Niepowtarzalne słodycze z dzieciństwa? Każdy takie ma, każdy lubi je wspominać. Niektóre z obrzydzeniem, inne z nostalgią i ukłuciem żalu w sercu, że bezpowrotnie zniknęły z rynku. Ich niepowtarzalność polega na tym, że nawet jeśli zakupimy je dziś, po szeregu zmian w składzie, przejęciach jednych marek przez drugie, a także po transformacjach naszego gustu, nie będą to już te same ciastka, czekolady, batony. Czasem okażą się lepsze, częściej gorsze, ale niemal zawsze inne. Do tego niosą zagrożenie, że ich podły lub zmieniony smak zrujnuje nasze czułe wspomnienia. Czy przeszkadza nam to po nie sięgać? Nie. Nadzieja, że jakimś cudem uda się wrócić do przeszłości choćby na moment, ginie ostatnia. Albo nie ginie nigdy.
Moimi niepowtarzalnymi słodyczami z dzieciństwa są różne ciasteczka, czekoladki i wafelki na wagę – baletki, maczki, grześki – a także wybrane słodycze markowe. Nieobecny już na polskim rynku Picnic, Alibi, No Name, sękacze, Pawełki. Te ostatnie towarzyszyły mi podczas przeprowadzki z domku do mieszkania w bloku, a potem zostały na kolejne lata. Każdego dnia podczas wieczornego spaceru z psem szłyśmy z mamą stałą trasą do sklepu nocnego Wanda, gdzie kupowałyśmy po jednej sztuce o smaku toffi, a potem wesoło sobie tyłyśmy. Moja miłość do owych batoników wzrosła do tego stopnia, że dziś – choć w wyniku blogowych zobowiązań nie mam czasu ich jadać – nie dam o nich powiedzieć złego słowa. To samo stanowisko zajmuje mama, która w przeciwieństwie do mnie nie jest ograniczona blogiem i Pawełki jada regularnie.
Pawełek mleczny Caffe Latte
Limitowanej edycji, czy też batonikowej nowości, miałam nie kupować, podobnie jak kupować nie miałam Knoppersa truskawkowego (i klasycznego), dwóch batonów Karmellove: mlecznego i orzechowego, Dumli Snack o smaku coli, lidlowego ArcyOrzecha, kubusiowych ciasteczek… i tak dalej. Nie tylko wydłużyłby on moją i tak długą listę posiadanych słodyczy, ale również zmusił do sięgnięcia po resztę serii już teraz. A trochę się tego nazbierało. Klasyka toffi, advocat dla dorosłych, śmietanka, czekolada. Potem oczywiście dużo gorsza propozycja konkurencji, czyli wszystkie stasie i adasie z Wawelu. Pełne ręce roboty.
Tak więc życie jak zwykle potoczyło się swoim torem, a ja uległam czarowi nowości i dokonałam zbrodni zakupu. Niedługo nad tym faktem rozpaczałam, zaraz oddając serce przepięknej szacie graficznej batona. Uważam, że nawet ci, którzy nie przepadają za smakiem wyrobów Wedla, nie mogą wiele zarzucić projektom opakowań. Dzieje się na nich dużo, ale z wyczuciem, bez niekorzystnej przesady. Kolorystyka jest cudna, czcionki dobrane z pomysłem, informacje czytelne. Podobnie ma się sprawa samego batona, stworzonego z pięciu pięknych i foremnych kostek, na których pojawiły się skośne paski. Jest grubiutki, wysoki i kuszący – tak, to nadal o batonie – a do tego posiada mało jednostek biodrowych w stu gramach. Ideał?
Jak wspomniałam, baton sprawia wrażenie ogólnie grubego, takie też są jego ścianki. Grube, twarde, cudownie i lekko trzaskające. Smakują słodko – niestety cukrowo – oraz mlecznie. W konsystencji są z niejasnych przyczyn proszkowate, za to rozpływają się cudownie bagienkowo. W całości baton pachnie jak wariant toffi, ale w tle migocze nuta kawy z mlekiem oraz alkoholu. Aromatowi temu odpowiada smak nadzienia, który jest głównie słodki i intensywnie procentowy, ale ma również coś z toffi. Kawa z dużą ilością mleka dochodzi do głosu po dłuższej chwili. Co ważne, nadzienia owego jest tak dużo i jest tak delikatne, jednolite i rzadkie, że niejednego miłośnika produktów Wedla najdzie ochota wytarzania się w nim.
