Dzisiejszą recenzję chciałam zacząć na trzy sposoby. Ponieważ nie miałam pojęcia, który wstęp będzie dla was najciekawszy, przedstawiłam wszystkie. Przeczytajcie je i oceńcie, albo od razu wybierzcie tylko jeden. Polecam metodę na chybił-trafił, podobno niejedna osoba wygrała w ten sposób sporo kasiory.
Wstęp nr 1: O czekoladzie Schogetten Peanut Buttter dowiedziałam się tuż po tym, jak przywędrowała do Polski. Wydaje mi się, że pierwszym sklepem, który miał ją w ofercie – albo pierwszym, który urządził promocję – było Netto. Z racji tego, że koniec roku 2016 obfitował w różnego rodzaju słodycze z nadzieniem o smaku masła orzechowego, wiedziałam, że będę musiała na nią zapolować. Choć Netto było nie po drodze, czasu nie miałam wiele, a czekolad tej marki nie lubię, nazwa zadziałała. To wystarczyło.
Wstęp nr 2: Po czekoladę przedstawioną w dzisiejszej recenzji nie pojechałam od razu po wprowadzeniu jej do Netto, ale i tak dość szybko (jeśli dobrze pamiętam, w tym samym tygodniu, w którym wyszła gazetka). Chciałam poczekać na moją słodyczową wróżkę, gdyż jej także zależało na zakupie, niestety nie miała czasu. Tym razem przyszło mi więc odwiedzić market samotnie i kupić czekolady dla nas obu. Przy okazji nabrałam do koszyka miliony kaszek śmietankowych Paradiso i innych niepotrzebnych śmieci, ale kto by się przejmował? Tak miło być krok od bankructwa przez produkty spożywcze.
Wstęp nr 3: Podniecona faktem zakupu jednej z nielicznych na polskim rynku czekolad z nadzieniem o smaku masła orzechowego – na tamtą chwilę dokładnie dwóch; druga to Peanut Butter z Wawelu – wpisałam tabliczkę na listę uporządkowaną datami ważności i schowałam do puszki, gdzie przeleżała… aż strach pomyśleć ile, w każdym razie do miesiąca utraty przydatności do spożycia. Ponieważ był to czas, w którym kursowałam już między domem numer jeden a domem numer dwa, musiałam zabierać ją ze sobą jak niechciane młodsze rodzeństwo, czekając na moment, aż zachce mi się podejść do degustacji. W końcu się udało, a chwilę tę celebrował ze mną Pyszczek.
Schogetten Peanut Buttter
Tabliczkę Schogetten Peanut Buttter jedliśmy dzień przed otwarciem nadziewanych Terravit z serii 70% cocoa. Był to jeden z ostatnich tygodni marca, w którym temperatura podskoczyła do 20 stopni na plusie. Ciepłe wieczory umożliwiały leżenie przy uchylonym oknie i wietrzenie nóg odzianych w krótkie spodenki. Aż czuło się zapowiedź lata! (Nie, nie przez aromat stóp). Sympatyczna pogoda wpłynęła jednocześnie na czekolady, które stały się odrobinę bardziej plastyczne, miękkie i podatne na dotyk. To wtedy po raz pierwszy w bieżącym roku pomyślałam, że moje zbiory są zagrożone. The same problem every year. Niecały tydzień później wszystkie mleczne czekolady i batony powędrowały do lodówki.
Z powodów przedstawionych powyżej Schogetten Peanut Buttter topiła nam się w palcach i narażała na niebezpieczeństwo pyszczkową pościel (dobrze, że lubi ciemne kolory). Odgórnie podzielone kostki posiadały ładną mlecznoczekoladową barwę i tradycyjną ozdobę na czubku (gwiazdkę?). Spodziewałam się, że będą pachniały masłem orzechowym, ale nic z tego. Czułam jedynie bardzo mleczną i słodką czekoladę.
