3 dobre rzeczy, które spotkały mnie w ostatnim miesiącu

Jest środa, właśnie minęła godzina 19:00, a ja znów siedzę sama w domu i zastanawiam się, co zrobić z wolnym czasem. Standard. Z każdej sytuacji trzeba jednak wyciągać jak najwięcej dobrego, czyż nie?

Moim dobrem w tym wypadku są godziny, w których mogę zająć się blogiem. Jeden wieczór w tygodniu tradycyjnie poświęcam na wymyślenie tematu niedzielnego wpisu i stworzenie go. Jednocześnie miło wspominam ostatnie lata, gdy publikacje miałam zaplanowane na miesiąc w przód. To minęło bezpowrotnie. Skończyły się studia, zaczęła się praca i… życie.

Dziś więc – na przekór środowemu humorowi, śniegowi pokrywającemu świat za oknem, nieprzeniknionej ciemności zewnętrza oraz chorobom, które dopadły niemal wszystkich moich znajomych – serwuję wam wpis optymistyczny. Postanowiłam wyciągnąć z ostatniego miesiąca tyle dobrego, ile tylko zdołam. Tak oto powstała lista 3 dobrych rzeczy, które spotkały mnie w ostatnim miesiącu*.

* Początkowo było ich więcej, ale o tym później.

Choroba weryfikuje znajomości

Ostatni miesiąc – dokładnie od 1 stycznia – upłynął mi pod znakiem niezidentyfikowanej choroby. Takiej, która nie dopadła mnie jeszcze nigdy. Zaczęło się od wypicia zimnego wina w sylwestra i pląsania po nieogrzewanym mieszkaniu w kiecce. Zdarza się nawet najlepszym.

Rano wstałam i zaczęłam kaszleć. Kaszlałam przez dwa dni, trzy, cztery. Kaszlałam przez tydzień, aż dostałam chrypy i było zabawnie, bo Olga ma głos jak amator denaturatu. Niestety po połowie kolejnego tygodnia do kaszlu doszło krztuszenie się, ścisk gardła i momenty, w których myślałam, że nie uda mi się złapać oddechu nigdy więcej. Ach, i te potworne bóle w żebrach, które przez dwóch przedstawicieli służby zdrowia zostały zignorowane, a przez trzeciego wreszcie zdiagnozowane jako naderwana przepona.

Zresztą mniejsza o to. Dostałam leki, mogłam zacząć zdrowieć, zamiast czekać na lepsze jutro. Nie o narzekanie na chorobę miało tu przecież iść.

Czas od 1 stycznia pokazał mi, że choć na co dzień mieszkam i jestem sama, kiedy dzieje się coś złego, jest mnóstwo osób, które wyciągają do mnie dłoń. Tych długo znanych i całkiem nowych. Chcą mnie odwiedzać, wozić autem, robić zakupy, gotować rosołki. Grzecznie odmawiam, bo mimo wszystko lata życia na własną rękę nauczyły mnie, że najlepiej cierpi się w samotności, ale przyznaję, że z każdą kolejną ofertą pomocy i pytaniem, czy jest choć odrobinę lepiej, chciało mi się płakać… ze szczęścia.

Praca, która pozwala na chorobę

Choroba pokazała mi jeszcze jedną bardzo ważną rzecz. Żeby jednak do niej dojść, muszę cofnąć się do studiów, a przede wszystkim zapoznać was z moją filozofią życiową.

Jestem realistką i marzycielką jednocześnie. Nie wiem, jak to możliwe, ale jestem. Do tego żyję w bańce mydlanej, do której nie dochodzą wieści ze świata. Gdzieś jest wojna? Coś się dzieje w polityce? We Wrocławiu wybuchła bomba? Ja tego nie wiem. A jak już ktoś – najczęściej mama – mnie poinformuje, niespecjalnie się tym przejmuję. Myśl o tym, że mogłabym stracić swój wygodny świat jest tak przykra i przerażająca, że nie dopuszczam jej do siebie. Kraina jednorożców nie przyjmuje zła.

Podobnie patrzę na przyszłość. Przez całe pięć lat studiów – sześć, jeśli liczyć rok zmarnowany na niechcianym kierunku – ani razu nie pomyślałam tak na poważnie, co się stanie ze mną potem. Gdzie będę pracować. Jak zmieni się moje życie. Jak utrzymam mieszkanie, Rubi i siebie. Jakoś to będzie – powtarzałam i kierowałam myśli na inny tor. Inaczej bym zwariowała.

Studia dobiegły końca, zaczęły się wakacje i remont mieszkania. Ten drugi miał deadline w środku sierpnia, co w teorii dawało mi czas na przeglądanie ofert pracy i rozsyłanie CV. Życie jest jednak nieprzewidywalne, w związku czym pan remonter i sierpień pożegnali się ze mną równocześnie.

