Choć jako pierwsze z toskańskiego podarunku od taty na blogu pojawiły się Cantuccini al Cioccolato, to po bohatera dzisiejszej recenzji – pięknie pakowaną La Focaccia Dolce – sięgnęłam najpierw. Z racji tego, że sama nie zajmuję się wypiekaniem żadnych cudowności, lokalny przysmak z bakaliami posłużył jako dyżurne ciasto powitalne dla większości bliskich osób, które zaprosiłam na oglądanie wyremontowanego mieszkania i pogaduchy przy herbacie oraz/lub piwie.
Niecodzienny produkt był jednocześnie tym, który wzbudził we mnie największą ekscytację, gdy odkryłam go w siatce z włoskimi przysmakami. Bardzo się bałam, że nie przetrwa wakacji i upałów – zwłaszcza że lada dzień miałam wyjechać do przyjaciół – na szczęście dał radę, bo jego data ważności sięgała stycznia kolejnego roku (2017). Oryginalnie zapakowane ciasto przezornie włożyłam do puszki, puszkę do walizki, a walizkę do piwnicy mamy. Na wszystko jest sposób, wystarczy chcieć.
La Focaccia Dolce
Czasem nie mogę się doczekać chwili, gdy wyciągnę słodycz z opakowania i się w niego wgryzę. Tym razem było inaczej. Opakowanie ciasta tak mnie urzekło, że czułam wyrzuty sumienia w związku z przymusem rozerwania go. W końcu jednak się przemogłam, a kiedy to zrobiłam, zauważyłam drugą warstwę zabezpieczającą – folię. Wobec tak dobrej ochrony nie było możliwości, by La Focaccia Dolce została spałaszowana w piwnicy przez szczura czy inną fretkę, choć mama straszyła, że właśnie tak będzie.
Po wyciągnięciu ciacha zaskoczyła mnie jeszcze jedna rzecz, mianowicie jego kolor. Przez grafikę zaprezentowaną na opakowaniu byłam pewna, że jest jasne, tymczasem okazało się ciemne, skapcaniałe i pokryte niemiłą dla oka i psychiki warstwą zbrylonego cukru.
Szybko wyszło na jaw, że La Focaccia Dolce nie jest w całości ciemna, a ów podejrzany kolor skórki zawdzięcza przypieczeniu (?). Środek prezentował się jasno, żółto, jakby od kurkumy. W mięciutkie i delikatne ciasto wtopione zostało całe morze ogromnych bakalii: rodzynek, fig, kandyzowanych pomarańczy i różnorodnych orzechów (być może jeszcze czegoś, czego nie udało mi się wychwycić).
Ta niezwykła kompozycja przypomniała mi o bułeczce z dzieciństwa, którą lubiłam kupować w sklepie na rogu bloku i jeść na sucho. Ona również była żółta – od kurkumy? – kształtna, okrągła i wypełniona rodzynkami, choć nie była typową słodką bułką (tradycyjną drożdżówką).
Do degustacji wykroiłam z ciacha kawałek, który pokazał na wadze 68 g. (Ponieważ produkt był przyjemnie niskokaloryczny, od początku szykowałam się, by wrócić po więcej). Wiedziona intuicją, że degustacja będzie sucha, zagotowałam wodę na ciemną herbatę i dopiero wtedy zasiadłam do pracy.
Nie pomyliłam się. La Focaccia Dolce była niesamowicie puszysta i rosła, mięciutka i delikatna, ale również suchawa. Dało się w niej wyczuć słodycz, acz bardzo niską, jakby w samym cieście nie było cukru, a jedyne źródło słodyczy stanowiły suszone owoce (mama odniosła takie samo wrażenie). Bakalie były świeże i wilgotne, jędrne, soczyste. Nawet orzechy włoskie, za którymi nie przepadam ze względu na suchość, tu prezentowały się rewelacyjnie. Zaczęłam żałować, że jest ich mniej niż winogron.
Prezentowane dziś ciasto nie jest dla wszystkich. Nie powinni po nie sięgać przeciwnicy rodzynek i miłośnicy wysokiej, przyprawiającej o zawał serca słodyczy. Degustację niestety muszą sobie darować także ci, którzy lubią się słodyczem najeść. A ponieważ ja zdecydowanie do tych ostatnich należę, bez żalu zrezygnowałam z ukrojenia i zjedzenia kolejnego kawałka. Pozostałą po odwiedzinach gości część oddałam zachwyconej La Focaccia Dolce mamie.