Polewa była dość gruba, przynajmniej jak na tak małe kostki. W palcach rozpuszczała się szybko, na wargach jeszcze szybciej. Tworzyła mleczne i słodkie bagienko, tu niczego zarzucić jej nie mogę. Problem zaczyna się dopiero przy nadzieniu, którego było mało, które nie pachniało i – co najgorsze – nie posiadało smaku. Wypełniały je kawałki zbyt twardych i nijakich krakersów (według producenta herbatników), soli prawie nie było, a krem miał smak bezsmaku. Przy wręczaniu kostek Pyszczkowi specjalnie nie powiedziałam, jaką czekoladę jemy. Byłam ciekawa, czy zgadnie. Nie zgadł. Ja też bym nie zgadła.
Schogetten Peanut Buttter to jedno wielkie masłoorzechowe rozczarowanie. Pominę już fakt przymusowego podziału na kostki, którego nienawidzę i nad którym nie mam ochoty rozwodzić się po raz kolejny. Hitem kompozycji miało być tu nadzienie, ale zdecydowanie nie było. Jego rozmiar okazał się śmiesznie mały, a w smaku brakowało nie tylko soli, ale i samego smaku. Krakersy nie pasowały, bo były za grube i nazbyt twarde. Jedynie czekoladowa otoczka oraz poziom ogólnej słodyczy nie pozostawiały pola do narzekań.
Ja do czekolady nie wrócę na pewno. Podejrzewam, że Pyszczek też nie.
Ocena: 3 chi
Czekolady tej firmy już dawno są u nas skreślone także nawet nazwa „peanut butter” nie robi na nas wrażenia ;) Jak widać nic nie straciłyśmy :D
Mam w puszce jeszcze dwa warianty, ale po nich też odpuszczam.
Coraz częściej czytam, że Schogetten daje ciała jeśli chodzi o te wszystkie nowe smaki czekolad. Jak dobrze, że wywaliłam je ze swojego słodyczowego repertuaru.
Co prawda byłam uprzedzona do Schogettena, ale nie od zawsze. Faktycznie, czekolady są bardzo przeciętne.
Wybieram wstęp numer 2 :)
A co do czekolady to widzę, że bez niej wiele nie tracę :)
Chybił-trafił? Ulubiony numer? Losowanko? :D
Owszem. Nawet mniej niż niewiele.
Nie, przeczytałam wszystkie, a że lubię czytać o Twoich zakupach, wybrałam numer 2 :D
O ile sama czekolada Schogetten jest całkiem przyzwoita, tak ich nadzienia (mimo interesujących smaków) zawsze rozczarowują.
Wstęp nr 2 podoba mi się najbardziej (choć mogę nie być obiektywna z wiadomych względów), ale nr 3 też spoko. ; )
Jest jakiś Schogetten, którego powtarzasz z własnej woli i dla naprawdę zacnego smaku?
Wybieram wstęp numer 2 i mam pytanie-czy testowałaś już oreo o smaku masła orzechowego?
Dawno :) Oreo Peanut Butter są na blogu.
Szukałam jej kilkakrotnie, ale niestety (a może stety?) nie udało mi się jej dorwać. Teraz nie żałuję.
Niestety stety ;)
Bo kukisy są tylko jedne! No i soli brak…
No cóż, nie każdy producent może być tak doskonały jak ja. To znaczy jak Milka czy Lindt ;)
Olga nie marudź są gorsze czekolady od tej:P np cadbury oreo peanut butter . W piątek ją spróbowałam no obleśna ,wysłać ci do spróbowania? . Tą jadłam słodka ,ale przynajmniej nie odrzuca mnie:)
Pewnie, dawaj!
Tylko ty potrafisz napisać wstęp do wstępu :D Za to lubię twoje recenzje :)
Podwójne dzięki, gdyż właśnie wpadłam dzięki Tobie na genialny pomysł.
Jeśli związany z blogiem, to czekam na efekty ;)
Tak, związany z blogiem, niestety zaplanowany na za rok :P Mam nadzieję, że do tego czasu nie przestaniesz mnie odwiedzać.