Przełamałam się. Albo przegrałam. Miałam nie kupować żadnych cukierków, bo ich jedzenie nie sprawia mi przyjemności, lecz gdy na rynku pojawiła się nowa wersja Mieszanki Wedlowskiej – z Pomarango, Wiśnionym, Moccą i Irysem – na dodatek na wagę, poddałam się losowi.
A los, jak to zwykle bywa, postanowił ze mnie zadrwić. Nabrałam cukierków jak szalona, rujnując dwa wieczory jedzenia czegoś ciekawszego i bardziej odpowiadającego mojemu gustowi. Trudno. Co się stało, to się nie odstanie, a ja przynajmniej wyrobiłam sobie własne zdanie na temat nowego cuda. Zarówno cukierkowego, jak i galaretowego. Tylko czy aby na pewno galaretkowego…?
Pomarango
Do pierwszej degustacji zasiadłam z kilkoma sztukami Pomarango i Wiśnionego (którego skądinąd ludzie uparcie nazywają Wiśniowym, tak samo jak w Manilli widzą Wanillę). Byłam przekonana, że są to galaretki i dlatego – po długim okresie leżakowania cukierków w lodówce – przeżyłam niemały szok, gdy dotknęłam ich i zorientowałam się, że są twarde. Przeraziłam się, że zepsułam konsystencję i będę musiała kupić nowe sztuki. Na szczęście wcześniej uznałam, że przynajmniej spróbuję je przekroić.
Kiedy przyłożyłam do Pomarango nóż i udało mi się przebić przez naprawdę grubą strukturę, dostrzegłam szaro-bury kolor kawy z mlekiem albo cukierka z kremem o smaku orzechowym. Mimo iż nie był galaretką, pachniał jak ona. Jak pomarańczowa galaretka oblana ciemną czekoladą, czyli absolutnie pięknie. Zewnętrzna warstwa – polewa – była bardzo cienka, cukierek nie wyglądał jak nieforemni kuzyni ze starej Mieszanki Wedlowskiej, ale jak odlane w formie, szczycące się prostymi i równoległymi ściankami Ptasie Mleczko. Przewrotnie myślę, że to wizualna zmiana na gorsze.
Czekolada smakowała kakaowo i słodko. Pod nią znajdowało się nadzienie o podejrzanie chrzęszczącej strukturze, wypełnione czymś w rodzaju łamu waflowego oraz wielkich, nierozpuszczonych kryształków cukru. Kakaowość nadzienia była mdła, konsystencja zaś plastelinowo-margarynowa. Pomarańczowa nuta okazała się miła kubkom smakowym, lecz zbyt wyciszona, by zagłuszyć pierwszoplanową obrzydliwość (zawdzięczaną zwłaszcza taniej i obmierzłej konsystencji). Do degustacji naszykowałam cztery Pomarango, ale z trudem zjadłam dwa. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała do nich wrócić.
Ocena: 2 chi
Wiśniony
Drugi cukierek – Wiśniony – również wyglądał jak matematyczna bryła idealna, jak Ptasie Mleczko lub inny twór wyciągnięty z gotowej formy. Skrywał się w ładniejszym od poprzednika sreberku, niemniej to o niczym jeszcze nie przesądzało. Nie ocenia się książki po okładce i tak dalej.
Zapach Wiśnionego był nieprawdopodobnie intensywny, przypominał skoncentrowane dziecięce napoje ze słodkich do bólu wiśni wisienek. Trochę jak wiśniowy Tymbark, który przez całą podstawówkę dzień w dzień (!) piła moja przyjaciółka, a trochę jak zagęszczony sok.
W przekroju cukierka w oczy rzucały się maleńkie czerwone kawałki wiśni, które nadawały całości smaku. Polewa znów była cienka, kakaowa i słodka, wnętrze zaś margarynowo-plastelinowe, wypełnione trocinowym łamem waflowym. Wiśniony prezentował się odrobinę lepiej od Pomarango, przede wszystkim dlatego, że nie był mdły, ale nadal nie zaliczyłabym go do słodyczy smacznych. Podobnie jak poprzednio, nie podołałam wszystkim sztukom i nie chciałabym nigdy wrócić.
Ocena: 2 chi ze wstążką
Tych smaków nie próbowałam, bo to kompletnie nie mój gust – już papierek mi to mówi :) I tak właśnie mi się wydawało, że to wcale nie są galaretki :)
Twoja intuicja działa poprawnie, gratuluję.
