już nie było. Czasem jednak dobrze być w gorącej wodzie kąpanym. Lub nie…?
Tempo Vanilla
Porównanie Tempo do Oreo pojawiło się w czasie przygotowań do stworzenia recenzji produktu dwukrotnie. Pierwszy raz w mojej głowie, podczas zakupu, drugi zaś przy przeglądaniu strony marki, gdzie można znaleźć alternatywne warianty smakowe. Tureckie markizy umieszczono w podobnym do amerykańskich odpowiedników opakowaniu. Było ich sześć sztuk, które ważyły łącznie 55 g i dostarczały przyzwoitą liczbę jednostek biodrowych w stu gramach. Zgrozę niestety budził skład, który nawet po angielsku prezentował się okrutnie. Wanilii znalazło się w nim zaledwie 0,04%, nie zabrakło za to paskudnych dodatków.
Miłym zaskoczeniem był fakt, iż w opakowaniu – naturalnie poza ciastkami – znajdował się kapsel. Tekturowy, dość gruby, twardy, przywodzący na myśl końcówkę XX wieku i Tazo albo inne krążki pochodzące z chipsów. Przedstawiał zdjęcie chłopca gryzącego markizy i trzymającego mikrofon, a obrazek ów został opatrzony napisem: am dat tempo la maxim! oraz kodem: Tem37exf7h (nie krępujcie się, skorzystajcie z loterii). Bardziej zaciekawiły mnie oczywiście same ciastka. Były piękne, jasne, stworzone na podobieństwo Golden Oreo. Nawet na herbatnikach pojawiły się zdobienia, a w ich centrum logo firmy.
Żółte Złote ciastka były łatwe do rozkręcenia, niemniej krem nieznacznie się rozszczepił i pozostał na obu herbatnikach – amerykański oryginał wypadł pod tym względem lepiej. Zapach również niedomagał, przywodził bowiem na myśl waniliową modelinę lub ciastolinę. Był bardzo sztuczny, wręcz plastikowy, mdły i słodki. Nieprzyjemny do tego stopnia, że podważał jadalność produktu.
Na pierwszy ogień poszło śnieżnobiałe nadzienie, w którym znajdowały się ciemne waniliowe drobinki, było ich jednak niewiele. Okazało się ziarniste jak mało co, wypełnione trzaskającym pod zębami cukrem po brzegi. W smaku było równie plastikowe, co w zapachu, a do tego słodkie jak czysta glukoza. O wiele lepiej prezentował się herbatnik, który zachwycał grubością, lekkością – był zdecydowanie lżejszy od oreowego, bo napowietrzony – i przyjemnym, nienarzucającym się smakiem.
Jak wspomniałam we wstępie, do wysepki z tureckimi słodyczami planowałam wrócić, by zakupić co najmniej jednego batona i kwadratową czekoladę z pistacjami. Pech chciał, że po ponownych odwiedzinach w Magnolii już jej nie było. Ale czy aby na pewno był to pech? Po schrupaniu zaledwie jednego ciastka Tempo Vanilla zaczęłam wątpić. O ile herbatnik niczym się nie wyróżniał i był zjadliwy, o tyle nadzienie stanowiło porażkę roku 2016. Posiadało konsystencję cukrowego kremu z cukrem oraz odpowiadający tej niepowtarzalnej kompozycji cukrowy smak. Koniec końców zjadłam trzy markizy, dwie mocząc w herbacie i uzyskując nieco lepszy, choć nadal paskudny efekt. Cynamonu, który miałam w zanadrzu, nie zdecydowałam się użyć, a resztę ciastek oddałam K. Plusy produktu są takie, że da się nim najeść… i tyle. Jeśli szukacie czegoś więcej, chociażby godnego smaku, lepiej omijajcie tę turecką serię z daleka.
Ocena: 2 chi ze wstążką
(bez herbacianej próby byłoby jeszcze mniej)
Do takiej wysepki pewnie nawet bym nie podeszła – słodycze nieznanych firm w Polsce w ogóle mnie nie przyciągają, co innego gdyby to było w Turcji :D
Plusem tych jest chyba jedynie rozkręcalność, ale co mi po tym jak krem zostaje na obydwóch częściach…
Można się go wtedy jakoś przynajmniej pozbyć. :P (Ja kieeedyś, jak jadłam Oreo to rozkręcałam i kremu się łyżeczką pozbywałam, haha.)
