W tym roku miałam nie kupować żadnych słodyczowych nowości, ale nadszedł remont, a ja się złamałam. Okej, to zbyt wielkie uproszczenie. W rzeczywistości naprawdę miałam niczego nie kupować i całkiem nieźle się owego planu trzymałam. W czasie trzech tygodni spędzanych u przyjaciół – które ostatecznie się przedłużyły – chciałam wyjeść to, co otworzyłam, jeszcze będąc w domu. Do torby podróżnej zapakowałam również takie produkty, które na blogu już zrecenzowałam, ale w z jakichś względów ponownie wpadły mi w ręce (np. Gryczanki Raw & Happy, które wygrałam w konkursie). Sądziłam, że na Balonowej nie będzie możliwości ani czasu na robienie zdjęć słodyczom, poza tym nie wiedziałam, jak będą wyglądały moje wieczory i czy będę miała trochę spokoju, żeby jeść i sporządzać notatki. Na znalezienie odpowiedzi wystarczył mi tydzień, w czasie którego wdrożyłam się w nowy tryb życia. Pstryknęłam parę zdjęć, tak na próbę, zjadłam kilka produktów. Próby owe zakończyły się sukcesem, a ja – oddalona od domu i maminej piwnicy, w której spoczywały moje zbiory, o co najmniej pół godziny drogi komunikacją miejską – uznałam, że to dobry czas na nadrobienie zaległości. Zdobycie niektórych produktów okazało się problematyczne, jak choćby Kit Kata Hazelnut, innych zaś banalne. Dziś o waflu z tej drugiej kategorii.
Nowe wafle Milki, które pojawiły się w polskich sklepach w czasie tegorocznych wakacji, dostępne były w dwóch wariantach: jasnym bezimiennym i ciemnym Chokomax (cóż za dziwne słowo). Po wczytaniu się w opisy można odkryć, iż ten pierwszy jest waflem z kremem o smaku mlecznym, drugi zaś waflem z kremem kakaowym. Na tym etapie zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza: smak mleczny, myślałam bowiem, że będzie śmietankowy. Druga: sądziłam, że oba kremy będą jedynie o smaku. Miło, że jednak nie.
Wafelini z kremem o smaku mlecznym
Degustację rozpoczęłam od wersji jasnej, by intensywność kakaowego nadzienia nie zakłóciła jej potencjalnie delikatniejszej natury. Co ważne, nie wiedziałam wówczas, czy krem ma odpowiadać wanilii, śmietance czy mleku – wolałam zdać się na kubki smakowe i węch. Aromat wafla był bardzo słodki słodziutki, wymieszany z najcudowniejszym wcieleniem milkowej czekolady. Z zamkniętymi oczami mogłabym nawet pomyśleć, że stoi przede mną mleczny wariant Loffel Ei. Albo więcej: mieszanka Loffel Ei z Kinder Niespodzianką i czekoladą Nesquik (daleko idące porównania, jestem tego świadoma).
Wafle spożywałam półtorej godziny po powrocie ze sklepu, na dodatek wieczorem. Założyłam, że w takich warunkach słodycze zachowają klasę nawet w lecie, niestety w przypadku milkowych nowości się przeliczyłam. Rozczarowująco cienka polewa topiła się momentalnie, przylegając do talerzyka, placów i warg. Na szczęście smakowała doskonale, bo mlecznie i słodko, charakterystycznie dla wyrobów fioletowej krowy. Pod nią znajdowały się idealnie kruche, świeże, leciutkie i jasne wafelki, między nimi zaś trzy warstwy kremu, niestety tak cienkiego, że niemal nie było go wcale.
Ustalenie smaku kremu bohatera recenzji przysporzyło mi nie lada kłopotu. Nie tylko dlatego, że było go mało, ale przede wszystkim z powodu lekkiej bezpłciowości, którą się odznaczał. Wanilii nie wyczułam w nim ani odrobiny, do porządnej mleczności też wiele brakowało. Koniec końców uznałam, że to kiepska śmietanka, której motywem przewodnim jest bezsmakowa słodycz. Oczywiście popełniłam błąd, bo – jak już wspomniałam – producent opisał krem jako o smaku mlecznym. Dziwne i podejrzane, ale niech będzie.
