Na dziś zaplanowałam inną recenzję. Napisałam tekst, przygotowałam zdjęcia, przeniosłam całość do bloggowego edytora… po czym zorientowałam się, że wszystko jest nie tak. Spojrzałam uważniej na kalendarz i zrozumiałam, że nie będę mogła opublikować wpisu o czekoladzie. Nie w tym dniu.
Zanim wyjaśnię powód zmiany decyzji, chciałabym napisać słów parę o przyjaźni i o tym, kim jest dla mnie osoba zwana przyjacielem. No tak… chciałabym i z pewnością bym to zrobiła, gdybym tylko potrafiła. Ale nie potrafię. Od lat nie wiem, kim tak naprawdę jest przyjaciel. Potrafiłam zdefiniować go w przedszkolu i w podstawówce. W gimnazjum i na początku liceum. Zawsze jakiegoś miałam, czasem nawet kilku naraz. Były to osoby, z którymi spędzałam bardzo dużo czasu, utrzymywałam stały kontakt. Od paru lat takich osób nie mam. Gdybym więc dziś posługiwała się starą definicją przyjaźni, musiałabym uznać, że straciłam przyjaciół i nigdy nie zdobyłam nowych. Wydaje mi się jednak, że tak nie jest, chociażby z tej przyczyny, że przykładanie dawnej miary do teraźniejszości nie jest dobre. Czy gdybym nadal chodziła w swetrach zakładanych w przedszkolu, nie wyglądałabym nieco śmiesznie? Czuję i wiem, że muszę przedefiniować przyjaźń, ale póki co przychodzi mi to z trudem. Kiedyś lubiłam rozmawiać o uczuciach, teraz nie. Wolę wskazać palcem kilka osób i kiwnąć głową na znak, że są to przyjaciele, bez określania moich uczuć względem nich. Kocham moich przyjaciół, to pewne, ale nie mówię im tego. Chyba wiedzą. Powinni wiedzieć…
Czas na wyjaśnienie, skąd wstęp i filozoficzne rozważania. Otóż jutro urodziny obchodzi mój wieloletni przyjaciel M., który przechował mnie i Rubi na czas remontu – wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń, chociaż wiem, że wchodzisz tu raz na rok i na pewno nie trafisz na ten wpis. Gdyby nie Ty, mój blog by nie powstał. Gdyby nie Ty, w moim życiu zabrakłoby zbyt wielu szczęśliwych chwil. I w końcu gdyby nie Ty, nie pożegnałabym dawnej siebie. Dziękuję za wszystko i oby wiodło Ci się jak najlepiej. Ale to dopiero jutro, dziś M. jest jeszcze „o rok młodszy”. Poza tym dziś swoje urodziny świętuje inna osoba, inny… przyjaciel? Tak sądzę. Człowiek, który w ostatnich latach bardzo dużo mi pomógł – na początku z blogiem, a potem w sprawach życiowych. Kiedy płakałam albo denerwowałam się na cały świat, był przy mnie i dzielnie znosił moje humory. A każda osoba, która zna mnie choć trochę lepiej, wie, co oznacza zły humor Olgi. Nigdy mnie nie przytulił i nie złapał za rękę, wszystko odbywało się wirtualnie, ale wierzę, że to tylko kwestia czasu, kiedy spotkamy się w rzeczywistości. Drogi Solenizancie, mam nadzieję, że i ja Ci trochę w życiu pomogłam. Że byłam, kiedy w Twoich czterech ścianach robiło się pusto, smutno i źle. Niech dziś tak nie będzie. Może nie wyjdziesz z domu, może nie zaszalejesz w wielkim klubie pełnym kolorowych świateł, ale puść ulubiony film i wyjmij spod łóżka skitraną megapakę Oreo i zjedz ją na zdrowie. To Tobie dedykuję dzisiejszy wpis, ponieważ jesteś największym miłośnikiem amerykańskich markiz, jakiego znam. Wszystkiego najlepszego!
Osoby trzecie przepraszam za długi wstęp i pisanie o rzeczach skrajnie niejedzeniowych w dniu innym niż niedziela. Zanim jednak zacznę czynić swą powinność i recenzować produkt, chciałabym wspomnieć o jeszcze jednej osobie – Ani z Naturalnej Kuchni, dzięki której weszłam w posiadanie tych zagranicznych i limitowanych ciastek (oraz dwóch innych pyszności). Bardzo Ci za to dziękuję.