W Pawełku Caffe Latte dzieje się to, za czym nie przepadam, czyli dochodzi do spotkania konsumenta z jego granicą odporności na cukier. Zapowiadana w nazwie kawa pojawia się jedynie jako posmak, co również traktuję jako wadę, natomiast jest jeden aspekt, który równie mocno mnie w batonie zaskoczył, co zachwycił. Alkoholowość. Wyczułam ją już w zapachu, odnotowałam podczas ugryzienia pierwszej kostki. Z każdą kolejną wrażenie obcowania ze spirytusem rosło, a pod koniec degustacji było mi już tak, jakbym właśnie wypiła kieliszek wódki, pół kieliszka wytrawnego wina albo bliżej nieokreśloną część zmywacza do paznokci z acetonem. Nie byłam pijana, ale taka się czułam. Lekko upojona, weselsza. Język i gardło paliły mnie od mieszaniny cukru z procentami, a ja siedziałam z głupim uśmiechem na twarzy i zastanawiałam się, po jaką ocenę dla nowego Pawełka sięgnąć. Ponieważ uwielbiam ten stan, wybrałam piąteczkę.
Ocena: 5 chi
A ja nigdy Pawełkow nie lubiłam, w przeciwieństwie do mojego taty, który te batoniki regularnie pożerał. Ponadto lubił Prince Polo classic co wskazuje na nasz kompletnie różny gust smakowy w dziedzinie słodyczy. Być może teraz bym Pawełki polubiła, ale raczej nie mam ochoty tego sprawdzać; )
Pawełki kocham, Prince Polo nie toleruję. Zresztą będzie recenzja serii :)
Jak ja przypomniam sobie p swoich słodyczach z dziecmstwa….to było coś XD
Pawełka bym chyba nie zjadła-choć muszę przyznać,ze polubiłam ostatnio niektóre alkoholowe słodycze ;) Tutaj akurat nie ma alkoholu(choć piszesz,ze ją wyczułaś),ale wiem,o czym mówisz ;)
Doroślejesz. Już niebawem zapuścisz wąs.
W dzieciństwie lubiłam od czasu do czasu zjeść Pawełka toffi – według mnie był najlepszy ze wszystkich… Lubiłam ale nie szalałam za tym batonikiem ;)
Masz rację, że szata graficzna jest bardzo ładna, dzięki temu wpada w oko ;) Widzę, że nadzienia tutaj nie pożałowali ale raczej go nie zjem – jego słodycz chyba by mnie zabiła :P
Dla mnie wciąż wariant toffi nie ma sobie równych!
Kurde, pamiętam, że mi Mama o nim mówiła, nawet, że przy mnie jadła, ale czy jej smakował za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć. Uwielbia Pawełki toffi, więc po tych 5 chi, przypomnę jej o nim na wszelki wypadek. ;P
A jak już o Niej mowa… cholera, ale ostatnio bonusa dostałam. Całe trzy rządziki czekolady i aż się boję. :>
Wawel jakiś? :D Nieee, wyczuwam Wedla.
Jakby był taki mocno kawowy to byłabym kupiona ! Nawet cukier bym zignorowała :D
Nie pogardziłabym intensywnie kawowym, acz ten też nie jest zły.
O matko. Ty wiesz doskonale jakim ja uczuciem darzę tych wszystkich Pawełków i innych. Nie dość, że alkoholowy posmak to jeszcze czekolada od Wedla, która jest dla mnie gorzka i plastikowa. Jedna kostka i wysiadam.
