Nie jest tajemnicą, że nie przepadam za produktami MaxSport. Jedne recenzje się na blogu pojawiły – ich bohaterowie otrzymali mierne noty – z publikacji innych zrezygnowałam. Marka dostała swoje trzy szanse i niestety nie udało jej się zawalczyć o moje serce. Specyficzna słodzikowa słodycz, proteinowa nuta, sztuczne smaki i intensywność oleju kokosowego… nie, to zdecydowanie nie dla mnie.
A jednak, do słodyczy MaxSport wróciłam. Stało się tak dzięki sklepowi internetowemu ze zdrową i ekologiczną żywnością Biozona, w którym pojawiły się interesujące nowości, należące właśnie do problematycznej dla mnie marki. Po długich przemyśleniach postanowiłam podjąć wyzwanie i kontynuować współpracę, zaglądając szatanowi prosto w oczy. Co jak co, ale trudne i oryginalne zadania bardzo lubię.
Drugim argumentem za daniem ponownej szansy kontrowersyjnym wyrobom był fakt, że teraz – po wielu miesiącach obcowania z produktami zdrowymi, raw oraz bazującymi na oleju kokosowym – jestem przyzwyczajona do smaków, które na początku drogi bulwersowały mnie i odpychały. Kto wie, może średni lub zły baton okaże się pyszny? A może nie? Może znów wykręci mi twarz? Well, let’s see.
Protein Cake Milky
Na pierwszy ogień poszedł produkt, który zaciekawił mnie najbardziej i który wskrzesił nadzieję na to, że MaxSport mimo wszystko potrafi stworzyć coś, co mi posmakuje. Może nie na sześć chi, może nie na pięć, ale na cztery ze wstążką już tak. Jakże by mogło stać się inaczej, skoro Protein Cake to podłużna paczuszka z pięcioma maleńkimi, ważącymi łącznie 50 g ciasteczkami, które mają dwa nadzienia do wyboru? (Oczywiście dziś przedstawiam tylko mleczny, w kolejnej recenzji zapoznacie się z kakaowo-kokosowym).
Ciastka mają ciemny kolor, w ich strukturę wczepione zostały złociste ziarenka sezamu, które nadają produktowi uroku (bez zerknięcia w skład sądziłam, że to pokruszone orzeszki). Z jednej strony są otwarte – przez „okienko” widać hojnie dodane nadzienie, akurat w tej kwestii słodycze MaxSport nigdy nie budziły moich zastrzeżeń – z drugiej zaś zamknięte, co sprawia, że przypominają morskie muszle skrywające drogocenną perłę. W dotyku są twarde, odrobinę mnie tym rozczarowały, bo liczyłam na coś w stylu ukochanych Fig Barów, tymczasem dostałam kolejne Co nieco nadziane Kubusia.
Zapach Protein Cake sprawił, że z miejsca się zakochałam. W 100% odpowiada on aromatowi Hitów Creme Brulee, które zasłużenie otrzymały unicorna smaku. Łączy w sobie wysoką słodycz i sztuczną, ale wspaniałą wanilię z budyniu. Wszystko to za sprawą nadzienia, które zajmuje aż 40% produktu. Z pozoru jest ono suche, kruche i chałwowe, identyczne jak w waflu Protein KEX Vanilla. Dopiero roztarte na języku ujawnia swój idealny stopień natłuszczenia i daje się się poznać z najlepszej strony.
Jak już wspomniałam, warstwa ciastka jest twarda, owszem, ale przy tym delikatna i krucha – zupełnie inna, niż sądziłam. Spodziewałam się skały dostarczającej średniej rozrywki, tymczasem napotkałam nadmorski piasek złączony chłodną falą tylko na chwilę, by zaraz po zetknięciu z językiem na powrót się rozsypać. Jest to typowy efekt produktów bezglutenowych, które znam przede wszystkim z tworów marki Schar. Ciastko smakuje jak kruche herbatniki na wagę z najeżoną powierzchnią, których w dzieciństwie nienawidziłam, ale teraz najwyraźniej lubię. Wtopione weń ziarna sezamu cudownie strzelają.
Osobny akapit zdecydowałam się poświęcić nadzieniu, które jest sercem produktu i zarazem hitem sezonu. Suchym, ale tłustym, sztucznym, lecz pysznym, niby mlecznym, a jednak waniliowym. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że dodano go tak dużo. Czuć w nim słodzik, którego bardzo się obawiałam, ale pozostaje wyciszony, nieśmiało stawia babki z piasku w tle obrazu, nie rzucając się widzowi w oczy. Sprawia, że nadzienie jest słodziutkie, a nie słodkie, charakterystyczne.
Protein Cake – jak sama nazwa wskazuje – to ciastka proteinowe. Nie zawierają glutenu, jest w nich za to cukier i słodziki. Spodziewałam się, że te drugie dadzą mi w kość, na szczęście tak się nie stało. Co prawda nazwa prezentowanego dziś wariantu, a więc Milky, jest nietrafiona, ponieważ nadzienie ma smak waniliowy, nie działa to jednak nie niekorzyść produktu. Jego konsystencja jest idealna, słodycz optymalna, piaszczystość przyjemna, a wygląd urzekający. To pierwszy wyrób MaxSport, do którego chętnie wrócę.
Ocena: 5 chi ze wstążką
Skład i wartości odżywcze:
(kliknij obrazek, by przenieść się na stronę Biozony,
lub wejdź do sklepu internetowego)
Ciekawie wyglądają, ale podejrzewam, że dla mnie byłyby zbyt sztuczne w smaku. No i skład mnie wcale nie zachęca.
Składy średni, to fakt, ale smak i konsystencja dla mnie – wreszcie – rewelacja.
Dziwna rzecz, uciekałabym od tego jak najdalej po swoich doświadczeniach z białkowymi słodyczami.
Ja mam mieszane uczucia. Część białkowych słodyczy jest świetna, część… yff.
Pewnie by mi nie smakował, skład też nie zachęca ale ciesze się, ze Ty zostałaś miło zaskoczona :)
Ja tym bardziej się cieszę. Nie chciałabym jeść niedobrych słodyczy :P
A kto chce? ::P
Rubi. Ona zjadłaby wszystko.
Plus za oznaczenie bez glutenu a minus za olej palmowy ;-) ale trzeba przyznać, że mają ciekawy miks mąk, więc chętnie byśmy spróbowały :-)
Mogłybyście odsączyć olej palmowy ściereczką i dolać inny, np. silnikowy.
Trzeba przyznać, że wygląda kusząco, szczególnie jak na batonika białkowego.
Zgadzam się, spływa seksapilem.
Fajne. Podobają mi się. Ten krem jest taki slodyczowo-przystępny. Wygląda jak coś no-name, które i tak się je z frajdą. Ciekawe jakbyś go odebrała gdyby piaszczystość otoczki zastąpić czymś chlebkowatym. Tylko tyle, że w marketach go nawet nie widuję ;)
Fig Bar z kremem bezglutenowym, mówisz? Z chęcią przetestowałabym jako pierwsza!
Zjadłabym ale z wielką nieufnością oczekując dziwnych posmaków.
Zjadłabyś, ale nabite na kilometrowy kij, żeby w razie czego się na Ciebie nie rzuciło.