Wedel, baton Bajeczny

Znacie to uczucie, gdy coś, co jest robione z myślą o was i sprawia wam przyjemność, jednocześnie stanowi powód smutku i zmartwień? Ja znam. Chodzi oczywiście o słodycze, które dostawać zawsze miło, ale gdy dzieje się to za często, nagle wytwarza się problem. Człowieka zżera dylemat, czy jeść nowe, czy wyjadać produkty podług dat ważności, i cóż robić ze wszystkim, co niedługo się przeterminuje lub już to zrobiło.

Póki co nie znajduję rozwiązania powyższego – sporego i złożonego – problemu. Co chwilę dostaję coś nowego, a stare rzeczy czekają w domu i płaczą. Nie mam czasu robić im zdjęć, jeść ich, opisywać. W ogóle na nic nie mam czasu, co zaczyna mnie stresować. Zapas gotowych tekstów się kończy, a ja odleciałam na inną planetę, na której siedzę i macham nogami, podziwiając własne życie z zewnątrz.

Trzeba jednak szukać dobrych stron. Nieplanowane podarunki to szansa na wymianą starych i niezbyt ładnych zdjęć na blogu, a także wzięcie pod lupę produktów, które ostatni raz jadłam w ubiegłym życiu i powinnam to zmienić, ale do kupienia ich ciągle jest mi nie po drodze. Jednym z takich produktów jest bohater dzisiejszej recenzji: baton Bajeczny marki Wedel.

Wedel, Bajeczny, baton kakaowy z łamem waflowym w mlecznej czekoladzie, copyright Olga Kublik

Bajeczny

Tak jak wspomniałam we wstępie, przedstawianego dziś batona już jadłam. O ile dobrze pamiętam, miało to miejsce na studiach, niedługo przed założeniem bloga. Bajeczny nie zasmakował mi wówczas ani trochę, podobnie zresztą jak jego brat Pierrot. Nie ta konsystencja, nie ten smak. Do obu słodyczy przekonałam się dużo później, za sprawą cukierków z Mieszanki Wedlowskiej. Do formy batonikowej jednak nie wróciłam.

Wedel, Bajeczny, baton kakaowy z łamem waflowym w mlecznej czekoladzie, copyright Olga Kublik

Tym razem Bajeczny zachwycił mnie wszystkim, zaczynając od ładnej i wpadającej w oko szaty graficznej. Z uwagi na przekrój wyglądał jak niewielki czekoladowy blok wypełniony orzechami lub powiększona wersja Michałków. Pachniał mleczną czekoladą, kakao i orzechami. W środku byłby jednolity, gdyby nie bakalie. Nie zdradzał obecności trocin (pokruszonych wafelków), które doskonale widać w wersji cukierkowej.

Wedel, Bajeczny, baton kakaowy z łamem waflowym w mlecznej czekoladzie, copyright Olga Kublik

Zanim wgryzłam się w Bajecznego, o zdanie na temat batona zapytałam Pyszczka. Usłyszałam, że:

„Jadłem go wiele razy. Jest inny niż reszta batonów. Jest unikalny. Jest… dobry. Cóż więcej mogę rzec?”

Ja na szczęście mogę rzec trochę więcej. Bajeczny najpierw smakował mleczną czekoladą, która go pokrywała, po chwili zaś intensywnie orzechowo-kakaową masą. Miał konsystencję doskonale natłuszczonej, zmielonej, gęstej a la margarynowej bryłki. Rozpuszczał się bagienkowo. Jednocześnie – dzięki dodatkowi niewidzialnych wafelków – od pierwszego ugryzienia trzeszczał i chrzęścił.

Wedel, Bajeczny, baton kakaowy z łamem waflowym w mlecznej czekoladzie, copyright Olga Kublik

Wafli w Bajecznym pojawiło się dużo więcej niż orzechów, choć równie dobrze może to być jedynie złudzenie wynikające z lekkości i rozdrobnienia tych pierwszych. Baton był gęsty i kremowy, delikatnie zapychał. Raczył kubki smakowe słodką mieszaniną mlecznej czekolady, kakao i orzechów. Przywodził na myśl kakaowego wafla, który został starty, przerobiony na krem do smarowania, a następnie uformowany w prostopadłościan. Nie wiem, jak kiedykolwiek mogłam go nie lubić.

