Z racji tego, że nie smakowała mi owsianka z kaszką i dwoma rodzajami czekolady marki Bruggen, nie planowałam kupować wersji z malinami. Dodatkowym, ale nie mniejszym w istotności argumentem był fakt, iż małych, różowych i morderczych owocków w moim jadłospisie nie toleruję. Ponieważ jednak cena produktu nie wyciskała z oczu łez, Biedronkę mam tuż pod domem, przez kilka dni z rzędu chorobowo bolał mnie żołądek – co, jak kiedyś tłumaczyłam, wyzwala uczucie bliskie niekończącemu się głodowi – a na dworze było coraz zimniej i ciemniej, przełamałam się i deser zakupiłam. Skusiła mnie wizja ciepłego posiłku spożywanego wieczorową porą, poza tym sumienie dręczyła myśl, że za szybko postawiłam na serii krzyżyk.
Owsianka + kasza + maliny
Pytanie, które zadałam sobie podczas oglądania odznaczającego się przepiękną szatą graficzną kubeczka, brzmiało: dlaczego + malina, a nie + truskawka, skoro ten drugi, zdecydowanie bardziej przyjazny owoc także widnieje na opakowaniu? Mało tego, to właśnie truskawka pojawia się w opisie jako pierwsza i została przygotowana w specjalny sposób – na tle jasnego suchego produktu wyróżniają się jasnoróżowe serduszka o smaku trus… Ach, no tak, o smaku. W ten oto sposób szybko znalazłam odpowiedź na nurtujące pytanie. W składzie widnieją płatki owsiane, kasza manna, maliny i różne inne skarby natury, ale o truskawkach nie ma ani słowa (za to jest sok z buraka-cudaka, jedna z pięciu codziennych porcji warzyw).
Deser tradycyjnie zalałam nieco większą ilością wrzątku – 180 ml zamiast sugerowanych przez producenta 150 – zgodnie z instrukcją wymieszałam, a następnie odstawiłam na równy kwadrans. Po tym czasie zerwałam wieczko i ujrzałam bardzo przyjemną kaszko-owsiankę z czerwonymi kropeczkami liofiliblabla – a może powinnam zacząć pisać liofilibleble? – malin, która po wymieszaniu straciła na atrakcyjności wizualnej, upodabniając się do efektu spożycia kropel na żołądek po zbyt obfitym posiłku (nie polecam).
W gotowym deserze różowe serduszka o smaku truskawek zniknęły, zupełnie jak biała czekolada w poprzednio recenzowanej wersji owsianko-kaszki. Produkt nie pachniał zaskakująco, za to ładnie: po prostu owsianką z malinami. Konsystencja była rewelacyjna – ani za rzadka, ani za gęsta. Kwadrans pozwolił płatkom i ziarnom nieco ostygnąć, dzięki czemu ogrzewały usta, ale ich nie parzyły. Fakt ten utwierdził mnie w słuszności opracowanego dawno temu systemu przygotowywania suszków.
Pierwsza łyżeczka owsianko-kaszki przyniosła mi ulgę w związku ze słodyczą, która tym razem była obecna. Wykluczało to konieczność podnoszenia się z łóżka, dreptania do kuchni celem wykopania z kartonika saszetki z kradzionym z kawiarni słodzikiem (ups!) i doprawiania mdłego deseru. Myślę, że na tę zmianę – na wyższą odczuwalność słodyczy – miał wpływ rodzaj użytego cukru: dla wersji z owocami pudru, który został przez wodę lepiej rozprowadzony. W dalszej kolejności poczułam kwaśnawe kawałki malin, które wybijały się na tle wciąż mdławej – niestety – bazy. W konsystencji najbardziej czuć było kaszkę, ale i wrednym pesteczkom nie udało się ukryć (żeby chociaż próbowały…). Deser okazał się o wiele lepszy od poprzednika, bo przynajmniej był jakiś, ale i on nie porwał mojego serca.
Ocena: 3 chi ze wstążką
Owsianka mnie w ogóle nie przekonuje – jak na nią patrzę, to wręcz czuję niechęć, ale pod wpływem wpisu najprawdopodobniej jutro na śniadanie zrobię owsiankę budyniową z malinami :D
Nie zapomnij dorzucić wiórków lub płatków kokosowych. A najlepiej obu, bo po co ograniczać sobie pyszności?