Za to odniosę się do wstępu, bo o słodyczach kocham pisać, a jeszcze bardziej o tych z którymi wiążą mnie piękne wspomnienia z dzieciństwa. Jak wiesz u mnie to były głównie ciastka na wagę – codziennie inne. Jako że na całym moim osiedlu były może ze 3 sklepy to zawsze mama robiła rundkę po każdym, potem wstępne rozeznanie i wybierała mi jakieś łakocie. Wafelki grześki, rurki, czy zwykłe z marmoladą, biszkopty.. co dusza zapragnie. Moja łaknęła dużo, bo po obiedzie takie 200g ciastek to u mnie była norma. A zwykle do tego paczka chrupek. Ale lubiłam też wykwintne – (jak na tamte czasy oczywiście) słodycze – tu wpadało jajko niespodzianka, które też jadałam w ilościach hurtowych, a w latach 90′ to był drogi rarytas. :D No i oczywiście moja miłość do nabiału i serków pięknie kwitnie od młodych lat kiedy to wcinałam monte, a jak byłam starsza w gimnazjum to deser z koroną. Cudowne czasy i wspaniałe słodycze choć to oczywiście tylko mała garstka. Jako dziecko jadłam naprawdę baaaaardzo bardzo niezdrowo, przypuszczam, że ilość mojego cukru to taki standard dla trójki dzieci łącznie.
U mnie w domu też od pewnego momentu jadło się tylko cukier, za to było bardziej monotonnie. Jesteśmy z mamą stałe w uczuciach do słodyczy :D
Choć Pawełki kojarzę, choć tego wariantu smakowego nie jadłam. Szkoda, że tak maksymalnie cukrowy. Sama ostatnio zakupiłam odżywkę białkową o smaku tiramisu i przyrządzam non stop z nią deserki. Pyszne, bez cukru, zdrowe. Chyba więc Pawełkowi na razie podziękuję.
Pozdrawiam wtorkowo :)
Odżywki śmiesznie pachną.
Kupiłam kilka dni temu, zjadłam, spisałam notatki… teraz tylko skleić to w całość i dodam recenzję :D Mi ogólnie cała firma Wedel kojarzy się z dzieciństwem. Pawełki zazwyczaj jedli moi rodzice, jednak do nich też mam sentyment :)
Które wedlowskie wyroby najbardziej?
Ten alkoholowy posmak, który wprawił Cię w dobry nastrój jest tym co mnie od Pawełków odrzuca.
Dla mnie słodycze z dzieciństwa to Maltanki, mleczna Wedel, 3bit (zwany wówczas Trio), cukierki pudrowe i Prince Polo. Za wyjątkiem ostatniego , na którego z rzadka się skuszę, reszty bym teraz nie tknęła.
Maltanki to u mnie gimnazjum, mleczny Wedel późna podstawówka (ale rzadko), 3Bit też podstawówka, cukierki pudrowe również. PP nie było.
Ostatnio ze zdumieniem odkryłam, że nieźle zmniejszyła się ilość słodyczy w mojej szafce, bo przyjęłam z dużą dozą zadowolenia, bo wreszcie będę mogła spokojnie sięgać po takie właśnie cuda (choć akurat nie kawowe), których dawno, dawno nie jadłam! Strzeżcie się wszelakie kit katy, twixy, 3 bity, pawełki, liony itp. itd.;D
U mnie końca nie widać. Lekkie zazdro!
Wiesz, że ten cukier i alkoholowy smak i mi tu pasuje? W żadnym innym słodkim już nie. Może to kwestia przyzwyczajenia, że pawełkopodobne mają taką naturę? Gryzie, szczypie, daje radość. Powyższego nie jadłem, jednak kto wie co przyniesie przyszłość.
Co powiesz na Pawełka w białej czekoladzie? ;>
Nigdy nie przepadałam za Pawełkami, nawet jak jeszcze Wedla lubiłam. Nadzienie mnie z lekka obrzydzało, za słodkie, za alkoholowe i za rzadkie, więc i tą kawę sobie odpuściłam.
Nie lubisz procentów, więc się nie dziwię.
Pawełki też nie raz jadłyśmy w dzieciństwie ale w sumie od momentu kiedy zaczęłyśmy wybrzydzać z nutami alkoholu przestałyśmy je kupować :-D
Rozumię (:
Moja mama swojego czasu była zakochana w Pawełku wersji toffi. Nie chcę myśleć w jaki zakupowy szał wpadłaby, widząc, że jest wersja kawowa :)
Szepnij jej tego samego dnia, w którym uzna, że przechodzi na dietę ]:->