Nie żałuję, że jednak się skusiłam na nowe wafelki Milki. Jasna wersja, od której zaczęłam, zachwyciła mnie świeżością, kruchością i delikatnością warstwy chrupiącej. Rozczarowała za to szatą graficzną opakowania, która była zwykła, jakby firmie nie chciało się przyłożyć – a przecież potrafi! – a także brakiem widocznej na pierwszy rzut oka informacji o smaku. Co zaś tyczy się samego smaku (kremu), tu było zdecydowanie najgorzej. Śladowa nuta śmietanki mieszała się z żadnością i cukrowością, która wymierzyła organizmowi kopniaka dopiero po degustacji (w jej trakcie byłam bliska uznania, że oto jem nieprzesłodzony produkt Milki, za to potem…). Na domiar złego nadzienia było mało i okazało się ziarniste. W ramach jednorazowej przygody jasny Wafelini jest w porządku, ale do powtórki raczej się nie nadaje. (Chociaż kto tam wie?).
Ocena: 4 chi ze wstążką
Kilka razy wowal mnie,żebym go kupila,tego nie zrobiłam-to chyba dobrze ;) A przynamniej teraz nie żałuje ,pi przeczytaniu recenzji
Ja i tak bym żałowała, póki sama nie wydałabym opinii. Dobrze, że nie każdy jest tak walnięty ;)
Milki nie lubię i pewnie nie polubię, więc i wafel mnie nie kusi ;P
Zaoszczędzone piniondze i kalorie, można zjeść dodatkowego kotleta sojowego :D
Czekaj… to ile właściwie wytrzymałaś bez kupowania słodyczy?
A wafelek nie interesuje mnie z oczywistych względów.
Mniej więcej od początku roku do końca lipca. Moim zdaniem to ładny wynik.
Wafelek mnie nie kusi bo nie lubię no chyba,że z masłem orzechowym:) . Teraz się zajadam figami w surowej czekoladzie miodzio:)
Nie jadłam nigdy wafelka z masłem orzechowym, w sumie szkoda. Nie, stop, jadłam – z serii Reese’s.
Miałam niemal identyczne odczucie i w kremie też nie odnalazłam smaku, ale jego ziarnistość mi się podobała. Za to moja siostra się nimi zachwycała (kupiłyśmy zbiorcze opakowanie, jak jeszcze nie widziałam pojedynczych i ona zjadĺa prawie wszystkie z pudła ;);)
ja też byłam nimi oczarowana! Ba zapas zrobiłam! A kakaowa wersja to dla mnie poezja <3 Kurde, a ja nawet milkoholikiem nie jestem xDD Ale te wafelki są dla mnie obłędne, być może dlatego, że za słodkie :D
Siostra nie padła na zawał cukrowy?
PS Miałam nawet pisać, że Szpilka mogłaby tu coś dodać, ale sama mnie wyręczyła :P
Nie, siostra lubi cukier i ma pokaźną kolekcję słodyczy – mogłaby prowadzić bloga z recenzjami :D
Ale jak się okazało, ona twierdzi że jadłyśmy wafle z ciemnym kremem, z kolejnej recenzji, więc być może dlatego nie wpadła w hiperglikemię :P
I zawsze jak jem coś zamulająco słodkiego to myślę, że Szpilce to by to na pewno smakowało :):)
Haha, ja też tak często myślę ;) Im więcej cukru, tym większe prawdopodobieństwo, że by to zjadła z uśmiechem.
:D
Idź, szpiegu!
Chyba wolałabym wersję kakaową. Bezsmakowa słodycz w wersji niby śmietankowej jakoś nie zachęca do kupna.
Dobry wybór, o czym przekonasz się już za parę godzin.
