Dzień po degustacji połówki CzekoWafla marki Wedel i połówki Princessy Longi mlecznej zasiadłam do testu dwóch pozostałych wersji księżniczek: orzechowej i kokosowej. Aby potencjalnie najlepszą zostawić na koniec, przodem puściłam orzech laskowy.
Princessa Longa orzechowa
Uwielbiam, gdy producenci sugerują lub wydzielają mi porcje i zawsze grzecznie ich słucham. Jeśli na zapisane na opakowaniu 12,5 g przypada trzy i pół kostki, niczym chemik pochylam się nad wagą kuchenną, tnę czwartą kostkę na części, a potem dokładam kawałeczek po kawałeczku, by czasem nie zjeść za dużo. Podobnie postąpiłam z Princessą, którą przecięłam dokładnie w tym miejscu, w którym zasugerowało Nestle, zważyłam połówkę i obsypałam nad umywalką, aby straciła zgubny nadprogramowy 1 g.
…NOT.
Wafelki z kremem o smaku orzechowym są moimi ulubionymi, dlatego na dzisiejszą bohaterkę patrzyłam przychylniejszym okiem. Dodatkowo Princessa oczarowała mnie piękną szatą graficzną i puszystością, która dawała świadectwo lekkości i kruchości konsystencji (szkoda tylko, że fałszywe). Papierek był luźny, niewykorzystaną połówkę dało się bez szwanku dla boków wafla i znajdującej się na nich czekolady wsunąć z powrotem do środka. Makulaturowy materiał rwało się szybko i łatwo.
Princessa Longa pachniała pięknie, bo mleczną czekoladą i gorzkawym orzechem laskowym (przez chwilę sądziłam, że podobnie do Knoppersa, lecz chyba jednak nie). Polewa była cienka, nie posiadała smaku własnego, gdyż przeszła kremem. Ten z kolei okazał się proszkowaty, bardzo słodki i orzechowy w sposób sztuczny. Zalegał na kruchych, acz stojących na granicy stetryczenia waflach trzema grubymi warstwami.
W całokształcie wafel nie był ani zły, ani dobry. Konsystencja nie budziła większych zastrzeżeń, choć zdecydowanie lepiej byłoby bez choćby zalążka stetryczenia, a tłustość mogłaby się osadzać na palcach i wargach odrobinę mniej. Uważam, że orzechowa Princessa jest lepsza od mlecznej, bo przynajmniej posiada jakikolwiek smak, ale nie sądzę, bym kiedykolwiek do niej wróciła.
Ocena: 3 chi ze wstążką
Znów nie mogę sobie przypomnieć czy jadłam – gdybam że tak, bo to tak jakbym nigdy nie jadła bigosu, ale nie pamiętam zupełne tego smaku, nic, a nic.
Tłustość w porównaniu z Góralkami chociażby nie jest jeszcze na tak wysokim poziomie, więc bym to pewnie zniosła. Wolę jednak chrupiące wafelki, suche, takie jak te z lat 90′ kupowane na wagę do których mam niesamowity sentyment. Przypuszczalnie i mnie by orzech smakował bardziej niż nudna wersja słodka, znaczy mleczna. To już przynajmniej faktycznie ma jakiś konkretny smak, ale czy byłabym zachwycona? Na pewno zaspokoiłabym chęć na słodkie, o to to na pewno.
Muszę zrobić podejście do Góralków, ale to na pół z kimś. I zjadłabym bigos.
Nie mój typ ;P
Mój też nie :)
Dokładnie smaku nie pamiętam, ale była dla mnie całkiem ok, choć nie jest to wafel, którego kupiłabym sama z siebie.
A wydzielanie niepraktycznych porcji wkurza mnie niesamowicie – wafla da się jeszcze jakoś przepołowić, ale jak ze 180g jogurtu producent zaleca zjeść 125g to powinien podać, co zrobić z pozostałymi 55 :D
Nasmarować sobie twarz i zatkać jogurtem pory.
Chyba nie jadłam. Z jednej strony lubię orzechowe rzeczy, ale właśnie… Zazwyczaj są sztucznie orzechowe, dlatego po takie wafelki rzadko sięgałam.
Nie wypowiem się o smaku, ale też podoba mi się ten papierek, luźny i fajny. xD
Sztuczną orzechowość też lubię. A przynajmniej tę dobrze wykonaną.
Sztuczna dobrze wykonana czasami potrafi mi posmakować, ale nigdy nie wiadomo, kiedy przekroczy granicę. ;> Mówię na podstawie np. Mullera de Luxe – już trochę przeszkadzało, ale ocena oceną jest i desperackie poszukiwania kolejnych trwają (recenzja za parę dni – taka tam reklama xD).
Hahhaha, a już miałam pisać: wow, nie wierzę, że udaje Ci się trzymać tych porcji i chyba jesteś jedyną taką osobą, jaką znam… NOT ;)
Ja tego nie rozumiem- skoro producent pakuje mi taką ilość wafelka, to niby z jakiej racji mam zjeść tylko połowę? Nieee, to zdecydowanie nie dla mnie xd
Szczerze powiedziawszy, to nie wiem, czy ją kiedykolwiek jadłam :/ raczej princessa nie jest moim faworytem wśród wafli
Nawet jeśli nie jadłaś, nie masz czego żałować. Jest sporo lepszych no-name’ów.
Jadłam, z pewnością jadłam ale kilka lat temu i na pewno wtedy oceniłabym go wyżej niż ty teraz. Ale w tej chwili nie jestem pewna swojego zachwytu.
Skoro nie pamiętasz, to na pewno obeszło się bez efektu wow.
Smak z dzieciństwa:)
Nie mojego. W moim była kokosowa wersja.