Słodyczowe podarunki od taty charakteryzują się tym, że dziewięćdziesiąt procent produktów wchodzących w ich skład nie ma nic wspólnego z moim gustem, ponadto połowa z tej kłopotliwej części przyprawia mnie o zawroty głowy i bóle brzucha, kiedy myślę o degustacji. Tym razem jednak było inaczej. Pod koniec czerwca tato wyjechał do Toskanii – zresztą chciał mnie zabrać, nawet z Rubi, ale termin pokrywał się z końcem semestru i obroną magisterki – skąd przywiózł siatkę różnistych różności. Z przezorności nie zajrzałam do niej przy nim, żeby nie musieć udawać wesołości w obliczu tabliczek pokrytych płatkami kokosa, malinami i innymi świństwami. A szkoda! Gdybym się przełamała i uwierzyła w szczęśliwe przypadki, nagrodziłabym tatę entuzjastycznym piskiem i skokami przypominającymi taniec dzikich plemion. Żeby nie przeciągać szczerych podziękowań, szybko napisałam mu wiadomość, że wreszcie trafił idealnie. Pewnie powinnam wyjawić, co dokładnie dostałam i ile sztuk, ale nie zrobię tego. Potrzymam was w niepewności, tak jak trzymałam przez moment samą siebie. Obiecuję za to, że postaram się zjeść wszystko i opisać jak najszybciej.
Cantuccini al Cioccolato
Kocham ciastka typu cantuccini, odkąd pierwszy raz ich spróbowałam. Nie wiem, czy tato tę informację zapamiętał, czy po prostu sięga po produkty w danym miejscu popularne, ale za każdym razem, gdy wybiera się na urlop w okolice Włoch, przywozi mi dwie paczki: jedną wzbogaconą o migdały, drugą z czekoladą. Ten pierwszy wariant twardych herbatników ma we władaniu całe moje serce, drugi zaś tylko część. Ponieważ jednak owego pamiętnego dnia, gdy zdecydowałam się uszczuplić toskańskie zbiory, miałam dziką ochotę na coś czekoladowego, sięgnęłam po bohatera dzisiejszej recenzji.
Paczka Cantuccini al Cioccolato zawierała 250 g ciastek, które w każdych stu dostarczały jedynie 432 jednostek biodrowych – żyć nie umierać! Ciastka owe pachniały wypieczeniem, ciemną czekoladą i migdałami. Były kształtne, duże, tradycyjnie twarde jak kamień, ale przy tym przyjemnie kruche. Na skórkach mieniły się wielkie kryształki cukru, co delikatnie mnie obrzydziło i zniechęciło. Uznałam, że zjem jedną lub dwie miseczki, resztę zaś wspaniałomyślnie oddam rodzince.
Jak na porządne cantuccini przystało, ciastka były twarde i kruche, ale nie suche, ani tym bardziej przesuszone. Okazały się odpowiednio natłuszczone, lekkie, sucharkowe. Po ugryzieniu rozpadały się w ustach, rozprzestrzeniając smak wypieczonych biszkoptów. Cukru, który tak mnie oburzył, nie było czuć ani pod zębami, ani w smaku. Herbatniki były wyważone, pod względem słodyczy neutralne. Czekoladowych kawałków było w nich naprawdę dużo, posiadały słodki i kakaowy smak, jak przeciętna deserowa czekolada, rozpuszczały się bez bagienka. Przypominały dropsy używane do fontanny.
Po zjedzeniu pierwszej miseczki byłam całkiem zadowolona, a Cantuccini al Cioccolato przyznałam 4 chi. Powodem lekkiej niechęci pozostawały wielkie kryształki cukru, których wolałabym nie widzieć, tym bardziej że nie przekładały się na smak. Następnego dnia jednak, kiedy zbliżał się wieczór i pora deseru, naszła mnie dzika i nieodparta ochota, by wyzerować opakowanie. Oczywiście nie na raz, ale jednak samodzielnie. Koniec końców tak się właśnie stało. Przestałam obserwować problematyczną skorupkę i jadłam ze smakiem, podnosząc ocenę o jednego psiaka. Choć początkowo cieszyłam się, że jest aż 250 g, ostatniego dnia zaczęłam żałować, że tylko tyle. A rodzinka obeszła się smakiem…
Ocena: 5 chi
Muszę spróbować cantucci,bo zdałam sobie sprawę ze je znam,ale Nidgy nie jadłam XD
Dobrze, że to błąd, który da się łatwo naprawić :)
Z tego co piszesz Twój tato nie ma ręki to wybierania dla Ciebie słodyczy ale chce dobrze :) Fajnie, że tym razem było inaczej i że ciasteczka okazały się smaczne :) Podobnie jak Zuza nigdy takich nie jadłam i wypadałoby spróbować :)
Tak, tym razem spisał się na 5.