I tak oto zostałam bezrobotną młodą kobietą z wielkimi marzeniami i tytułem magistra kierunku beznadziejnego, która dała sobie dwa tygodnie na poszukiwania dream job. Po tym czasie miałam już brać cokolwiek, łącznie z posadą rzeźnika, grabarza i skrobacza podstołowych gum.

Na całe szczęście nie musiałam. W wielkim skrócie: moją dream job znalazłam za pierwszym podejściem. Miejsce, do którego jedzie się dość długo, ale witają cię tam jak swojego, traktują jak człowieka, dają możliwość robienia tego, co kochasz (pisania), zabierania do biura Rubi (jeszcze nie skorzystałam) oraz pracowania z domu tak długo, jak długo będziesz wypluwać płuca.

Nie mogę się powstrzymać, więc tu rada dla was: jeśli poszukiwania pracy są przed wami lub jesteście w ich trakcie, nie rezygnujcie z marzeń. Wyznaczcie sobie czas na beztroskie bujanie w obłokach (dwa tygodnie? miesiąc? tylko bez przesady z tym przeciąganiem!), a dopiero potem przebranżawiajcie się na terapeutę miejskich kibli lub innego żonglera grillowanym czosnkiem.

Relaksujące zakupy bez wychodzenia z domu

Na dzisiejszej liście miało być dużo więcej dobrych rzeczy, jednak jak zwykle popłynęłam z tematem. Przepraszam, kłaniam się nisko i obiecuję opublikować resztę niebawem. Tymczasem prezentuję radość ostatniego miesiąca numer trzy – relaksujące zakupy przez internet.

Do tej pory nieczęsto zdarzało mi się zamawiać rzeczy online, a już szczególnie ubrania. Ponieważ jednak w listopadzie i grudniu sporo się napracowałam – do agencji zajechał spory projekt – otrzymałam odpowiednie do poświęconego czasu wynagrodzenie. Był to znak, że należy przestać skąpić.

Wydawanie pieniędzy zaczęłam delikatnie, od wyprawy z S. do galerii. Bardzo chciałam wykorzystać otrzymany w ramach świątecznego prezentu bon do H&M, niestety w tym sklepie nie ma dla mnie niczego. I wpadłam w smutek, na który poradzić mogło jedynie zmarnotrawienie pieniędzy u konkurencji.

Tak też się stało, a ja wróciłam do domu z dwoma nowymi bluzami (ulubiony New Yorker), dwiema parami spodni dresowych ze Star Wars (House) i uroczymi puchatymi skarpetami (tamże).

Nowe ciuchy – zwłaszcza bluzy – wywołały lawinę. Ponieważ z powodu choroby nie mogłam wychodzić z domu, zaczęłam buszować po Allegro. Wpadłam na pomysł, by wymienić całą posiadaną bieliznę. Najpierw kupiłam milion par skarpetek, a potem resztę potrzebnych na co dzień żagli. I to było miłe, bo pierwszy raz od bardzo dawna pozwoliłam sobie samej się porozpieszczać i nagrodzić za kawał dobrej roboty.

Ale to nie koniec. Moje wyremontowane i prawie gotowe mieszkanie potrzebuje ostatnich szlifów. Przydałaby się nowa kanapa, taboret, stolik, szafka do kuchni… Drobiazgi, które wymagają wygospodarowania czasu, poprzeglądania internetu, odwiedzenia Ikei i takich tam. Przede wszystkim jednak potrzebują nastroju zakupowego, w którym wciąż się znajduję. W powietrzu pachnie zmianami.

***

A jakie trzy dobre rzeczy przydarzyły się w ostatnim miesiącu Tobie?

20 myśli na temat “3 dobre rzeczy, które spotkały mnie w ostatnim miesiącu

  1. Taki jeden plus choroby – wiesz, na kogo możesz liczyć nawet w niesprzyjających warunkach. Mimo wszystko życzę Ci dużo zdrowia – Tobie, Twojej tchawicy i przeponie ;)

    Ja także nie potrafię znaleźć dla siebie nic w H&M, więc doskonale Cię rozumiem ;) Zakupów ciuchowych online na szerszą skalę nie praktykowałam, z kolei zakupy spożywcze bardzo mnie pocieszają :D Ale bluzę w sportowym sklepie zawsze jakąś ładną wynajdę i tych mi nie brakuje, w ogóle sportowe ciuchy najłatwiej mi się kupuje.

