Po zjedzeniu trzech Sękaczy marki Wisła ogarnęła mnie lekka zgroza, przypomniałam sobie bowiem, że podczas wakacyjnego spaceru z Ł. dokonałam spontanicznego zakupu sękaczy konkurencji, mianowicie Polskiej Krówki. W sklepie – niestety nie pamiętam nazwy, ale był to podrzędny markecik – znalazłam tylko dwa smaki: orzechowy i krówkowy. Z obu się ucieszyłam, choć każdy wiązał się z innym powodem radości. Orzech wprawił mnie w dobry nstrój, bo właśnie tego wariantu nie udało mi się upolować w serii wiślanej, krówka zaś… co tu dużo pisać, jest dobra na każdą okazję.
Sękacze ważyły po 32 g. Dostarczały o wiele więcej kalorii w 100 g niż poprzednicy, bo tyle, co przeciętna mleczna czekolada. Ozdabiały je – choć słowo ozdabiały jest sporym nadużyciem – fatalne jakościowo i przykre wizualnie opakowania. Słodycze nie zostały pokryte żadną polewą, co mnie zaskoczyło. Były całkiem ładne, jasne i z jednej strony otwarte, w związku z czym już na wstępie zdradzały kolor kremu.
Sękacz orzechowy
Barwa opakowania orzechowego sękacza wskazywała na zastosowanie w nadzieniu orzechów laskowych, choć w tego typu produkcie spodziewałabym się raczej kremu z tańszych i plebejskich fistaszków (albo dobrej jakości masła orzechowego, ha… ha… ha…). Jak już zdradziłam, słodycz nie został pokryty czekoladą ani żadną inną polewą. Był bardzo twardy, nie kruszył się, nie łamał. Nadzienie nie wypływało, nie paplało się – na oko wszystko zdawało się być w porządku.
Sękacz pachniał naprawdę ładnie: słodko i orzechowo. Nie były to jednak jakiekolwiek orzechy, ale oplecione cukrem laskowce, przywodzące na myśl pudełeczko powszechnie lubianych Toffifee. Skądinąd nawet dla przyjaznej nuty toffi znalazło się w nim miejsce. Aromat pochodził od kremu: pozornie jednolitego, ale po dłuższej chwili zdradzającego proszkowatość, tłustego, gęstego, szczelnie pokrytego twardym – choć niestety nie kruchym – jasnym waflem opłatkowego typu.
O smaku wafla niewiele można powiedzieć. Jak na twardy i gruby opłatek przystało, robił za tło dla bohatera: nadzienia. Było ono słodkie i orzechowe, w stu procentach odpowiadało kremowi z rurek waflowych. Ponieważ zawsze marzyłam o spróbowaniu takiego kremu w większej ilości naraz, byłam zachwycona. Co prawda okazał się cukrowy, ale nie obrzydzał ani smakiem, ani konsystencją. Jakość Sękacza Polskiej Krówki naprawdę była poprawna. Orzech laskowy mieszał się z toffi i cukrem, nieoczekującemu zbyt wiele konsumentowi fundował plebejską uciechę. Do słodycza mogłabym wrócić.
Ocena: 5 chi
Gdyby ktoś mi kazał wybierać którego z tych przez Ciebie opisywanych, to padło by właśnie na orzechowy (choć nie lubię takiego koloru opakowań :D) i jak widać intuicja by mnie nie zawiodła :))
Poczekaj, na pewno orzech z Wisły będzie lepszy :D
Tego sękacza nie znałam :) Fajnie, że w końcu zjadłaś dobrego jakościowo sękacza ;)
Ja też nie znałam i też się cieszę :)
Wygląda jak wałek do włosów ;)
No i nie nazwałbym tego sękacze. To rurka z kremem, a nie sękacz.
Mam dokładnie ten sam zarzut – rurka z kremem.
A co, może nie zdarzyło Ci się nigdy pomylić i zjeść wałka?! :/
Takiego wafla nie lubię, ale nawet mu to wybaczę, bo nadzienie mi się podoba. A jak to zawsze mawiają – nie liczy się wygląd zewnętrzny, a to co ma się w środku. :D
Yep (:
Opakowanie kojarzy mi się ze słodyczami z PRL-u. Niezbyt zachęca. Co do samych sękaczy… zupełnie nie jestem znawcą tematu. Nie wiem w ogóle czy kiedykolwiek je jadłam.
Co do orzechowego nadzienia – jestem go ciekawa. Może by mnie urzekło, kto wie.
Pozdrawiam.
Nie bądź taka powściągliwa w słowach. Opakowanie wygląda jak ze śmietnika :P
Co oni wszyscy uparli się nazywać rurkę z kremem sękaczem?
Takie czasy. Wszystko nazywa się tak, jak chce autor.
Aromat orzechowy skutecznie obrzydza nam całość :/
Bywało gorzej :P