Nie jadłam i nie zamierzam – nigdy nie przepadałam za tego typu słodyczami a te nawet nie wyglądają smacznie :P
Nie jestem zdziwiona :D
Ha! Moja mama parę dni temu jadła i najpierw myślała, że jakieś podróbki Wedla kupiła (bo ona lubi jego słodycze). „Nie, nie, mamo. To Wedel” – wyjaśniłam i już wiem, że miałam rację. :D Oj wierzę, że paskudy. Margarynka i trocinki, jaki ten Wedel pomysłowy w swoich wariantach smakowych!
Nie dziwię się mamie. To było jakieś obrzydlistwo.
Jeju, a ja to z kolei cukierki zwłaszcza na wagę kocham. Zresztą wiesz o tym, bo nie raz opowiadałam Ci jak doprowadzałam do szału panie kasjerki kupując cały worek, ale… po jednej sztuce każdego rodzaju. Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że każdy z nich miał inną cenę i kod. No cóż… :D Ale moja miłość do nich jest bardzo łatwa do wytłumaczenia – cukierek w sam raz na dwa gryzy, mogę zjeść iść ile chcę, a nie jak czekoladę, którą muszę zjeść całą, bo nie lubię odkładać na później, no i też smaki do wyboru do koloru, a nie jednostajnie przy tabliczce czyli… nudno. Cukierek jednak cukierkowi nie równy, bo to już nawet nie, że jestem uprzedzona do Wedla nie nie. Po prostu mi nie smakują. Oczywiście mogę się mylić, bo nie jadłam wszystkich więc może któryś nawet by mi smakował. Jedynym wyjątkiem jest Pierrot, ale to nic zaskakującego, bo orzechowy wariant ciężko spierdzielić na tyle, żeby nie był zjadliwy.
Zjedz tę dwójkę, od razu znienawidzisz cuksy (:
Pewnie byłabym zawiedziona, bo myślałabym po samych opakowaniach, że są to galaretki w czekoladzie, a tutaj taki zaskoczenie.
Jeśli już to skłaniałabym się chyba ku wiśniowemu, bo zapachu sztucznej pomarańczy nie znoszę.
Pozdrawiam.
Wolę czekoladki od galaretek, ale rzeczywiście, ja też byłam jakoś tam zawiedziona. Zwłaszcza po spróbowaniu obu…
Chwila, moment. Ty i trzymanie cuksów/ czegoś z czekoladą w lodówce? To chyba mi się przy… znaczy wiśniło?
Nic Ci się nie wiśniło. Były wakacje, milion pięćset sto dziewięćset stopni, a mnie się nie chciało co wieczór latać do piwnicy mamy. Co parę dni brałam stamtąd kilka słodyczy naraz, wkładałam do swojej lodówki, a potem wyciągałam na kilka godzin przed jedzeniem, żeby nie były nawet w ułamku procenta zimne.
Przegrałaś. Złamałaś się. Nie umiałaś się powstrzymać. Byłaś leniwa. Nie chciało Ci się codziennie chodzić do mamy. Nietrzymamslodkiegowlodowce – yhy. Tabliczkaczekoladywlodowce – tak od dziś Cię chrzczę. Chociaż nie… jakie od dziś. Od pół roku!
Łeeeee ;( Bo Ci nie wyślę tych goji w supercenie!!!
Oczywiście nie miałyśmy pojęcia, że są na rynku jakieś nowe cukierki tej firmy :P Póki co pewnie dopóki ktoś nas nimi nie poczęstuje to nie będziemy miały okazji ich spróbować ;)
Tym lepiej dla Was.
Wszelakie owocowe warianty Wedla zawsze zostawały u mnie w domu po świętach gdy inne, lepsze, zostały dawno zeżarte. Wierzę więc, że to była eeee niezapomniana konsumpcja xD
Ja owocowe lubię, ale to było… zło.
Totalnie mi nie podrasował Pomarango. Wiśniowy jadłam tak dawno temu że totalnie nie pamiętam jak smakował. Stwierdzam natomiast że nowe smaki Mieszanki nie bardzo mi podchodzą tak jak i sama Wedlowska czekolada.
Nowych nie próbowałam i nie zamierzam. Pożegnałam się z cukierkami, oby na dobre ;)