Do plusów ciacha należą: cudowny, lekko maślany zapach, świeżość, nieprzesadna słodycz, kaloryczność, lekkość i smak. Do minusów: zupełny brak treściwości, nieapetyczna skórka i suchość. Całokształt jest zacny, ale chyba bardziej spektakularny wizualnie, niżeli godny pełnego pasji polowania.
Ocena: 4 chi
Czuję, że by mi smakował – rodzynki i suchość to coś, co w ciastach lubię, do tego niska słodycz :)
A lokalnym szczurkom się dziwię , że nie dobrały się do przysmaku – ciekawe czy im by smakowało ciasto :D
Wiedziały, że miałaby ze mną do czynienia :)
No więc właśnie. Przedostatni akapit mówi wszystko. Morze, którego zimą (jak i latem) odwiedzać bym nie chciał.
Od morza to Ty się „odkoleguj” – jak to mawiała moja babcia – bo inaczej wyślę Ci tonę takich ciast zamiast goji i będziesz musiał je zjeść.
Nigdy czegoś takiego nie jadłam. :> Rodzynki obecnie polubiłam, ale z sernika nadal bym wyjmowała, więc tu… to trochę taka niewiadoma. A co do zbytniej słodyczy w takim ciachu to też nie wiem. W sumie w słodyczach innych niż czekolady (no właśnie serniki, babeczki), chyba moja tolerancja na cukier jest nieco większa.
To byś sobie posypała cukrem :D
Właśnie mi chodziło o to, że możliwe, że ta słodycz, która już w tym jest aż tak by mi nie przeszkadzała. xD A nie jeszcze więcej!
I tak zjedz trochę cukru. Twoje owsiki będą Ci wdzięczne.
Nic im się nie dostanie. Wszystko zbiera ekipa przeżerająca moje zęby.
To Ty jeszcze masz zęby? Szacun. Ja od lat jadę na sztucznej szczęce. Żeby było taniej, kupuję wersję żelkową.
O i znów recenzja Wedla, nie muszę się denerwować, że jest na świecie coś pysznego, a ja mogę sobie jedynie pooglądać i polizać ekran. O jak dobrze.
No dobra, a tak serio:
,,Nie powinni po nie sięgać przeciwnicy rodzynek i miłośnicy wysokiej, przyprawiającej o zawał serca słodyczy.” Czyli ciacho nie dla mnie. Aż czuje wyrzuty sumienia pisząc to, bo moja głośna rezygnacja z ciasta jest niemal jakbym wyparła się rodziny. :D Kształt, pulchność, wszystko tak. Dodatki i względnie niewielka słodycz na nie. Ostatecznie oczywiście pewnie i tak bym zjadła co do okruszyny, ale spodziewałam się czegoś więcej.
Wmawiaj sobie, wmawiaj :D
Było mię odwiedzić, to byś sama spróbowała!
Nie przepadam za rodzynkami (w serniku to „samo zło” :P) ale w niektórych wypiekach dają radę i są przeze mnie tolerowane (dodają smaku). Niska słodycz i suchość to dla mnie plus – podsuszone, wręcz czerstwe ciasta drożdżowe bardziej mi smakują…. suchość w ciastach dla mnie jak najbardziej na plus ;)
Po wielu latach rodzynki w serniku przestały być dla mnie „samym złem”. A nie, sorry, teraz w ogóle nie jem sernika ;)
Czyżbym wreszcie opublikowała recenzję produktu, który mogłabyś zjeść?! Weź mnie nie strasz nawet… ;>
Ja też :P Tak jak nabiału ;)
Lepiej uważaj bo zrobię Ci najazd na chatę :D
Za późno, już dawno go nie ma :P Ale wpadaj śmiało, podam Ci filiżankę wody. Wodę lubisz? :D
Chyba bym polubiła to cudeńko:)
Może tak, może nie ;>
Pamiętam te bułki z rodzynkami, tez je lubilam :)
Piona :)
Jestem pewna, że by mi smakował. W domu jestem oskarżana o żałowanie cukru do ciast :D
Leć zatem na Południe ;)