Ocena: 5 chi


Skład i wartości odżywcze:

Wedel, Bajeczny, baton kakaowy z łamem waflowym w mlecznej czekoladzie, skład i wartości odżywcze, copyright Olga Kublik

40 myśli na temat “Wedel, baton Bajeczny

  1. 5 chi?! Kurde, wróciłam do niego jakieś trzy lata temu (bo za dzieciaka lubiłam i jego, i Pierrota, a wtedy chciałam sobie przypomnieć oba) i już wtedy, jako wielbicielka Milki itp., plułam tymi batonami do kibla. Mieszanina czekolady, kakao i orzechów? On już wtedy przypominał mi mieszaninę masy czekoladopodobnej, margaryny, cukru i orzechów… Wiem, że dziś odebrałabym go jeszcze gorzej.
    Wydaje mi się, że mój dawny gust dość znacząco pokrywał się z z Twoim, więc… Nie no, nie wierzę w to, co właśnie przeczytałam.

    1. Kilka lat temu… dokładnie trzy, bo tuż przed założeniem bloga, też poszłam wypluć Bajecznego/Pierrota do toalety. Może coś zmienili w składzie?

  2. Kiedyś go jadłam, ale to było tak dawno, że nie pamiętam jak smakował…. teraz nie mam ochoty aby przypominać sobie jego smak, Może kiedyś, ale nie teraz ;)

      1. Albo wtedy kiedy moje kubki smakowe przejdą drastyczną przemianę (ewentualnie w dniu, kiedy kupi go sobie ktoś z mojej rodziny i odkroję kawałek) :P

  3. Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Zarówno Bajecznego, jak i Pierrota oraz osławione już przeze mnie Michałki, którymi zachwycam się, gdzie mogę. Co prawda, Pani Chrup pisała, że jest różnica w konsystencji i smaku między cukierkami a batonami (cukierki jadłam niedawno, batony kilka lat temu chyba), ale generalnie smak jest nie do pobicia. Moja mama się nimi zajadała (no, może bez przesady, bo mama je słodycze raz na pół roku może), jak byłam mała, a dla mnie były nie do przełknięcia. Dopiero potem się do nich przekonałam i przepadłam.

    Swoją drogą, to chyba jakieś przesilenie, bo ja ostatnio nie mam kompletnie weny, inspiracji i motywacji do pisania. Muszę się ogarnąć w ten weekend.

    1. Ja się z Tobą łączę w kryzysie twórczym Ola – czekajmy razem na wenę, choć nie zapowiada się, aby do mnie w weekend przyszła :/
      A czasu też mi brakuje, więc i Ciebie Olga rozumiem – weekend powinien mieć 3 dni !!

      1. Nawet gdyby mój weekend miał dziesięć dni, i tak niewiele by to dało. Najgorsze jest jednak, że sytuacja może się zmienić i wrócić do stanu poprzedniego, gdy miałam wiele czasu. Teraz, gdy wcale tego nie chcę…

        1. To życzę Ci, aby się nie zmieniła – jeśli tego nie chcesz…
          Mnie by jeden dodatkowy dzień sporo dał, tym bardziej że ostatnio nic mi się nie chce, a już samo ogarnięcie bloga sporo czasu pochłania.

          1. Nawet bardzo dużo. Rozważałam, czy nie zmienić liczby wpisów w tygodniu, ale bardzo tego nie chcę.

            1. Poranny przegląd blogów bez Twojego wpisu nie byłby taki sam, ale decyzja przerwania codziennej publikacji będzie dla mnie jak najbardziej zrozumiała – to trudne mając też życie zawodowe i osobiste. Mnie stworzenie 4 notek w tygodniu zajmuje sporo (3 piszę w weekend, jedną w piątek), a co to dopiero by było, gdybym miała publikować codziennie…

              1. No właśnie mnie weekendy odpadają, bo Pyszczek. Cisnę po nocach. W ogóle żyję ostatnio w jakimś kosmosie ;) Nie to, że się skarżę. Da się przyzwyczaić.

