Pora na czekoladę, z której degustacją zwlekałam długo. Naprawdę długo. Zbyt długo. Każdy przykładny miłośnik czekolady dobrej jakości zignorowałby czekające w kolejce Milki, Wedle i inne słodycze pospolitych marek, skupiając się właśnie na niej – karmelowej w barwie Dulcey Blond marki Valrhona. Ba, miłośnik czekolady dobrej jakości nawet nie posiadałby wymienionych przeze mnie produktów w swoich cennych zbiorach!
Cóż jednak mogę rzec? Ja to ja. Nie chcę udawać znawczyni ani koneserki wyrafinowanych smaków. Bohaterka dzisiejszej recenzji znalazła się w jednej z moich puszek tylko dlatego, że pewnego dnia otrzymałam ją od Basi. Przeczytałam na jej blogu recenzję, zachwyciłam się i jakoś tak wyszło.
Niestety, czekolady nie potraktowałam z należytym szacunkiem. Nie dostała też ode mnie żadnych przywilejów. Została wpisana na listę terminów ważności i grzecznie czekała na swoją kolej. Dumna arystokratka w białych rękawiczkach wśród ubłoconego plebsu. Do korytka dopchała się dopiero w grudniu, serwując mi… Ale o tym za chwilę.
Dulcey Blond
Na pierwszy rzut oka Dulcey Blond była jednocześnie cudowna i tragiczna. Cudowna dla oczu, jej opakowanie bowiem uważam za szczyt wytworności i dobrego smaku, tragiczna zaś dla bioder, bo w 100 g dostarczała ponad 600 kalorii. (Szczęściem w nieszczęściu ważyła zaledwie 70 g). Przez długi czas byłam przekonana, że ma smak karmelowy, jednak w składzie pojawiły się jedynie wanilia i masło.
Jak już wielokrotnie wspominałam, nie przepadam za alternatywnym podziałem tabliczek i wymyślnymi kształtami kostek (a już najgorsze są czekolady zupełnie ich pozbawione). Dulcey Blond była jednak ładna, zgrabna, elegancka i obiecująca. Łamało się ją wygodnie, na dodatek z głośnym trzaskiem, co mnie zaskoczyło. Odznaczała się brudnym bawarkowym lub karmelowym kolorem i zapachem typowej białej czekolady ze złudną nutą karmelu rodem z Karmellove Wedla.
Wzięłam do ust nieregularną kostkę i zaczęłam dumać nad jej charakterem. W pierwszej kolejności moją uwagę zwróciła konsystencja: tłuściutka, gęsta, bagienkowa i rozpuszczająca się w sekundę, acz proszkowata. Krótko mówiąc: idealna. Dopiero potem przyszła refleksja na temat słodkiego białoczekoladowego smaku. Szukałam w nim karmelu, lecz faktycznie go nie było. Nawet jeśli przez chwilę sądziłam inaczej, to raczej w wyniku sugestii kolorem. Wyraźnie czułam za to występującą w składzie wanilię. W tle przewijało się echo orzechów włoskich.
Spodziewałam się, że Dulcey Blond]będzie słodka do granic wytrzymałości, co się często białym czekoladom przydarza. Nic bardziej mylnego. Producent opisał ją na stronie jako not too sweet*, w czym miał rację. Słodycz plasowała się na poziomie idealnym, a nawet więcej: zaskakującym, bo neutralnym. Co do sposobu jedzenia, panowała dowolność. Kostki gryzione były równie przyjemne, co rozpuszczane na języku. W każdej z nich czuć było wysoką jakość. Jedyny minus – który wypływa z mojej natury, nie jest zaś związany bezpośrednio z prezentowaną tabliczką – stanowi monotonność Dulcey Blond. Nie kupiłabym jej ponownie, bo po zjedzeniu lekko ponad połowy znudziła mnie. Niemniej smak oceniam na maksimum punktów.
* Producent opisał czekoladę również słowami:
It’s delicately sweet taste that marries intense biscuit flavors with a pinch of salt, a creamy texture, hints of caramelized milk, and unique blond color.
A także:
The first notes are buttery, toasty and not too sweet, gradually giving way to the flavors of shortbread with a pinch of salt.
Z jednym zgodzić się nie mogę. W Dulcey Blond nie wyczułam ani ciastek, ani soli. Ale to tylko ja, przeciwieństwo wytrawnej koneserki smaku.
