Dom twój, gdzie… serce twoje?

Dom. Ostatnimi czasy zaczęłam się zastanawiać, czym tak właściwie dla mnie jest. Miejscem życia codziennego, to oczywiste, ale przecież nie tylko. Jest azylem, pewnego rodzaju gwarancją (poczucia) bezpieczeństwa i stabilizacji, ostoją i barierą, która odgrodzi mnie od złego świata i chodzących po nim ludzi, jeśli tylko będę tego potrzebowała. Czy to możliwe, że

uosabiam swój dom?

Tak mi się czasem wydaje. Lata życia na własną rękę wymogły (?) na mnie traktowanie mieszkania jak najbliższej osoby. Kiedy je opuszczałam, tęskniłam. Gdy byłam daleko, martwiłam się, jak sobie poradzi. W chwilach smutku i zmęczenia marzyłam, by już do niego wrócić. Nawet gdy byłam szczęśliwa z ludźmi na zewnątrz, w końcu zapraszałam ich do mnie, by poznali mój dom.

Mieszkanie przez długi czas nie było idealne. Ani formalnie moje. Zamiast tego było babcine, stare, zaniedbane i przypominało raczej studencki pomiot niż lokum godne niepoprawnego domatora. Skoro tak bardzo mi na nim zależało, powinnam była o nie dbać. Doczyścić, co się dało, sukcesywnie uzupełniać braki, dostosowywać. Ciągle to słyszałam, zwłaszcza od rodziców. Ale po co? – pytałam siebie i ich, wciąż czekając na jedną z dwóch rzeczy: aż stanie się prawnie moje lub poznam kogoś, kto mnie z niego zabierze, ewentualnie pomoże przerobić wnętrze według własnego uznania.

Wiedziałam, że rozpoczęcie remontu będzie się równało zgodzie na samotność, na co ze względu na młody wiek oraz iskierkę nadziei nie byłam gotowa.

Umiesz liczyć? Licz na siebie!

Upływający czas rozwiał moje wątpliwości i zdezaktualizował dylemat. Nie miałam na co czekać. Na kogo czekać. Jak tylko upewniłam się, że tu zostanę i że korzenie, które i tak zapuszczałam, nie będą musiały zostać wyrwane, wzięłam się za poważne zmiany. Pozbyłam się resztek myśli o związku z drugą osobą, uzbierałam pieniądze na remont i wstrzeliwszy się w przerwę między ostatnim rokiem studiów a rozpoczęciem pracy, zmieniłam je podług moich potrzeb, przyzwyczajeń i upodobań.

Wyszło piękne, przez co pokochałam je jeszcze bardziej. Zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy moje odpowiedzi na dwa ważne pytania brzmią tak samo. O miejsce życia bowiem można człowieka zapytać na dwa sposoby: gdzie mieszka lub gdzie jest jego dom. Pierwsza kwestia jest dość prosta – mieszkasz tam, gdzie kładziesz spać swoje ciało, gdzie walają się twoje rzeczy, gdzie odpoczywasz i tak dalej, z drobnymi różnicami zależącymi od charakteru danej osoby. Ale

co z domem?

Domnie house, flat czy apartment, ale home – to miejsce, z którym jesteśmy związani emocjonalnie. Gdzie żyje nasza rodzina lub inni bliscy, ważni dla nas ludzie. Nie dla żartów mówi się przecież, że dom twój, gdzie serce twoje. Niestety, w starym dowodzie takich danych podać nie było wolno, liczyło się tylko lokum zameldowania. W obecnym adres nie występuje, więc problem z głowy.

Jestem ciekawa, czy zapytani o dom, potraficie szybko podać odpowiedź. Ja w życiu miałam kilka momentów, w których nie byłam pewna, gdzie jest mój dom. Ba, uważam, że bywałam bezdomna, gdy ze starego miejsca serce zostało wyrwane, a w nowym jeszcze się nie osiedliło. W niecałe dwadzieścia lat życia zaliczyłam cztery różne adresy, które na upartego mogłam nazwać domami. Mogłam… ale tego nie robiłam. Nie zawsze, nie na każdym etapie życia i nie z równą pewnością.

Dom to dla mnie…

Obecnie dom to dla mnie twierdza. Miejsce, które obroni mnie przed złem świata. W którym mogę się zamknąć i udawać, że nie istnieję. Nie odebrać telefonu i domofonu, wyłączyć laptopa, a dla pewności, że nikt mnie nie znajdzie i nie każe wziąć się w garść, odłączyć lub przegryźć kabel.

To w domu składuję całe moje życie: wszystkie najważniejsze przedmioty z przeszłości i teraźniejszości, słodyczowe zbiory, sprzęty, na które pracuję każdego dnia, no i ukochaną małą Rubi, która jest stróżem i panią na włościach, gdy z niego wychodzę. Bo przecież wychodzić muszę.

Zdrada boli

Bywają jednak chwile, gdy zdradzam mój dom. Wychodzę z niego… i dobrze się bawię, wcale o nim nie myśląc. Nie wracając długo, nie chcąc wracać lub wracając jedynie po to, by przepakować torbę i znów go opuścić. Mam wówczas wyrzuty sumienia. Albo wobec fizycznego miejsca, albo wobec tej mnie, którą byłam przez ostatnie sześć czy siedem lat. Mnie, która przelała wszystkie uczucia na cztery ściany, a teraz tak niespodziewanie i brutalnie się od nich odcina, bo goni za czymś, czego może nigdy nie złapać.

Zarzekałam się, że będę tu zawsze i sama, więc gdy coś się zmienia, odczuwam strach. Paniczny, bolesny. Myślę, że w życiu najlepiej ufa się samemu sobie, a skoro obecna ja nie potrafi dogadać się z poprzednią mną, następuje dysonans. I nie wiem, jak się zachować. Zdradzić dom, o którym tyle marzyłam, na który pracowałam i któremu poświęciłam lata miłości, czy pozwolić sobie szukać szczęścia również poza nim?

Życie w czterech ścianach i poza nimi

Nie oczekuję, że mnie zrozumiecie. Świra, który spędza rzekomo najpiękniejsze lata swojego życia w izolacji i ciszy czterech ścian, zrozumie jedynie inny, podobny mu świr. Taki, który również kocha swój dom i boi się z niego wychodzić, bo w czasie nieobecności mogłyby zawalić się mury.

Życie wiele na człowieku wymusza. A to trzeba iść do pracy i znosić obcych ludzi przez minimum osiem godzin, a to stać w długiej sklepowej kolejce i wymieniać uprzejmościowe zdania ze stojącą tuż obok, dyszącą w kark sąsiadką. Niefajnie. Bywają jednak sytuacje, w których potrzeba wyjścia z domu… rodzi się w samym człowieku. Bo nagle zależy mu na czymś bardziej. I wtedy właśnie jest najgorzej. Wygoda, bezpieczeństwo i wieloletnie marzenia ścierają się z nowym marzeniem, nową wizją potencjalnie szczęśliwej przyszłości. Tylko której wersji nadać priorytet?

***

A czym dom jest dla Ciebie?

28 myśli na temat “Dom twój, gdzie… serce twoje?

  1. Jestem chyba świrem, na dodatek mam starą duszę i w ogóle zbzikowałam w swej samotności, bo… dom to dla mnie poczucie bezpieczeństwa. Miejsce, gdzie mogę pobyć sama, odpocząć od innych świrów, którzy biegają po galeriach, klubach, depcząc przy tym moje świeżo wypastowane buty. Gdzir mogę sobie chodzić z niewyregulowanymi brwiami i w wyciągniętym swetrze, gotować i pichcić. O każde miejsce zamieszkania dbam, bo lubię porządek, więc to nie jest wyróżnikiem domu. Jest to „moje miejsce na Ziemi, gdzie jestem u siebie”.