Oreo Strawberry Cheesecake Flavour
Truskawkowy sernik to jeden z najgorszych wariantów smakowych, jakie mogą występować w słodyczach. Nadzienie czekolad i batonów, cukierki, lody, kremy w ciastkach… ughr. Wszystko jest równie okropne i niejadalne, ewentualnie jadalne raz i w pobliżu muszli klozetowej. Pech chciał, że pewnego dnia wymyśliłam sobie bloggowanie o słodyczach i uznałam, że nie można przepuścić żadnej okazji, gdy na horyzoncie pojawia się coś niedostępnego, zagranicznego, limitowanego i obożejakietofajnego. Myśląc tym tokiem, doszłam do wniosku, że Oreo Strawberry Cheesecake Flavour nie tylko chcę spróbować, ale są mi one do życia koniecznie potrzebne. Sami widzicie, że nie mogłam nie skorzystać z okazji.
W produkcie wstępnie podobały mi się trzy rzeczy: szata graficzna (czego by nie powiedzieć o przeciętnym smaku amerykańskich markiz, a konkretniej bezpłciowego, przecukrzonego kremu, opakowaniom uroku odmówić nie mogę), kaloryczność (479 jednostek biodrowych w 100 g, łałałiła) oraz kolorystyka ciach (niestety całym sercem jestem disco girl i nigdy nie przestanę wielbić różowego koloru). Zdecydowanie gorzej wypadły: dopisek flavour w nazwie, krem, który po rozkręceniu ciastek zostawał na obu połówkach (cóż to za nędzna podróbka Oreo?!) oraz… smak, ale o tym za chwilę.
Mimo trudnej i zawiłej drogi, jaką musiały przebyć do mnie ciacha, ani jedno nie uległo złamaniu czy pokruszeniu. Jedynym mankamentem ich formy był krem, który zostawał na obu herbatnikach, o czym już wspomniałam. Oreo pachniały sztucznie, co było łatwe do przewidzenia, ale okłamałabym was, pisząc, że aromat ów nie sprawił mi radości. Wręcz przeciwnie. Ponieważ przypominał jedyne żelki, które naprawdę lubię i od czasu do czasu kupuję – Buziaczki Fruittelli – byłam oczarowana. Łączył nieprzyzwoicie wysoką dawkę białego cukru z truskaweczkami w formie żelkowej, jogurtowej, lodowej lub gumodożuciowej.
Różowiutki krem był bardzo tłusty, pozostawiał na wargach cienką warstwę parafiny. Smakował jak czysty cukier z domieszką truskaweczkowości, najpewniej wyodrębnionej z dziecięcej gumy balonowej. Mało tego, już przy drugim ciastku doszłam do wniosku, że zestawienie nadzienia z Oreo Strawberry Cheesecake Flavour z białym ulepkiem z oryginalnej wersji będzie nie na miejscu, ponieważ w porównaniu z różowym tworem biały jest wytrawny, gorzki oraz wykwintny. Cukrowości w produkcie dopełniała konsystencja, której 99% zajmował proszek, do złudzenia przypominający cukier puder. Nie urozmaicały go żadne kryształki ani kawałki liofiliblabla owoców. Ale może to i lepiej.
Najlepszą częścią ciastek były herbatniki: imponująco twarde, kruche, gorzkawe i atrakcyjne wizualnie (nieodmiennie przypominają mi monety z herbem). Ich walory ginęły pod naporem kremu o smaku cukru, cukru, cukru, truskaweczkowej gumy do żucia i cukru – szczęściem w nieszczęściu był fakt, że cheesecake zgubił się gdzieś po drodze – nie znaczy to jednak, że całość była obrzydliwa. Była zjadliwa, moczona w herbacie oczywiście lepsza niż na sucho. Na jeden raz i w ramach zapoznawczych miło było markizy pochrupać, ale wrócić bym do nich nie chciała. Okazały się, jak by to dyplomatycznie ująć, interesujące.
Ocena: 4 chi
(ocena jednorazowa)
Śliczne te życzenia!Wiesz,najważniejsze zeby sie sie z przyjacielem rozumieć,nie zawsze musisz z nim spędzać kupę czasu.Jak juz będziesz dorosła i będziesz mieć dzieci,to uwierz mi ze nie będziesz mieć czasu,ale to nie oznacza,ze nie masz przyjaciół ;)
A oreo w twojej recenzji jest chyba postawione w ciut lepszym świetle niż w mojej XD
„Jak już będziesz dorosła”, a teraz jestem jaka? :D To najtańsza i najszybsza kuracja odmładzająca, jaką widziałam. Dziękuję <3
A dzieci nie chcę, z chęcią oddam Ci moje potencjalne.
