7 ułatwiaczy życia – life hacks #2

Czas na kolejną porcję genialnych life hacków, które tak naprawdę nie są life hackami z prawdziwego zdarzenia. Na wszelki wypadek przypominam o tym fakcie oraz zaznaczam, że jestem go świadoma.

Przedstawione poprzednio oraz dziś ułatwiacze życia ograniczają się do sfery sypialnianej, łóżkowej. Dotyczą czasu poświęcanego na bezrefleksyjne pochłanianie głupich seriali, obżeranie się słodyczami oraz odpoczywanie po ośmiu godzinach pracy umysłowej i nadgodzinach pielęgnowania bloga. Krótko mówiąc: w obu postach zdradzam, jak opieprzać się skuteczniej i bezczelniej.

Część pierwsza: 7 ułatwiaczy życia – life hacks #1

Chcę jeść, ale nie chcę wstawać, czyli o przyłóżkowej spiżarce podręcznej

Ustalmy, co już mam. Leżę jak placek na łóżku, bezmyślnie gapię się w ekran zewnętrzny, próbując zrozumieć, dlaczego nadal oglądam ten ogłupiający serial, przełączam odcinki myszką bezprzewodową i reguluję głośność pilotem od wieży, grzeję tyłek kocem elektrycznym, popijam gorącą herbatkę bez obawy, że zaraz się wywali i zaleje pościel, a także jem… no właśnie, co ja jem, jak najdzie mnie ochota?

Krótko mówiąc: co tylko chcę! W czasach, gdy miałam więcej wolnych wieczorów – a raczej gdy miałam same wolne wieczory – bo serce nie wyganiało mnie z domu tak bezczelnie często, ochota na słodycze wiązała się ze zniszczeniem budowanego z uczuciem, cieplutkiego kokonu. Musiałam wstać, zanurkować w szafce, znaleźć coś, co mnie interesuje i posiada krótki termin przydatności do spożycia, a potem przeprowadzić sekcję, zrobić zdjęcia i tak dalej. Aż się odechciewa jeść. (Strach pomyśleć, co czują nieszczęśnicy, którzy muszą jeszcze iść do sklepu i zapolować na swoją ofiarę).

Obecnie mam opracowany system skracania czasu przygotowań do degustacji, który polega na wykonywaniu zdjęć raz na jakiś czas – powiedzmy raz w tygodniu – podzieleniu słodyczy na porcje i korzystaniu z tych jednorazowych paczuszek. Kiedy więc leżę w kokonie i jest mi zbyt dobrze, by się ruszyć, sięgam macką do szafki nocnej, wyjmuję gotowe cudo i jem. Ot, cała filozofia.

Rubi z łóżka, koniom lżej. Rubi na łóżko… mamo, pomóż?

Problem z Rubi polega na tym, że się kręci, wierci, schodzi i wchodzi. Jak na prawdziwą kobietkę przystało, jest okrutnie niezdecydowana. I mała. Na tyle, że sama nie potrafi wejść nigdzie. Mamo, mamo, chcę na górę! – krzyczy swoimi wielkim oczami, stojąc u stóp łóżka i tupiąc raz po raz, bym czasem nie zapomniała, że kiedy leżę w wygodnym kokonie, ona musi marznąć.

Ale i na to jest sposób. Wpadł na niego Pyszczek, którego poziom cierpliwości do energicznych psów jest dużo niższy od mojego. Kiedyś opowiedziałam mu o pluszowych schodkach, naturalnie podpatrzonych w internecie. Sprytnie wykombinował, że na chwilę obecną wystarczy duża poduszka.

I rzeczywiście, wystarczyła. Rubi wskakuje na nią z ziemi, odbija się jak od trampoliny i leci prosto na górę. Trasa jest krótka, bohaterka może kręcić się tak długo, jak tylko ma ochotę, a mój kokon nigdy – prawie, bo czasem zapomina o swoich a la schodkach – nie zostaje zburzony. Genialne!

Panaceum XXI wieku: smartfon

Na koniec przedmiot tak ważny, że aż wstyd byłoby o nim nie napisać. Trzecia ręka współczesnego człowieka. Telefon, aparat fotograficzny, budzik, latarka, kalkulator, notes, lusterko – i milion innych urządzeń – w jednym. Kiedy leżę w kokonie i mam dość świata, a mimo wszystko muszę załatwić coś ważnego, sięgam macką ku szafce nocnej, na której leży panaceum. Trzy kliknięcia i po bólu.

Wieczorami komórka służy mi głównie jako: aparat (jeśli jednak muszę zrobić zdjęcia słodyczom albo Rubi zaśnie w wyjątkowo uroczej pozie), kalkulator (obsesyjne liczenie wszystkiego), notatnik (spisuję notatki do recenzji lub akurat najdzie mnie genialna myśl, bez której świat będzie gorszym miejscem) oraz budzik (jak nie wstanę rano do pracy, będzie źle). Oprócz tego często jednym okiem przeglądam zdjęcia na Instagramie, drugim oglądam głupi serial na monitorze zewnętrznym, a trzecim odczytuję wiadomości na Messengerze, o ile jeszcze mam siłę na kontakt ze względnie żywymi ludźmi.

I to tyle, jeśli chodzi o główne life hacki związane z moim jądrem życia domowego: łóżkiem.

Dodalibyście coś do nich? A może wasze centrum dowodzenia znajduje się w innej części mieszkania i macie na nie zupełnie odmienne patenty?

18 myśli na temat “7 ułatwiaczy życia – life hacks #2

  1. Bardzo ciekawe! XD
    Ja chyba ne mam więcej patentów niż biuro koło łóżka (a mam duże,małżeństkie ;)) i kładzenie tam wszystkiego :książek,telefonu,wody ,jedzenia nie wieczorem ,bo sie odchudzam :p (dlatego teraz na moim blogu tylko zdrowe słodycze XD ) .Jak miałam jesCze kota to ona zawsze właziła gdzie chciała,bywało tak ze sie okręciła wokół mojej szyi i budziłam sie z futrzastym,oddychającym szalikiem XD

    1. Zwierzę w twarzy – tak dobrze znam to uczucie ;) Zaraz muszę wyjmować futrzane kule z oczu, nosa i ust.

  2. Patent z Rubi genialny – jakbyście coś wymyślili na kota, który miauczy nad uchem, bo chce wyjść na dwór/wejść do domu, to byłby to najgenialniejszy life hack ever :D

    I co Ty tak obsesyjnie liczysz na tym kalkulatorze? :D

    Ja na razie chyba żadnych life hacków nie mam poza używaniem twardego zeszytu jako „stolika” pod laptop :P O, jeszcze zawsze mam ładowarkę podłączoną do kontaktu, który mam w mało wygodnym miejscu i żeby co chwila nie włazić pod biurko, żeby ją podpiąć – to druga końcówka kabla zawsze leży na biurku. Podłączam lapka lub telefon i gotowe :D

    1. Stara dobra klapka w drzwiach odpada? Proponuję zatem zahipnotyzować kota albo nanieść do domu piachu i krzaków, żeby sądził, że już wyszedł.

      Wszystko, co się da :P

      O tym zapomniałam. Mam gniazdko głęboko pod łóżkiem, więc podłączyłam przedłużacz, w nim z kolei jest ładowarka (nie wolno zostawiać, bo może dojść do samozapłonu i wybuchu, ale oczywiście też to robię).

      1. No niestety odpada, zwłaszcza zimą, jak jest przewiew. Hipnoza kota brzmi kusząco, bo niestety musiałabym mu w drugim przypadku ogarnąć w domu także drzewa, płoty i dachy, żeby mógł sobie kicać (ach, no tak – to się nazywa drapak :D).

        Hm, no to chyba wezmę skołuję ten przedłużacz. W domu rodzinnym mam (taki z bezpiecznikiem), ale na stancji nie.

        1. Zorganizuj mu cały pokój pełen różnej wielkości drapaków.

          Przedłużacz kosztuje grosze, a naprawdę ułatwia życie, podobnie zresztą jak złodziejka (rozgałęźnik).