    Trudno mi teraz wymyślić, co dobrego przydarzyło mi się w styczniu, bo już mam dosyć tego miesiąca i chyba nie dostrzegałam wszystkich pozytywnych stron… Na pewno mogę być wdzięczna mojemu układowi odpornościowemu za skuteczne radzenie sobie z wszelką zarazą – on póki co mnie nie zawiódł. A jak jakieś dwie inne rzeczy wymyślę do końca dnia, to jeszcze napiszę ;)

    1. Ja, tchawica i przepona dziękujemy. Kaszel przeszedł prawie całkiem, dzięki czemu panna przepona się podleczyła. Duszności jeszcze są, podobnie jak ból mięśni międzyżebrowych. To ostatnie najgorsze, bo nie da się spać.

      Na spożywcze zakupy jakoś nie mam ochoty. Raz tylko nakupowałam shitu, bo musiałam poprawić sobie humor. Szkoda, że podczas jedzenia owoców tego ataku smutku nie będzie już tak wesoło.

      Bluza jest moim ukochanym rodzajem garderoby :)

      Luty będzie lepszy ;*

      1. Czyli wszystko zmierza ku dobremu ;)
        Za błędy trzeba płacić :D
        Moim chyba też – wraz z leginsami to mój ulubiony ubiór domowy ;) Ale jeśli chodzi o garderobę całościową, to jeszcze bardziej lubię piżamy – mam całkiem sporą kolekcję i wśród nich zawsze coś wybiorę w sklepie ;)

  2. – kupiłam bardzo fajną książkę, którą niebawem zacznę czytać,
    – wysłałam promotorowi pracę zaliczeniową na długo przed terminem,
    – złożyłam wniosek o podwyżkę (tak, tak – odważyłam się to wreszcie zrobić)

  3. I były plusy chorowania, ale i tak życzę Ci dużo, dużo zdrowia :)
    Zakupów ciuchowych nie lubię. Moja siostra zamawia przez internet – ja jednak wolę przymierzyć :P

    Mi tam wiele do szczęścia nie trzeba – radość między innymi sprawiają mi drobiazgi i to na co niektórzy czasem nie zwracają uwagi jak uśmiech bliskiej mi osoby :) Mają być trzy? Będą trzy :) W styczniu między innymi świętowaliśmy urodziny taty, otrzymałam kilka miłych wiadomości a od dobrych koleżanek kartki (pocztówki, widokówki) do mojej kolekcji :)

    Miłej niedzieli ;)

  4. Podoba mi się idea wpisu.

    Styczeń to dla mnie zawsze najgorszy miesiąc w roku. Wchodzę wtedy w stan hibernacji i wszelkie interakcje ze światem zewnętrznym ograniczam do absolutnego minimum. Tym razem nie było inaczej, więc nawet 3 dobre rzeczy ciężko mi wymienić. Choć w sumie zakupy online i u mnie udane – jestem, w końcu, mistrzynią wyprzedaży.

    PS Jak można mieć problem z kupnem czegoś w H&M!? :>

    1. Cieszym siem (:

      Ja też bym hibernowała, aaale… opowiem niebawem, jak się zobaczymy.

      PS Story of my life.

  5. U nas plusem chorowania jest tylko to, że druga z nas, która jest zdrowa robi przez tydzień obiady xD
    Szukanie pracy czeka nas za jakieś pół roku i chciałybyśmy aby ten czas tak szybko nie minął :P

    Co nas spotkało w tym miesiącu dobrego? Hmm… kilka nowych współprac, zdana sesja, zabawny koncert Golców, nowy sprzęt do treningów :)

    1. Ja lubię robić sobie obiady sama, bo nikt inny nie trafi w mój dziwny gust :P

      Skąd ja znam ten sposób myślenia?!

      To co najmniej cztery powody do radości – super! :)

  6. Nowe rodzi się w bólu. Nowe spojrzenie, często trzeźwe spojrzenie. To lepsze niż.. równie bolesny upadek, gdy nagle okaże się, że dookoła brak wyciągniętych rąk.

    3 dobre rzeczy?
    – kupiłem Oreo w promocji
    – zjadłem Oreo
    – pojawiło się nowe Oreo (thin), które mam zamiar kupić

    1. Cudowne powody, które – jak wiemy! – spowodują coś dobrego już niebawem :)

      PS Dolicz współprace i fajną przyjaciółkę po drugiej stronie kabla :D

  7. Fajnie, że jesteś na tyle pozytywna, że nawet w chorobie potrafisz doszukać się dobrych stron :))
    Zdrowiej już szybko, bo to najważniejsze!!!
    I gratuluję pracy marzeń ^^

  8. Zdrówka życzę:) . Moje dobre rzeczy które mnie spotkały w styczniu to spotkanie z moją siostrą ,której nie widziałam od sierpnia,odwiedziny mojej przyjaciółki i to,że styczeń zakończyliśmy z dzieckiem bez chorowania odpukać .

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.