W sensie,po studiach,o to mi chodziło Xd Jak założysz rodzine ;) Niestety ja dzieci tez nie chce mieć ,wiec twoich potencjalnych nie przygarnę XD
Już jestem po studiach ;> A do zakładania rodziny wcale mi się nie spieszy. Wciąż czekam na miłość życia, licząc, że to nie była ta, z którą musiałam się rozstać parę lat temu.
Rozmawiać o uczuciach nie jest łatwo – wydaje mi się, że każdy ma z tym problem… większy lub mniejszy. Ciężko jest opowiadać o tym co się czuje i nie każdy to lubi. jeśli chodzi o przyjaciół to cieszę się, że masz tak bliskie osoby jak te o których wspomniałaś. Według mnie to są właśnie przyjaciele – wspierają Cię, pomagają, podnoszą na duchu, sa z Tobą kiedy ich potrzebujesz. Nie muszą za wiele mówią, nie muszą „głaskać po głowie” itp. ich obecność, słowo wsparcia, to ze po prostu są w zupełności wystarczą. Przyjacielowi ufasz, czujesz, ze możesz powierzyć mu swoje tajemnice, zwierzyć się… nie trzeba tego słowa definiować ;) A Twojemu Przyjacielowi i jednemu i drugiemu chciałabym życzyć wszystkiego co dobre, sukcesów w zyciu, szcześcia, satysfakcji z tego co robią,aby na swojej drodze spotykali dobrych ludzi i tego aby nie wątpili w siebie, swoje możliwości oraz nigdy się nie poddawali :)
A ciasteczka? Nie mój typ – nie jestem fanką oreo ;P
Jeden na pewno przeczytał, drugiemu życzenia przekażę :)
Wszelkie rzeczy o smaku sernika wydają mi się podejrzane, bo ciasto to kocham i uważam, że ciężko jest oddać jego smak. W ogóle jednak nie podoba mi się łączenia tego ciasta (czy też smaku) z owocami jak chociażby (albo głównie) truskawki. Obecnie już do nich nic nie mam, ale… krem Oreo w takim połączeniu jest ostatnim smakiem Oreo, jaki mogłabym spróbować. Mimo tego, że z natury jestem ciekawska nie spróbowałabym. Twoja recenzja mi wystarczy. :>
Jedyne słodycze, które dobrze imitują smak sernika, to batony twarogowe. Amen.
Zotter sernikowy i Lindt z sernikiem z mandarynkami były obłędne!
A batonów twarogowych nawet nigdy nie jadłam. Mama ostatnio nacięła się na lidlową paskudę i była jego smakiem tak przerażona, że skutecznie mnie zniechęciła. :P
Nie mów, akurat te tabliczki bym zjadła.
Moi przyjaciele kochają te batony, mama zresztą też. Może Twojej trafiła się sztuka noszona w dłoni przez szemranych Ukraińców, którzy w ostatniej chwili zrezygnowali z zakupu i zostawili go przy kasie?
Zgadzam się, że przyjaźń jest niezwykle trudno zdefiniować i u mnie też to pojęcie zmieniło się na przestrzeni lat…
A co do ciastek to cieszę się, że dotarły w tak dobrej formie :) A jeśli o ich smak chodzi to czuję, że nie będzie on moim ulubionym :D
Szok, że otworzyłam je szybciej niż Ty swoje. No ale miałam motywację, w przeciwnym razie leżałyby rok. Czekolady będą :D
Z chęcią bym zjadła… ale najpierw zaskrobałabym z herbatników tą różową cukrowo-truskawkową masę, żeby ciastko było zjadliwe dla mnie. xD
Łe, to by się nie opłacało kupować akurat tych. Ja bym stawiła czoła nawet malinowym ;)
A ja właśnie same w sobie herbatniki Oreo lubię średnio. Jak dla mnie jest w nich coś niezjadliwego. Ta gorzkość i kolor. Oreo jadam głównie dla jasnego kremu. Nie wiem czy w wersji truskawkowej by mi się tak spodobał. Zwłaszcza, gdy jest to truskawkowość przypominająca smak gumy balonowej. Chyba wolałabym pozostać przy klasykach.
Pozdrawiam.
Jesteś jedyną osobą na świece, która je Oreo dla tego paskudnego kremu o smaku zawału cukrowego.