Ocena: 6 chi
E tak tragiczna dla bioder… jeść czekoladę i jednoczesnie pedałować na rowerku – tłuszczyk będzie przeistaczał sie w mięśnie pośladkowe :P
Nie lubię białych tabliczek – nigdy nie jadłam tych z „górnej półki” bo mnie do nich nie ciągnie . Jeśli czekolada to tylko ciemna.
Nuta orzechow włoskich? Przyznam, że ciekawe a słodkość pominę…. Gdybym miała możliwość spróbowania, to bym to zrobiła z chęcią, ale na zakup raczej się nie zdecyduję ;)
To ja już wolę popedałować cyckami.
U mnie biała czekolada stoi na trzecim miejscu. Ciemna jest druga, a pierwsza oczywiście mleczna :)
Haha, mistrzyni! Dołączam się do sportu – żeby tak wszystko szło w cycki!
Zgadzam się, że jest przepyszna! To chyba moja ulubiona biała, mimo że w sumie nie taka ona czysta biała i nie wiem, czy mogę ją zestawiać z innymi białymi.
Nie miałam wątpliwości, że w tym przypadku nie będzie u nas różnicy w ocenie.
Tylko… Ach, Ty i to Twoje narzekanie na monotonność. :P Znam to w sumie, ale naprawdę cieszę się, że czystymi czekoladami z odpowiednio wysokiej półki potrafię się delektować i zachwycać bardziej (i to o wiele bardziej!) niż tymi z dodatkami czy nadziewańcami (i tak, mówię tu o Zotterach).
Łe, nigdy nie osiągnę tego poziomu wtajemniczenia, i nawet nie chcę. Nadziewajki 4ever! ;)
Sugerując się opisem producenta, nie uznałabym jej za coś wartego zakupu, a to pinch of salt najczęściej mnie do czekolad zniechęca. Jednak po Twojej recenzji jestem pewna, że bym ją polubiła ;)
Dokładnie! Ja bez recenzji Basi też bym się nią nie zainteresowała.
ja właśnie nie specjalnie lubię białą czekoladę ze względu na to, że jest tak mocno słodka…chętnie bym posmakowała tej :) górna półka jak nic
;)
podziewałam się większych zachwytów. Boję się, że mój mało wyrafinowany smak również nie byłby w pełni zadowolony z tej czekolady. A do tanich nie należy.
Czyste tabliczki mnie nie zachwycają. To szczyt entuzjazmu w przypadku takiego produktu.
Wiem, ma w składzie cukier. Wiem, jest ciężko dostępna. Ale tak ją opisałaś, że nabrałam na nią ochoty! Rzadko się zdarza, żeby w czekoladzie czuć było wanilię. Na dodatek, białe tabliczki są zazwyczaj piekielnie słodkie, a tego tutaj nie ma. „Caramelized milk” brzmi bardzo obiecująco i kojarzy mi się z mlekiem w proszku – lubię jego smak, właśnie taki lekko karmelowy, ale i słonawy (choć tu tego zabrakło). Ach, i to bagienko!
I co teraz? ;>
oooo taką czekoladę mogłabym kupic :) ale szkoda, że nie ma soli (ciastek bym tam nie chciała :D )
Posypiesz sobie ;)
No nareszcie! Już myślałam, że ją zgubiłaś ;). Musiała Ci zasmakować, nie było innej możliwości!
U mnie nic nie ginie ;>
OOOOOeeeesuuuu :D Ten kolor, ten smak… mimo, że bez soli i ciastek.
I dzielić się sprawiedliwie nie trzeba, bo nie ma jak.
PS Przez prostackie zmysły, widząc opakowanie z daleka, pewnie nawet na nią bym nie zwrócił uwagi :/
Wyrzuć zatem prostaka ze swego detektywistycznego umysłu! :D
PS Mieszkaj bliżej Wrocławia, to Ci będę takie cuda zostawiać, o.
Znudziła Cię po połowie, więc jest idealna dla nas :D My oczywiście byśmy ją zjadły dzieląc wcześniej na pół :D
A połowę jeszcze raz na pół ;)
Bardzo mi się podoba ta czekolada jak ja kiedyś spotkam to kupię :)
Polecam (: