Lukrecja? Anyż? Brr. Nigdy nie pamiętam, jaka jest między nimi różnica, ale wiem jedno: od obu należy trzymać się z daleka, jeśli pragnie się wieść żywot spokojny i przyjemny. Nie inaczej jest ze słodyczami bazującymi na tych wstrętnych roślinach. Czarny papierek na cukierkach i żelkach to znak, że lepiej omijać je szerokim łukiem, podejrzany słodko-ziołowy zapach zaś stanowi sygnał do brania nóg za pas.
W moim przypadku system unikania czarnych przykrości się sprawdza. Tak jest, tak być powinno i tak zdecydowanie byłoby nadal, gdyby na mojej drodze nie stanął pewien pogromca chorwackich słodyczy.
Bronhi Original
Początek degustacji nie był zły. Jako pierwszy odnotowałam fakt, że cukierek Bronhi jest ładny, i to zarówno w warstwie zewnętrznej (szacie graficznej opakowania oraz pojedynczego papierka), jak i wewnętrznej (ciele właściwym). Jedna sztuka ważyła tylko 6 g, więc potencjalnego koszmaru nie mogło być aż tak wiele, poza tym w razie kryzysu malucha łatwo wypluć.
Cukierki pachniały – pozwolę sobie użyć tego eufemizmu – lukrecją. Ów jakże cudowny aromat czuć było z co najmniej kilometra, a intensywnością nie dorównywał mu nawet poniuch niepranych przez dziesięć lat spodni pana Włodka, znanego amatora Amareny. Kłopotliwej sytuacji odpowiadał smak, który w pierwszej chwili był cukrowy jak sam cukier, w drugiej zaś ziołowo-orzeźwiający. (Mimo wszystko myślę, że to lepsze niż konsumpcja wspomnianych spodni).
Po ogromnej fali słodyczy – istnego tsunami cukru – nadeszła mnie jednak pewna refleksja. Co prawda było ziołowo, ale jakoś tak nieanyżowo i nielukrecjowo. Czułam raczej rodzaj pasty do zębów, której bardzo nie lubię. Jak by to wytłumaczyć… W drogeriach zazwyczaj do wyrobu są dwa klasyczne warianty: mint oraz herbal. Cukierki Bronhi niestety smakowały jak ten drugi.
Bronhi działały superodświeżająco, trzeba im to przyznać. Pod tym względem przypominały tabletki na gardło, które chłodzą i paraliżują obolałe miejsce, by choć przez moment bez trudu przełykać ślinę. W smaku wcale nie były anyżowe, ale po prostu ziołowe, leciutko karmelowe i – o dziwo – wcale nie takie złe. (Zmyliła mnie szata graficzna, wszystko przez nią!). Rozpływały się aksamitnie, z zalążkiem gęstości, jak rozpuszczalna guma do żucia. Po drugą sztukę nie sięgnęłam, ale pierwszą udało mi się dojeść bez stresu.
Ocena: 2 chi ze wstążką
Ciekawie się zapowiadają, ja akurat ziołowe cuksy lubię, ale czegoś tak wyglądającego chyba nie jadłam… Napis bronhi od razu skojarzył mi się z oskrzelami, a czarne opakowanie z kolei z kopiko ;)
Kawowe cukierki o smaku oskrzeli.
Ja tam ziołowych cukierków nie lubię…ani Lukrecji ani anyżu,ale ostatnio odkryłam pyszna herbatę ,która jest właśnie z lukrecja i jest ok XD
O, jaką?
Nigdy nie jadłam lukrecji, ale słyszałam o niej wiele niedobrego ;P
Nie przypominam sobie abym miała styczność z lukrecją…. za ziołowymi cukierkami nigdy nie przepadałam, więc najprawdopodobniej i te cukierki nie przypadłyby mi do gustu, ale nie wyglądają najgorzej :P
Czym się różni zdanie pierwsze od drugiego? :D
Ta cała słodycz, to, że to cukierki takiego, a nie innego typu u mnie działa na niekorzyść. Tabletki, pasta do zębów też nie brzmi dobrze, choć ja lukrecję i anyż lubię, oraz wszelkie inne ziołowości. Ziołowość z karmelem, w dodatku w takim cukierku, jakoś jednak mnie nie kusi.
Uważam, że próbowanie smaków, których się nie lubi też czasem jest świetnym pomysłem, bo nigdy nie wiadomo, do czego człowiek jednak się przekona. Kurde, jakby mi ktoś dwa lata temu powiedział, że polubię truskawkowe rzeczy, wyśmiałabym.
Ja też się dziwię, że przełykam wiórki i olej kokosowy :D
Nie lubię takich cukierków ,lukrecja anyż hmm smaki od których się trzymam daleko. Uparcie mój brat i mój szwagier kupują nam żelki Haribo Colorado gdzie są te smaki a ja je oddaje synkowi koleżanki co je uwielbia:)
Nie jadam żelków, więc i selekcjonować nie muszę :P
Jesteśmy niemal pewne, że u nas też na degustacji po jednej sztuce by się skończyło :P
Na spółę? ;)
Po jednej sztuce na każdą :P Cukierków już nie dzielimy xD Ale batony nadal :P
Zabierzcie mi to sprzed oczu fu, fu, fu.
…i włóżcie prosto do buzi.
Lubię ziołowe klimaty (nawet pastę do zębów, ale tej to nie spożywam :D) więc myślę, że nie tylko bym bez obaw sięgnęła po te cukierki, ale również bym zjadła kilka dodatkowych sztuk.
Moja mama była zachwycona, więc jest szansa, że i Ty byś się zadowoliła.
Oficjalnie przyznaję Ci odznakę „Dzielny tester” ;)
Dziękuję, będę dumnie nosić na piersi.
Widząc coś na pograniczu toffi i śmietanki, a trafiając na anyż… MOCNO bym się wkurzył. Cholinex zamiast czarnego shitu? Hmmmm no nie wiem, czy to taki plus. Gdyby to było coś pokroju cuksów ICE, to ok. Nawet bardzo ok. Ale apteczne bologardłowe środki? Nie dla mnie.
Cholinex jest miodowy, nie ma w nim ziół. Dawno nie ssałeś! :P
nie wiem dla mnie taki roslinne eksperymenty to jednak nie najlepszy pomysl, po prostu nie przemawia to do mojego gustu bo ani to slodycze ani tabletki na gardlo :D
:)