O definiowaniu przyjaźni, mogłaby powstać osobna (niedzielna) notka. Gdy byliśmy młodsi, wszystkich tak mianowaliśmy. A bo Kasia bawi się z nami w piaskownicy, a bo z Karolem siedzę w ławce. Sąsiad, Krzyś, z piętra też nim był. Każdy z nich na zawsze, każdy z nich warty skoczenia w ogień.
Ze słodyczami (odnosząc się do tematyki bloga) było podobnie. Kamyczki stały na piedestale, popcorn był beznadziejny. Lody waniliowe były najnudniejszym ze smaków, a czekoladę należało kochać.
Mijały lata, zmieniały się gusta, zmieniali się ludzie. Dziś Krzyś by nas okradł, Kasia skopała naszego psa, a Karol nawiązał romans z żoną. Płacząc nad własnym losem, zajadamy się najlepszym – waniliowym – kubełkiem lodów od HD, a czekoladowe wiórki z dna… wyrzucamy. Tak jak wyrzucamy wspomnienia z naszych głów.
Przyjaźnie, jak i ulubione smaki, spadają na nas nieoczekiwanie. Albo leżą na najniższej półce sklepowej albo siedzą oddalone o 380km, łącząc się z nami przez sieć. Tą samą sieć, którą wypełnia Sinatra, jak i pen apple pineapple pen.
Oreo, cóż. Może i z średnio lubianym nadzieniem, ale to jednak Oreo. Tak jak kupowałbym każdą nowość z masłem orzechowym, tak i w miarę dostępności, kupowałbym Oreo. Poza tym, czyż paradoksem nie są cukierki Alpenliebe? Je lubią nawet przeciwnicy truskawek… Tylko ten sernik mi nie pasuje.
Wpis lepszy niż reklama na YT, spam w skrzynce mailowej. Człowiek niby anonimowy, a wiedzą o nim zadziwiająco dużo ;)
Zobaczymy, czy rzeczywiście taki niepasujący będzie ten krem (w którym sernika brak, gwarantuję) ;>
Co do przyjaciół z dzieciństwa, w najmłodszych latach wcale nie szastałam tak tym określeniem. Dopiero po utracie największej przyjaciółki, z którą spędzałam 24/7, trochę mi się to pojęcie rozluźniło (okres gimnazjalny). Musiałam dopasować się do rzeczywistości.
nie liczą się definicja, ważne, że przyjaciel jest. oby na zawsze
Nie ma rzeczy na zawsze. Żadnych.
chapeau bas! (Szapo ba!) Za wstęp Olga! Dałaś czadu i na miejscu Twoich przyjaciół wzruszyłabym się, bo widzę, że zdobyłaś się na to na przekór wszystkiemu w tym sobie :) Wpis cudny, ale te życzenia mnie urzekły. Nie mogłam Ci tego nie napisać ^^ Życzę Ci w życiu jak najwięcej przyjaciół, byś nigdy nie czuła się samotna ;) P.S- śniłaś mi się znowu :D Dobrego dnia! :)
Dziękuję, Narzeczono ;* Ty mi się śnisz co najmniej raz w tygodniu, to już jest jakaś choroba :D
o matko weś bo oblałam się rumieńcem, a jak dalej tak będzie to mnie wysyfi na twarzy z zawstydzenia! Wiesz jak mnie doprowadzić do obłędu! :D :*
Lepiej rumieńcem niż gorącą zupą kalafiorową.
glebłam xD
Padłeś?
Powstań!
Kalafiorowa.
no i kalafior z tego wyszedł :D
Jak za Oreo nie przepadam, tak tę wersję z chęcią bym spróbowała :)
Ja też nie przepadam, a spróbowałabym każdej :P Zagraniczność, niedostępność i nietypowość kuszą.
Zdecydowanie nie są na naszej liście koniecznych do spróbowania ale mimo przecukrzenia w jakiś sposób nas intrygują ;-) Jednak najpierw musiałybyśmy mieć w końcu wersję Oreo z masłem orzechowym! Tylko coś nam ich zdobycie nie wychodzi :-\
Nie wycofają zbyt prędko, macie na to lata :)
Jejciu, ale to wspaniałe! Każdy z nas powinien mieć chociaż 1 takiego prawdziwego przyjaciela :) Ja jak na razie mam 2 takie osoby, które są ze mną zawsze i nie potrzebuję więcej, cieszę się, że mam tylko te 2, które mimo braku spokrewnienia traktują mnie jak rodzinę.
A te Oreo nie kuszą. Różowe wnętrze odpycha sztucznością :P
Oby byli z Tobą jak najdłużej, bo w życiu różnie to bywa. Zwłaszcza gdy zaczyna się dorosłość.