Ja bardzo lubię wysepki, stoiska, stragany i sklepy z zagranicznymi słodyczami.
Ja lubię takie tylko wtedy, jeśli znam daną firmę – gdybym zobaczyła taki straganek np. z tajemnymi snickersami, milky way’ami w różnych smakach, czy też w ogóle z zagranicznymi batonami, to bez wątpienia bym podeszła :D
Wybrednaś :P
Na początku zapowiadałam sie ładnie i ciekawie,ale to chyba jakaś porażka :( Nie,nie chciałabym spróbować XD Jedyne ci lubię z Turcji to baklava
Jeszcze nie jadłam, ale wszystko przede mną – mam na liście do kupienia ;)
Ulker Ciastker von Vaniliangen obdarował Cię kapslem, mówisz…? Hmm. :> Podobają mi się niektóre tureckie potrawy, ale zwykłych słodyczy do nich ni cholery nie zaliczę.
Hah, obdarował :D Czemu zwykłe słodycze nie?
Wizualnie prezentują się ok, mają wręcz wszystkie cechy, które lubię. Jasny krem, jasne ciastka. W życiu bym nie powiedziała, że to po prostu taki cukrowo-cukrowy badziew. Jak to czasem pozory mogą mylić. Nie znoszę najadać się słodyczami, więc do tego celu na pewno by mi nie posłużyły. Zatem pewnie skończyłoby się na jednym.
Pozdrawiam :)
I właśnie z wymienionych przez Ciebie powodów się nacięłam.
Jak JA widzę, że coś waniliowego jest tak niedobrego to aż serce mi krwawi. :D A wygląda tak ładnie ten herbatnik. Może mało luksusowo i trochę ubogo, ale jasne, słoneczne kolory zawsze kojarzą się z czymś pozytywnym. ECH.
Wiem, co czujesz!
O, już ich nie ma? To dobrze wiedzieć, bo się wybierałam i wybierałam i nie mogłam tam dojść, bo nie lubię jeździć do Magnolii… Ale bym była zła, jakbym tam pojechała i bym odeszła z kwitkiem…
Byli i się zmyli :P
Ale może reszta słodyczy nie byłaby taka zła :P Może miałaś akurat takiego pecha, że wybrałaś najgorszy produkt ze wszystkich tam dostępnych :P
Możliwe. Już się nie przekonamy.
Po tym ,,lub nie..?” spodziewałam się tak niskiej oceny. Oryginalnemu Oreo rzadko które podróbki dorównają. Podziękuję za cukier z cukrem.
Scharowe Chocolate O’s przebiły oryginał, mmm.
Kupiłam ciastka z tej firmy w Chorwacji, wydaje mi się, ze tez były o smaku waniliowym, jednak opakowanie miały w innym kolorze. Smakowały mi, ale możliwe, ze faktycznie był to inny smak niz ten.
Jeśli smakowały, to na pewno :D
Gdyby wysepka była zlokalizowana w innym mieście, a Ty byś miała zapewniony normalny transport… myślę, że Turasy cieszyliby się z dłuższego paragonu. A ta, w głowie pozostawało „spoko, jeszcze wrócę”.
Mógłbym napisać krótki wniosek. Nieco zgryźliwy… BO OREO SĄ NAJLEPSZE. Ale nie będę taki. Hasztag ciastek i mnie by skusił. Dobrze dobrali kolory. Zarówno opakowania, jak i kontrastującego nadzienia. Może to i lepiej, że wychodzące niecałą złotówkę za sztukę, ciacho, nie było lepsze. Hitowa tuba wyniosłaby pewnie ze 20zł.
P.S. OREO SĄ NAJLEPSZE
Żebyś wiedział! :D
Nie łOreŁo, lecz Hity są najlepsze ;>
Dziwne ciasta:(
Wcale nie dziwne, markizy ;>