Kupiłam kiedyś w Lidlu z migdałami te włoskie ciasteczka,bo mnie koleżanka nakreciłą jakie pyszne. Ciasteczka mi nie smakowały dla mnie są za twarde ,bałam się o zeby i musiałam moczyć je w kawie czy herbacie.
MUSZKA Bo tak sie je je ?
Ja lubię na sucho!
Jestem pewna, że Lidlowe sucharki nie są tak dobra jak prawdziwe włoskie ciastka z Włoch. Chociaż pewnie ja bym lekko marudziła, ze wolę miękkie ciastka ;)
Dawno nie jadłam lidlowych. Obawiam się, że teraz mogłaby mi w nich przeszkadzać cukrowość.
Wyglądaja zachęcająco :)
A moj tata kilka dni temu był w Mediolanie i nic mi nie przywiózł, bo nie miał nawet czasu zajrzeć do sklepu, ale może to i dobrze, bo zazwyczaj przywozi mi czekolady dostępne w Polsce :D A Twój chyba cora lepiej Ciebie zna :)
Zna to za dużo powiedziane. Dobrze strzelił :P
Po ujrzeniu zdjęć niemalże stanęły mi łzy w oczach. TO JEST TAK BARDZO ,,MÓJ” PRODUKT, ŻE BARDZIEJ SIĘ NIE DA. Nie dość, że to ciastko, to jeszcze kruche, słodkie, ale bez cukrowego zasłodzenia, z kawałkami naprawdę dobrej czekolady. Chrupią, ale się nie rozlatują na milion kawałków, nie połamiesz sobie na nich zębów, ale też nie są miękkie jak kapeć. Ideaaaalneee. Grzechem byłoby nie zjeść całego opakowania.
W temacie ciastek nigdy nie dopuszczam do grzechu.
A co do taty jeszcze – to ciesz się, że Twój Ci cokolwiek przywozi! Mój tata 90% życia spędza za granicą, a nigdy mi nie przywozi nic, bo twierdzi, że ,,nie wie co” :< Buu.
Wbijaj mu do głowy, że cokolwiek. I tak aż do znudzenia.
Ładnie to tak samej wpałaszować i się z rodzinką nie podzielić? Dobra, też tak czasem mam, że jak mi coś zasmakuje to mogę opędzlować całe opakowanie w mig. A ciastka może na pierwszy rzut oka – niepozorne, ale takie „szaraki” czasem okazują się wielkie smakiem.
Pozdrawiam :)
Niepozorne? Wyrażam sprzeciw!
Kocham cantuccini – o czym na bank wspominałam, bo x czasu temu inne opisywałaś xd – ale jakoś nigdy nie spróbowałam tych z czekoladą. Nawet nie zwracałam na nie uwagi, gdy w zeszłym roku byłam na jednej włoskiej stacji benzynowej znalazłam regał z chyba dziesięcioma rodzajami :D Tak mnie to onieśmieliło że w końcu wzięłam klasyczne x)
Ło, chciałabym zrobić przegląd cantuccini!
Kiedyś jadłyśmy takie ciastka ale z Biedry i siostrze bardzo smakowały a nam średnio przypadły do gustu. Zrobiłyśmy własną wersję piernikową i była wręcz idealna ;-)
Piernikowe cantuccini? Świętokradztwo :(
Eee tam :D
Kiedyś moja ciocia takie na imprezkę robiła…pamiętam, że były zajesmaczne!
:)
Podziel się!
Musisz wygryźć z boków, bo tam trafiło całe opakowanie :P
Ja nie mogę pojąć, jak to jest, że Twój tata aż tak źle trafia z wyborem słodyczy. Dobra, jak piszesz, akurat nie w tym przypadku, no ale…
Jak trudno o coś dobrze natłuszczonego, ale nie za tłustego! W dodatku przy takich specyficznych ciastkach.
Tak się zastanawiam, ile słodyczy odebrało by się inaczej, gdyby tak robić więcej podejść. Często masz tak, że coś Ci nie smakuje, a dopiero potem jednak orientujesz się, że jednak mniam? Oczywiście nie mówię o tych ciastkach, bo pierwsza ocena też nie taka zła.
Nie mieszkamy razem, odkąd skończyłam osiem lat, na dodatek rzadko się kontaktujemy, więc nieznajomość mojego gustu nie jest wcale taka dziwna :P
Często nie, ale zdecydowanie znam to uczucie.
Nie chodzi mi o to, że nie zna Twojego gustu, bo to nie jest aż tak dziwne, ale to, że ma takiego pecha, że trafia w to, czego nie lubisz. W końcu na świecie jest tyle słodyczy i o wiele łatwiej jest chyba trafić w coś, do czego podchodzi się neutralnie itp.
Tu masz rację. Może jednak wie, ale jest złośliwy? :D