Oj tak ta szata graficzna dosc uboga… chociaż patrząc na princepolo mam jakas większa ochotę po niego siegnąć hmm
W waflach zazwyczaj to nadzienie ma byc po prostu słodkie i tyle :( bo reszta jest jakby ważniejsza.. mogliby tez w końcu zabrać sie porządnie za te kremy w ciastkach (np oreo lub w hitach)
Ostatnio jadłam wszystkie smaki Prince Polo. Rany, jak ja nie lubię tych wafli :/
Krem z Oreo kuleje, ale co masz do kremu z Hitów? Chcesz się bić? ;>
Wiesz, że czekałam na tą recenzję, więc cieszę się na nią bardzo, bo sama mam zapas tych wafelków w szufladzie i jako że są w polewie to czekają na chłodniejsze dni. Z jednej strony fajnie, bo lekko, delikatnie i przyjemnie, z drugiej niefajnie bo jednak trochę nazbyt tej lekkości. Ja nie mówię, że mieli tu upchać pięć kilo kremu dającego intensywnie mocnym smakiem po kubkach smakowych aż do ich wypalenia, ale jednak miło jeść coś co ma smak… jakikolwiek. Zwłaszcza jeżeli to MÓJ WARIANT MLECZNY. O uczuciu jakim go darzę wspominać chyba nie muszę. Niemniej jednak nawet jeżeli faktycznie krem nie powala to jednak ja od słodyczy Milki zwłaszcza nie wymagam wiele więc pewnie nawet nie byłabym rozczarowana. Na pewno słodycz czekolady, lekkość wafelka i choć namiastka śmietankowości kremu by mnie usatysfakcjonowała.
O nie, nakupowałaś bez próbowania? Najgorzej :/ Znam to z autopsji, przykro mi.
Mi ten batonik przypomniał inny taki z Czech który ja wprost ubóstwiam ale teraz nazwy niestety CI nie podam, wygląda pysznie, na pewno bym obok niego obojętnie nie przeszła
Przypomnij sobie, jestem ciekawa.
Produkty Milki uwielbiam wszystkie! Łącznie z lodami :)
Ja nie wszystkie, ale zdecydowaną większość.
Design opakowania tych wafelków przypomina mi słodycze z zamierzchłych czasów ;) Dziś mam od rana smaka na słodkie i jakby mi taki wafelek wpadł ww ręce opędzlowałabym go w mig. Jasna wersja bardzo mi odpowiada, środek wygląd ana taki delikatny i przyjemny. Ot wafelek do schrupania w ciągu dnia.
Pozdrawiam serdecznie.
Z zamierzchłych czasów, mówisz? Mnie nie przypomina.
Chyba właśnie z powodu marnego opakowania nie kupiłam tych wafli :P. Będąc w szale próbowania wszystkich dostępnych w sklepach, łącznie z obrzydliwe tanimi no-name’ami, te od Milki mnie zawiodły marnym, zbyt zwykłym designem – a w końcu opakowania takie jak Chips Ahoy to mistrzostwo! W sumie teraz żałuję, jak gdzieś je zobaczę to w końcu kupię.
Nadal są w sklepach – począwszy od małych, na hipermarketach kończąc.
Nie widziałam ich nigdzie, ale z chęcią bym wypróbowała. Wzięłabym raczej tę jasną wersję, ale po przeczytaniu recenzji może skuszę się na kakaową jednak :P
Są w Żabach, Freshach, Leclercach, Tescach i wszystkich innych.
Mlecznej nie jadłyśmy ale w sklepie z niemiecką żywnością kupiłyśmy kiedyś kokosową wersję :) I bardzo nam smakowała choć bardziej było czuć mleko w proszku niż kokos :)
Kokosowej bym spróbowała.
Uwielbiam je … :D a teraz mam fazę na milke o smaku masła orzechowego :)
Nie ma takiej ;>
Jest w tesco 300 g :P
Nie ma. Jest z kremem o smaku fistaszków :)
Wygląda smacznie, choć generalnie ja batoników nie jadam. :-)
Ja też nie ;)
Dupa, a nie wynik. Gdyby podczas okresu „abstynencji” pojawiły się limitki: Milka Creme Brulee, pianki Marshmallow z karmelem w środku (który po podgrzaniu by się rozpływał), wtedy moglibyśmy pisać o silnej woli.
I gdyby jeszcze te limitki były w sklepie blisko domu, zapakowane z różowe opakowanie z jednorożcami (nie wiem z jakiej okazji, ale kit z tym) leżącymi pod zegarem odliczającym „do wycofania produktu pozostało; 3 dni, 12 godzin”. WTEDY można mówić o wyleczeniu się z nałogu ;)
A idź Ty, nic nie docenisz biednego człowieka! No ale dobra, fakt, w takiej sytuacji opróżniłabym konto w banku i poleciała do sklepu jeszcze przed otwarciem.