    Teraz chwilami nigdzie nie czuję się jak w domu. Ani u rodziców, ani u cioci, gdzie mieszkam podczas roku akademickiego. Choć paradoksalnie w obydwu miejscach czuję się dobrze (z konieczności przyzwyczajenia), to żadne z nich nie należy do mnie. Z żadnego z nich nie mogę uczynić mojej samotni i powiedzieć „Dajcie mi spokój, chcę być SAMA”. Bo nawet jak zamknę drzwi, to za ścianą mama się krząta lub na dole ciocia ogląda Romance TV.
    Ale, za jakiś czas stanę się pewnie korpo szczurem i zamieszkam w moim lokum.

    1. Wydaje mi się, że jako domowe świry znalazłybyśmy nić porozumienia. Skądinąd ciekawe, ile rzeczy mamy wspólnych i czy w naturalnych warunkach, tj. poznając się w rl, zostałybyśmy koleżankami. Przy nieznajomych ludziach jestem trochę inna. Próbuję wpasować się w normalność, a potem czmycham do domu i już mnie z niego nie wyciągniesz ;)

      1. No właśnie, ciężko mnie wyciągnąć z domu na dłużej :D Był kiedyś nawet taki obrazek o wychodzeniu ze strefy komfortu (w ogóle, nienawidzę takich określeń padających z ust samozwańczych mentorów i coachów) – postać wyszła z tej swojej strefy, pobyła tam chwilę i biegiem do niej wróciła – to trochę tak jak u mnie :D
        Ciężko mi ocenić, bo się i tak na ludziów otworzyłam (zmusiła mnie do tego sytuacja :p), więc nie mam problemu z nawiązaniem kontaktu, tylko ciężej jest go utrzymać – jeśli ktoś by codziennie chciał spędzać ze mną ciurkiem kilka godzin, to chyba bym sfiksowała i wyszłaby ze mnie moja natura zołzy :p Tak, fatalny materiał na dziewczynę („Nie polecam tego allegrowicza”, jakby powiedzieli moi koledzy).

        1. O, trafiłaś w mój czuły punkt. Rewelacyjnie nawiązuję znajomości, ale nie potrafię ich utrzymywać. Póki druga strona się stara i pisze, jest super. Sama się nie odezwę. Jeśli mi na kimś zależy, będę tęsknić, smucić się, myśleć o nim, a nawet popłakiwać w domu, ale i tak nie napiszę pierwsza, pozwalając relacji umrzeć. Z góry zakładam, że i tak rozczaruję tę osobę, więc lepiej wcześniej niż później. Dziwne, nie?

          1. Nie każdy musi być super towarzyski :) Chyba po prostu należy komunikować, że brak inicjatywy nie oznacza niechęci czy obojętności (choć logicznie, inny człowiek tak to będzie odbierał). Choć z tym też mam problem i oczekuję, że ktoś się wszystkiego domyśli ;D
            Do mnie też zawsze trzeba pisać, choć czasem jak mi baaaardzo zależy to piszę pierwsza – a potem sobie myślę, że się narzucam niepotrzebnie i przestaję to robić. A znajomość umiera. Poza tym, to jest dopiero dziwne – nie lubię, jak ktoś od razu oczekuje ode mnie odpowiedzi. Wiesz, mam na myśli takie ciągłe wymienianie wiadomości.