Jak napisałaś, tak zrobiłam, choć przeczytałam te wskazówki dopiero teraz :D
Zdecydowanie nie dla mnie (chociaż ja nawet na zwykłą, własnej roboty, owsiankę z owocami po prostu muszę mieć specjalną chęć, bo wolę „czyste”, co piszę chyba tysięczny raz), ale dziwi mnie Twoje próbowanie rzeczy malinowych. Znaczy, może nie tyle dziwi, bo ja sama próbuję też rzeczy nie w moim stylu (i też nie mogę tego pojąć). Może jeszcze inaczej (ah, jak trudno precyzować myśli rano, dopiero przy kawie!): próbujesz je bardziej dlatego, żeby np. spróbować całą serię (wewnętrzny przymus), czy masz takie poczucie, że może np. przekonasz się do nich itp. (jak ja miałam z truskawkowymi Zotterami).
Tylko i wyłącznie opcja pierwsza – żeby zaliczyć serię. Nie mam złudzeń :P
Nie dla mnie… wolę domową :)
’Więcej dla mnie’. Chociaż nie, niekoniecznie tym razem.
Jednak co Mokate to Mokate jeżeli chodzi o zalewajki. :D <3 A co do kaszki – najśmieszniejsze jest to, że to jedna z tych potraw, które były zmorą w dzieciństwie, a którą dzisiaj zajadałabym się aż by mi się uszy trzęsły.
Masz rację, Mokate nie ma sobie równych. Problem w tym, że… nigdzie nie mogę już tych owsianek znaleźć!
Kaszkę lubiłam zawsze. Może nawet kiedyś bardziej niż dziś.
Trzeba by spytać się jakieś dziecko o opinię. Dorosłym to nie smakuje, a przecież też kupują oczami. Potwór podoba nam się w takim samym stopniu. Serduszka są fajne. Na fotce przypominają cukierki pudrowe <3. Szkoda, że tak nie smakują.
Ja mam silnie rozwinięte wewnętrzne dziecko, nie muszę żadnego innego pytać. Zresztą… jakie wewnętrzne?! Jestem Piotrusiem Panem i nigdy nie dorosnę. (To trochę przerażające, ale w sumie nikt mi nie będzie mówił, jak mam żyć ;)).
Oj nie lubię takich rzeczy. Zawsze kojarzą mi się z czymś chemicznym. Wiadomo, że nigdy nie dorównają samodzielnie przygotowanej owsiance :)
Chemiczne jest dziś wszystko, a już najbardziej lekcje chemii w szkole oraz niemiecki proszek do prania. Skądinąd podobno bardzo dobry, muszę przetestować na paru ubraniach.
Mimo, że był jakiś to i tak nie jest to dostateczny argument byśmy się na niego skusiły xD I czekoladki w serduszka choć urocze też na nas nie działają ;)
Myślę, że Bruggen płakać nie będzie, bo i tak obsługuje 99% marketów, więc na kimś w końcu zarobi.
Smakowała ci wersją malinowa…moje brwi osiągnęły Everest czoła xD
Ale wolałabym truskawki. Miej to na uwadze, ściągając brwi z powrotem do poziomu nadocznego.
NIc tej kPani nie pasuje, nie smakuje, co bym tu nie czytał, a to jest dla dzieci dorosłym tak smakować nie musi. Mi smakowało, po prostu dobre. A dzieciom dzie ki temu można trochę płatkó wcisnąć
To coś słabo czytasz, bo znaczna większość produktów prezentowanych na blogu mi smakuje. Na tym polega rzetelne recenzowanie, by oceniać produkt, biorąc pod uwagę wszystkie jego cechy, wady i zalety.
Druga sprawa to to, że adresowanie produktu do dzieci nie oznacza, że dorosłym nie musi smakować. Cóż to w ogóle za logika? ;)
Trzecia sprawia – istnieje milion lepszych i zdrowszych sposobów na „wciśnięcie” dzieciom płatków.
Pozdrawiam.