Czy to możliwe, żebym na blogu opublikowała recenzję czegoś tak okrutnego jakościowo, a na dodatek rzecz kupiła za swoje pieniądze i z własnej woli? Może was zaskoczę, ale tym razem odpowiedź brzmi: tak. Sękaczy nie podarowała mi Mistrzyni Tanich i Dziwnych – ale nierzadko Dobrych! – Słodyczy, czyli Szpilka. Nie dostałam ich od kogoś, kto sam nie chciał zjeść, więc szukał łasych na cukier jeleni. Ani też od babci, która co prawda kupowała mi je w młodości, ale przestała, odkąd trochę podrosłam, a moje kubki smakowe zaczęły działać poprawnie. Upolowałam je zupełnie sama, gdyż od dawna znajdowały się na mojej liście słodyczowych zakupów. Ilekroć widziałam batony, przypominałam sobie o czasach dziecięcych i obiecywałam, że kiedyś nadejdzie ten dzień. W końcu nie wytrzymałam i pomyślałam: why not now? Wyszperałam wszystkie dostępne smaki, czyli kakao, toffi i advocat – orzecha niestety nie było, ale w chwili obecnej już go mam – i udałam się do kasy, by zapłacić za każdego niecałą złotówkę.
Zanim przejdę do recenzji pierwszego z zakupionych wariantów – pozostałe pojawią się w kolejnych dniach – napiszę parę słów tak ogólnie, o całej serii i marce. Producentem Sękaczy jest Wisła, którą początkowo wzięłam za Wistę. W jej asortymencie znajdują się wspomniane już sękacze, jak również Wojtek kakaowy bez czekolady, pianki, galaretki i pralinki z alkoholem. Oferta jest klasyczna, zachowawcza, trochę XX-wieczna, jak i każdy ze słodyczy. Sękacze składają się z trzech warstw: 1) czekolady, która naprawdę została nazwana czekoladą i podobno zawiera aż 40% masy kakaowej, ale jej jakość nijak na to nie wskazuje, 2) wafla, niestety tak zdechłego i rozklapanego, jak tylko się da, 3) nadzienia będącego miksem margaryny, aromatów i całej tablicy Mendelejewa. O dziwo, dostarczają bardzo mało kalorii na sto gramów, bo zaledwie 339, ale nie ma się co cieszyć, na pierwszym miejscu w składzie bowiem stoi cukier, a na trzecim margaryna. Gdyby batony nie były symbolem mojego dzieciństwa, nie tknęłabym ich nawet kijem.
Sękacz kakaowy
Do degustacji zasiadłam z trzema sękaczami naraz, jednak przodem puściłam wersję kakaową (ważna rzecz: kakaową, a nie o smaku kakao, za co należy się plus… o ile to nie żadne kłamstwo). Baton był najładniejszy kolorystycznie, bo ciemny zarówno na zewnątrz, jak i od środka. W kremie widać było granulki czegoś, co początkowo wzięłam za pokruszone orzechy, niestety skład i próba zjedzenia jednej rozwiały moje wątpliwości. Całość pachniała bardzo alkoholowo, jakby słodkie kakao wymieszano ze sporą dawką spirytusu. Przywiodło mi to na myśl najpierw mocno zakrapiane i tanie bombonierki, a po chwili czekoladowo-spirytusowe margarynowe torty wjeżdżające na stół podczas imienin stroniącej od kuchni, hodującej koty ciotki. Nie mogę jednak powiedzieć, że zapach ów mi się nie spodobał.
Choć producent się zarzeka, że polewa na Sękaczach jest czekoladą, dam sobie odciąć rękę, że nią nie jest. Albo stanowi wyrób czekoladopodobny, albo jakąś wstrętną kakaową masę. Posiada konsystencję margaryny, a także jej smak, tyle że podrasowany odpowiednią dawką cukru i kakao. Oblepia palce i usta niczym parafina, jest tłusta w taniotłuszczowy sposób. Już w niej czuć dodatek spirytusu, który powoli rozchodzi się po ustach i zaczyna szczypać w język.