            1. Ja również wolałabym, żeby druga strona się domyślała. To dlatego piszę o sobie tak otwarcie. Niech człowiek już na starcie wie, z kim ma do czynienia. I że jestem… trudna ;)

              Uuu, znów mamy tak samo :P

  2. Bardzo ciekawy temat poruszyłaś. Czasami miewałam takie rozterki kiedy zastanawiałam się, czy mój dom jest naprawdę moim domem, czy raczej wolę udawać, że jest tylko przystankiem i czymś od czego chcę się odciąć. Z jednej strony to w nim, a konkretnie w swoim pokoju czuję się bezpiecznie, czuję, że nie muszę już udawać, a z drugiej w relacji 'między nami’ jest wiele kwasu, żalu, składuje się dużo złych wspomnień. Często myślę, że chciałabym ruszyć dalej, uciec z tego miejsca i stać się kimś innym, ale jednocześnie nachodzi mnie wątpliwość, że nie będę mogła być „prawdziwa” poza nim i w ogóle jak ja sobie na zewnątrz poradzę. To niesamowite, jak 'zwykłe’ cztery ściany wywołują tyle emocji :) Chyba też jestem obecnie w nastroju do rozważań nad wszystkim. Wyczekuję następnej niedzieli i kajam się za wszystkie byki językowe, dawno nie pisałam xD

    1. Znam to uczucie. Chęć ucieczki i pozostania jednocześnie. Doskonale pamiętam moment, gdy napisałam maturę i podjęłam decyzję o wyprowadzce z domu. Miałam zostawić wszystko i wynająć pokój z ówczesnym chłopakiem. Chyba przeważała ekscytacja, bo jednak nie byłam w tym sama, Niestety wkrótce świat zwalił mi się na głowę. Nie wróciłam do domu, bo wychodząc z niego, obiecałam sobie, że to już na zawsze. Na szczęście nie musiałam. Było trochę różnych problemów, ale koniec końców wylądowałam tu, a to „tu” po sześciu latach stało się pełnoprawnym domem.

  3. Trudno jest mi powiedzieć, czym jest dla mnie dom, ale na pewno miejscem, w którym mogę się od wielu rzeczy odciąć i w pełni zgadzam się z tym zdaniem „Obecnie dom to dla mnie twierdza. Miejsce, które obroni mnie przed złem świata. W którym mogę się zamknąć i udawać, że nie istnieję. Nie odebrać telefonu i domofonu, wyłączyć laptopa, a dla pewności, że nikt mnie nie znajdzie i nie każe wziąć się w garść, odłączyć lub przegryźć kabel” (przypomniała mi się sytuacja, jak kilka lat temu chowałam się przed chodzącym po kolędzie księdzem, gasząc wszędzie światła i w ciemnościach oglądając tv :D). A zimą dom kojarzy mi się szczególnie ze schronieniem przed śniegiem i zawiejami – lubię siedząc na parapecie patrzeć, jak na zewnątrz pada albo wieje i zawsze doceniam, że nie jestem bezdomna. Poza tym myślę, że to jak odbieramy dom, zmienia się w miarę dojrzewania i sytuacji życiowej…

    1. Bardzo dużo ludzi, żeby nie użyć słowa większość, kojarzy dom ze zrzucaniem maski, pożądaną izolacją od świata i byciem sobą. Ja to rozumiem i podzielam, ale jednocześnie uważam za cholernie smutne.

      Tego fragmentu nie umieściłam w tekście tylko dlatego, że fajnie brzmi. Mnie też zdarza się chować przed kimś. Udawać, że nie ma nikogo w domu, choć przecież jestem. Gapię się przez judasza i próbuję nie oddychać, żeby nieproszony gość mnie nie usłyszał.

      I też lubię patrzeć przez okno z ciepłego mieszkania na zimny dwór. Nie lubię tego za to w lecie, bo gdy słyszę śmiech i rozmowy ludzi, jest mi przykro i czuję wyrzuty sumienia, że jestem taka, jaka jestem. Podczas zimnych pór roku czuję się usprawiedliwiona.