  3. Jak mieszkał z nami mój brat to w komodzie w swoim pokoju zawsze trzymał płatki śniadaniowe, jakieś batony i ciastka :P

    Smartfon – nie mam… Mam Nokię z której i tak rzadko korzystam, więc i smartfon dla mnie jest zbędny.

    Moje patenty… Hm… W tej chwili nic nie przychodzi mi do głowy ;(

    1. I nikt mu tam nie zaglądał? ;> Ja zaczęłam kitrać jedzenie w liceum, bo odkryłam, że wówczas szarańcza (czyt. mama) mi nie wyje.

      ???!!!

  4. Bez telefonu nie wyobrażam sobie życia – tak jak dla Ciebie, jest dla mnie budzikiem, lusterkiem, notesem, aparatem itp. Wieczorami jak zalegam przed tv z kolacją, to jednocześnie przeglądam insta i piszę przez viber czy smsy z kilkoma osobami jednocześnie. Z telefonu też czytam inne blogi w drodze do pracy czy z pracy (w wolnych chwilach w pracy także). Mam go przy sobie przez większą część dnia i gdyby ktoś mi go zabrał, było by to traumatyczne przeżycie :D

    Co do szafki z jedzeniem to nie mam jej przy łóżku, ale nie potrzebuję, bo w sumie to jem w innym łóżku (na wygodnej kanapie w innym pokoju), a to co jem, biorę z szuflady z kuchni lub szafek w pokoju, układam na talerzu i idę przed tv. Jak mnie najdzie na coś jeszcze to idę ponownie do skrytki bez większej niechęci (choć zazwyczaj nabiorę więcej niż jestem w stanie zjeść).
    Gorzej jest teraz – siedzę właśnie w cieplusim łóżku, a ładowarka do lapiego została w innym pokoju – przydał by mi się jakiś system międzypokojowego przywoływania sprzętów :)

    1. Współcześnie telefon to trzecia ręka, i tyle ;) Druga i pierwsza zresztą też.

      Proponuję kupić psa i wyszkolić na komendy „przynieś ładowarkę”, „przynieś ciastka” itd.

  5. Spiżarka to nie głupi pomysł :D Tylko, że my już leżąc wieczorem w łóżku nic nie jemy, więc takie gotowe do spożycia jedzonko krzyczące „zjedz mnie!” tylko by nas irytowało ;) A tak to wszystko jest ładnie zapakowane, wieczorem zdjęć zrobić się nie da, więc i pokusa jest niewielka :D

    1. Ja jestem wieczornym żarłaczem. W dzień się oszczędzam, żeby móc zaliczyć porządną łóżkową degustację. Jakkolwiek to brzmi :P

    1. Albo ekstremalnie długi cewnik (ałł), albo lejesz pod siebie. Matę izolacyjną już pod prześcieradłem mam, na wypadek gdyby coś się rozlało.

  6. „Przyłóżkowa spiżarka podręczna” jawi się jako rzeczywiste ocalenie sybaryckiego zapomnienia <3 Właściwie, chociaż łóżko jest również i dla mnie centrum dowodzenia, nie wpadłam jeszcze na taki znakomity pomysł i nadal przypłacam mój brak inwencji ciągłym burzeniem sielanki. Doraźność – oto na czym polegają małe głowy :D

    Z kolei poduszka, służąca za stopień dla uroczej Rubi… <3 wyobrażam sobie bezradne Maleństwo i podziwiam Twoją Matczyną troskę. Jednak nawet mamusie potrzebują chwili dla siebie, skryte w cieplutkim wnętrzu kokonu :D

    1. Nie przejmuj się. Jak najdzie mnie ochota na coś, czego nie przeniosłam do spiżarki, również muszę wstać i zburzyć sielankę. Na ten problem rozwiązanie jest tylko jedno – drugi domownik, na dodatek skłonny spełniać nasze zachcianki bez marudzenia i obojętny na cudowny smak słodyczy, którymi nie zawsze chcemy się z nim podzielić.

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.