Tak jak wspomniałam we wstępie, wafel w Sękaczach jest porażką, na szczęście dużo mniejszą niż czekolada rzekoma czekolada. Nie odstrasza jakością, ale (nie)świeżością. W smaku jest żaden, więc krzywdy nam nie wyrządzi, za to konsystencją przypomina opłatek, który ktoś wyjął z opakowania i zostawił na kilka dób (lub lat) w pokoju nad morzem, gdzie zajęło się nim wilgotne powietrze. Nafaszerowano go kremem odznaczającym się strukturą nieidealnie przemielonej, proszkowatej, suchawej margaryny. Wypełniają go podejrzane grudki, naiwnym – w tym mnie – dające nadzieję na dodatek orzechów. W rzeczywistości są one… cholera wie czym, w tym wypadku najlepiej pozostać nieświadomym. Krem chrzęści pod zębami i smakuje czekoladą, cukrem oraz spirytusem.
Ostatni raz Sękacza kakaowego jadłam prawdopodobnie w przedszkolu, ewentualnie gdzieś na początku podstawówki, nie muszę zatem pisać, że minęło sporo lat. Co ciekawe, kiedy wyjęłam go z cienkiej, obskurnej i XX-wiecznej folii, od razu wiedziałam, że nic się przez ten czas nie zmienił. Podobnie jak Yogo Wafle (jagodowy, poziomkowy i kakaowy), zaparł się rękami i nogami i pozostał taki sam, mimo iż świat poszedł naprzód. Słodycze znikały i pojawiały się, a on znalazł miejsce na najniższej półce marketów typu Społem i postanowił przeczekać niekorzystne czasy. Dziś leży tam nadal, licząc na takie osoby jak ja. Na ludzi, którzy wiążą z nim miłe wspomnienia i właśnie z tego powodu zdecydują się na zakup. Poza krótką wycieczką do lat 90. bowiem nie ma do zaoferowania zbyt wiele. Składa się z obleśnej kakaowej polewy, skapcaniałego wafla i margarynowego kremu o smaku czekolady ze spirytusem. Nie jest to smakołyk, który można kupić drugiemu człowiekowi, by sprawić mu przyjemność. A tym bardziej sobie. Jeśli nie przewinął się przez wasze życie w młodości, dopilnujcie, żeby nie zrobił tego nigdy.
Ocena: 3 chi ze wstążką
Nigdy nie jadłam i nie mam ochoty ;P
Żałuj, taki pyszny, om nom nom :D
Według mnie to hańba sękaczom nazywanie tym mianem czegoś takiego. :> Imitacja, której nigdy nie tknę.
Jak wyżej – żałuj. Taki dobry sękacz, mmm, mmm.
Do dziś zupełnie nie wiedziałam co to jest ,,sękacz”. Pewnie jako nieświadome dziecko z ciekawości chwyciłam go gdzieś w gościach i pożarłam jak wszystko inne co było teoretycznie słodkie i na wysokości mojego wzroku, a w dostępie ręki. Czy jednak rzeczywiście tak było, zostaje mi tylko gdybać. Smaku nie znam i dobrze. Niby polewa, wafelek i krem to moje klimaty, ale tutaj widzę pseudo czekoladę, alkoholowy zamulający beton w środku i wafelek niczym ,,listek” jak w tych jasnych wafelkach od lodów których nie cierpię. Nie, nie i jeszcze raz nie.
Ja niestety aż za dobrze wiem, co to jest sękacz :D
Nie wiem czy potrafiłbym zjeść (w sensie mentalnym) innego sękacza niż naturalny. Zwykły kojarzy mi się z dzieciństwem, z mamą pokazującą nowość. Nie kupiłem i pewnie nie kupię. Trochę takie bezczeszczenie wspomnień. Skład (samego sękacza, bez polewy) pewnie też był lepszy.
Nowinka fajna, jednak nie dla mnie.
Nie jadłam nigdy klasycznego, prawdziwego sękacza. A przynajmniej nie pamiętam.
Ja bym sama z siebie takich nie kupiła :D
Ale sękacze ogólnie bardzo dobrze wspominam z dzieciństwa – w wersji bez polew czasami kupowała je mama w kawałkach :)
Kupiłabyś, gdyby miały Cię przenieść na chwilę do dzieciństwa :)
Przeczuwam, że Twoje sękacze były zupełnie inne, zwykłe.
Do dzieciństwa przenoszą mnie kinderki i monte, wystarczy :D
Tak – to były własnie te zwykłe ;)
Mnie ani Kinderki, ani Monte. Byłam tuczona syfem :P
Czyli czym :P ? Patrząc ze zdrowotnego punktu widzenia, to i jedno i drugie to właśnie syf :D
Sękaczami i czekoladami no-name, w gorszym wypadku nawet wyrobami czekoladopodobnymi, które z racji niskiej ceny uparcie kupowała mi babcia K.
Jak widzisz, syf syfowi nierówny :P
To ja byłam nieco wybredna i chyba mama mnie nauczyła co powinnam lubić, zaszczepiając jednocześnie we mnie niechęć do wszelkich wyrobów czekoladopodobnych :D
Akurat wyrobów nienawidziłam, ale jak nie było nic innego…
już się bałam, że skalę też zmieniłaś… uff ale ulga :D
NIGDY!
Buahahaha! Glebłam i nie wstanę! Aż tyle komplementów na mój temat- fiu, fiu :D A dziękuję, dziękuję, polecam się na przyszłość xD W życiu bym Ci ich nie ofiarowała… chyba, że ino na swoją zgubę czy na Twoje upodlenie :D Teraz przeniosłam się do tego pamiętnego wieczora degustacyjnego kiedy wystosowałaś do mnie porażająco-mdlącą wiadomość ^^ Ale, że taka wysoka nota? Ooo.. nie spodziewałam się ;) Kurde… to znaczy, ze dalsze smaki to będzie dopiero hardcor :D Już się nie mogę doczekać hihi :> Z radochy wstawiłam dzisiaj na IG no-name chałwe- och! Polubiłabyś ją xD Tym oto spamem pozdrawiam i dziękuję za uwagę :* :D
Już nie pamiętam, co Ci wtedy napisałam. Aż się boję spojrzeć :D Chałwę Unitopu-Optimy widziałam. Zjadłabym, bo to kuzynka Yogo Wafli.
O tak, to też słodycz mojego dzieciństwa <3 I też zbieram się do kupna i powtórki, zawsze uwielbiałam ten rozkoszny, margarynowato-alkoholowy smak ;D
Koniecznie kup też inne smaki, są przepyszne <3
Ten wyrób to koszmar.
Marzenie senne <3 A jaka cudna jakość :)
Czy można gdzieś zgłosić obrazę uczuć regionalno-kulinarnych? Jako rodowita Podlasiankę stwierdzam, iż nazwa tego czegoś stanowi wielką obrazę i ujmę na honorze sękaczo-jada. Widziałam to w sklepie ale tylko metaforycznie splunęłam z pogardą.
Takie silne uczucia? Podobno od nienawiści tylko krok do miłości ;>
psia kupa z ulicy smakuje lepiej
U made my day :D
Hej, autorko tekstu.. wyluzuj troche… tak sie uczepilas i wyżyłaś na produkcie, ze az glowa boli…
BARDZO mi smakuje i chetnie siegam raz kiedyś. Spirytus Ci czuć? no to nie wiem, chyba cos z noskiem :/
Naprawde polecam kazdemu sprobowac, a nie sugerowac sie opinią – ten jeden batonik nikogo nie zabije, niezaleznie od tego jaki ma skład…
– emulgator E471 – BEZPIECZNY
– Witamina E (E306) Bezpieczny
– 304: „Dzienna dawka tej substancji nie powinna przekraczać 1,25 mg na 1 kg masy ciała, nie stwierdzono efektów ubocznych przy jej spożyciu.”
Przerazenie „tablica mendelejewa”? A sprawdzilas autorko tekstu co one znaczą i czy sa szkodliwe, czy tylko zobaczylas „E” i juz dramat i odrzucenie? Ech. Ludzie..
Czyżby pracownik? :D
wygląda jak psia kupa
Pozamiatane :D
Jak dla mnie sękacz kakaowy jest najlepszy z całej czwórki, a co do zarzutów co do struktury kremu, to muszę się nie zgodzić, chociaż mam dojście do świeżych sękaczy z Wisły i o ile wafelek i polewa nigdy dupy nie urywały, co najwyżej nie raziły swoją obecnością o tyle krem zawsze miał właściwą, gładką strukturę bez drobinek. A jednak od czasu do czasu ma się ochotę na mniej słodkiego batonika.
Pozdrawiam konesera sękaczy :)
A ja uwielbiam i zajadam notorycznie :P
No i tak powinno być. Jednemu coś smakuje, innemu nie, więc każdy ma coś dla siebie :)