      1. Kiedyś myślałam, że jestem dziwna, ale obecnie swoją inność akceptuję. Nic nie poradzę, że nie lubię wokół siebie dużej liczby osób i żadne spędy mnie nie cieszą – raczej tego nie zmienię. Wolę zamknąć się w milusim wnętrzu, z naprawdę bliskimi osobami (a niewiele jest takich), niż utrzymywać kontakty z wieloma znajomymi i szwędać się po knajpach…

        1. Otóż to. I ja też siebie akceptuje. Inaczej nigdy nie pisałabym o sobie tak otwarcie, na dodatek publicznie.

  4. Hmmm piękny tekst. Mój dom był tam, gdzie przyjaciele moi:) Teraz nabiera sensu i znaczenia tak jak było w Twoim przypadku;) Na tę chwilę ponownie „bezdomny”.

  5. tekst piekny… dla mnie dom jest tam gdzie moja rodzina… mimo, że mieszkamy teraz w jednym miejscu, ulepszamy je aby nam się podobało, było nam wygodnie, to wiem, że jeszcze nie raz zmienimy miejsce zamieszkanie i każde następne będziemy nazywać swoim domem.. bo będziemy tam razem. To my tworzymy dom, a nie miejsce, w którym mieszkamy :)
    No i mogłaś dodać zdjęcia po remoncie Kochana!

    1. Dziękuję. I trochę zazdroszczę domu umiejscowionego w innych ludziach :)

      Jeszcze zrobię taki wpis, tylko muszę pyknąć super zdjęcia, żeby nie wyszło, że się podniecam, a moje mieszanie wygląda jak ściek :D

  6. Naszym domem, w którym czujemy się najbardziej komfortowo i bezpiecznie jest dom rodzinny i nie zmieni się to dopóki nie przestaniemy zmieniać studenckiego mieszkania wraz z początkiem nowego roku akademickiego xD Póki co w naszym mieszkaniu we Wrocławiu również czujemy się dobrze ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że to jest kolejne miejsce na chwilę i nie możemy się do niego zbytnio przywiązywać.

  7. No nie… bardzo podoba mi się zarówno sam post, jak i temat, ale boję się cokolwiek napisać, żeby nie zacząć jęczeć i się żalić.
    Ja z moimi czterema ścianami byłam tak zżyta i do tego stopnia były tylko moje, że nawet nigdy nikogo nie zapraszałam. Nawet listonosz, dostawca sushi byli prawie że najeźdźcami. Samotność, zamknięcie. Odgrodzenie od świata. To wszystko sprawiało, że w domu czułam się jak (no dobra, niech będzie jako takie powiedzonko, mimo że w niebo nie wierzę) w niebie. Tylko ja i mój dom (i pies). Można chyba uznać, że podejście mamy podobne. Jednak podejście podejściem, a życie leci po swojemu. Czas leci, zbliża się poważna przeprowadzka i całe zamieszanie ze sprzedaniem „mojo-babcinego” mieszkania, powrót do mamy, do domu, gdzie… już nie czuję się jak u siebie. Pokój, w którym odrabiałam lekcje, chichotałam ze znajomymi jest noclegownią, ja jestem bezdomna. Jestem na etapie przetrwania, egzystencji z dnia na dzień, ze względnym poczuciem bezpieczeństwa przy zasłoniętych oknach w sypialni. Ja, mama, Luna. Trzy „baby” na niepewnym gruncie oraz moje ogromne przerażenie związane ze zbliżającymi się zmianami (malutka mieścina, a wielkie miasto). Szukanie kupca. Dawny dom kimś (no… czymś?) niepotrzebnym? To nawet nie zdrada, to coś gorszego. Czy będę w stanie obdarzyć takimi uczuciami nowy dom? Czy będzie domem, czy tylko mieszkaniem, w którym będę spać i w którym wraz z Luną odetnę się od otaczającego mnie świata? Rany… mieszkania mieszkaniami, dom, straty i zmiany, ale Twój post jakoś mi tak teraz uzmysłowił (skłonił do przemyśleń, które mi uzmysłowiły), jak ważna w moim życiu jest Luna (i znów czuję się jak szuja, bo… co też zrobiłam mojemu psu, Amikowi, oddając go tacie?). Wiedziałam, że wyjdzie żalenie się, ale… gdzieś musiałam. :P