  4. Zawsze chciałam spróbować jego i Pierrota,ale jakoś mi z nimi nigdy mi nie po drodze z nimi :p

  5. Ja chyba nigdy go nie jadłam… Cukierki bajeczne na pewno przewijały się wśród napotykanych w moim życiu mieszanek, ale wybierałam inne – te jedynie w ostateczności. Nie wiem czy go spróbuję – nie zanosi się, ale jak wiadomo, życie bywa nieprzewidywalne ;)

    A złożoność problemu dostawania słodyczy doskonale rozumiem…

      1. W sumie to też się trochę dziwię – zawsze wybierałam Mister Rony i jamajki, teraz głównie białe michałki, małe miky way’ki i czasem najdzie mnie na tiki taki ;)

        1. Mister Ronów nigdy nie jadłam, podobnie jak Jamajek. Reszta spoko, choć ja wolałabym zwykłe michałki, cukierków MARS wcale, bo za małe, a zamiast Tiki Taki – Malagę.

          1. Zwykłe michałki też mogą być, nie pogardzę :) Malagi akurat nie lubię, mogę ewentualnie zjeść Kasztanka. I jeszcze zapomniałam o takim cukierku z orzechem w środku w czekoladzie – je też lubię ;)

            1. Jadłam dzisiaj cukierka bajecznego (akurat mieszankę cuksów z Wedla kupił mój tata, co raczej mu się nie zdarza, więc mogłam spróbować, póki pamiętam Twoją recenzję – cóż za zgranie :D) i był ok, ale bez szału i na pewno nie jest to coś, co sama z siebie kupię. Zdecydowanie bardziej smakował mi Knoppers, którego jadłam chwilę wcześniej, jednak w porównaniu z pierrotem (który też się w owej mieszance znalazł), bajeczny wypadł dużo lepiej – pierrot był bardziej słodki i taki trochę mulący.

              1. Nie porównam Knoppersa z Bajecznym, pisząc, którego wolę. Wszystko zależy od tego, na jaką konsystencję mam w danej chwili ochotę. Crispy czy smooth.

  6. Bajeczne życzenia dla Biska. Wszystkiego co najlepsze. PS zamiast Bajecznego zawsze wybierałem Pierotta. :)

  7. Zdecydowanie wolę Pierrota, bez porównania. Ten zbyt truflowy… Gorzej być nie mogło. Za to Pierrrocik to lata 90. i urodziny podczas których zawsze częstowało się dzieciaki z klasy cukierkami i wtedy właśnie zawsze przepychałam się łokciami jako pierwsza, żeby dorwać orzecha.

    1. Przecież Bajeczny to jest Pierrot + pokruszone wafle. Tu niczego innego dodatkowego nie ma, a już na pewno nie trufli :D

  8. My tak dobrze go nie oceniłyśmy :P Skusiłyśmy się na niego czekając prawie dwie godziny na spóźniony pociąg i żałowałyśmy zakupu ogromnie. Strasznie tłusty i mało kakaowy jak byśmy jadły margarynowy twór z kakaowym aromatem…

  9. Doszedłem do wniosku, że nigdy nie przyglądałem się przekrojowi Bajecznego. Tzn. dłużej niż przez 4 sekundy. I też… nigdy go nie kroiłem.

    Teraz się zastanawiam czy nie mrozić noża przed cięciem przedmiotów. Bo wtedy chyba nadzienie nie będzie zdeformowane? Nie… kto by tam patrzył czy jakiś baton składa się z kilku warstw czekolady czy jest jednym wymieszanym tworem. Za dużo roboty. Nie ma takich ludzi.

    1. Ej, ale to niegłupie! W lecie spróbuję, jeśli nie zapomnę. A na bank zapomnę… Pamiętaj Ty, żeby mi przypomnieć :P

  10. Kiedyś mi smakował, teraz całkiem możliwe, że kręciłabym lekko nosem na nadmierną słodycz, ale to Bajeczny, więc jemu można wiele wybaczyć.

  11. Akurat batonów nigdy nie jadłam, ale za dzieciaka trzeba było się spieszyć, żeby ściągnąć wszystkie Bajeczne z choinki przed bratem ;)

    1. U mnie na choince wisiały – jeśli już! – tylko lizaki-sopelki, których nawet pies by nie chciał ;)

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.