    1. I bardzo dobrze, że się wygadałaś, od tego mamy filozoficzne wpisy :)

      Nie wyobrażam sobie siebie w sytuacji, w której muszę sprzedać mieszkanie. Nie tylko byłoby mi żal miejsca, gdzie ulokowane są wspomnienia, ale również bałabym się, że w razie gdyby w życiu powinęła mi się noga, nie miałabym dokąd wrócić. Zresztą to mama wbiła mi to do głowy, i tak już zostało. „Ola, nie sprzedawaj mieszkania. Jak chcesz żyć gdzieś indziej, wynajmij to, bo nigdy nie wiadomo, co cię w życiu spotka”. Smutny, ale fakt.

      Dwa razy musiałam „uciekać” z poprzedniego domu. Raz podczas rozstania rodziców, wtedy też mama miała okropny żal, że zostawia z moim tatą ich wspólnego kota. Drugi raz, gdy od babci szłyśmy na swoje, do nowego mieszkania, gdzie trzeba było zrobić dużo więcej, niż mama przypuszczała. Jak zobaczyła, w jakim stanie mieszkanie zostawili poprzedni lokatorzy, popłakała się.

      No i takie życie… Stare jesteśmy, niestety zaczynają nas dotykać sprawy, o których pięć lat temu (?) żadna by nawet nie pomyślała.

      PS Jak byłam malutka, tato zmieniał auto co trzy lata bodajże. Zawsze rzucałam się na maskę i płakałam, żeby tego nie robił, bo kochałam nasze samochody :P

      1. Mój samochód za moich czasów zmienił tylko trzy razy, więc aż tak nie cierpiałam, haha. Ej, ja nawet nazwałam jeden samochód i się z nim witałam (jak akurat ten wewnętrzny przymus nie wyfrunął z pamięci kilkuletniej mnie).
        Kurde, gdzieś czytałam, że do miejsc i rzeczy tak bardzo przywiązują się ograniczeni ludzie bez wyobraźni itp. A ja zawsze byłam pewna, że jest dokładnie odwrotnie. Robienie z miejsc osób itp. przecież… no o czym świadczy, jak nie o bogatej wyobraźni i wrażliwości? (O chorobie psychicznej?)

        PS Wyżej napisałaś „moje mieszkanie wygląda jak ściek”. Też masz tak, że Twój własny bałagan ma zachowany jakiś… pokrętny porządek?

        1. Głupi artykuł czytałaś. Oczywiście, że przywiązanie do rzeczy nie świadczy o ograniczeniu psychicznym człowieka. Wręcz przeciwnie – o jego wyobraźni, tak jak napisałaś.

          Bałagan zawsze ma w sobie dużo z porządku :) Choć przyznam, że w mieszkaniu po remoncie nie robię bałaganu. Czaaasem na kanapie, bo nie mam jeszcze wieszaka i lądują tam kurtki, torby i wszelkie rzeczy niemamgdzietegopołożyćtowalnętutaj, ale to też ogranicza się do 5-10 sztuk max.

  8. Dla mnie domem zawsze będzie mój rodzinny dom. To tu się wychowałam i spędziłam swoje najlepsze lata. Tu mieszkając, przeżyłam lata szkolne i przedszkolne. Tu przyprowadzałam brata z przedszkola. Tu spędzałam czas ze znajomymi, uczyłam się, tańczyłam, płakałam. Tu tak naprawdę dorosłam i myślę, że nigdy żaden inny budynek mi mojego domu nie zastąpi.

    1. A co z dorosłością? Kiedy założysz własną rodzinę i będziesz musiała osiedlić się gdzieś indziej?

  9. hmmm…ale dlaczego twierdzisz, że już się nie wyrwiesz? zycie lubi pisac bardzo zaskakujace scenariusze, ja 8 lat temu nie powiedziałabym, że moje zycie bedzie wygladac tak jak dzisiaj…

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.