Ach, jak ja uwielbiam głupawe gry i zabawy! Jako dziecko niemal codziennie przychodziłam do domu w podziurawionych ubraniach, ewentualnie umorusana od stóp do głów. Zafarbowałam sobie na tydzień – lub dłużej?! – dłonie świeżymi orzechami. Złamałam nogę, uciekając na koturnach przed kolegą. Rzucałam kamieniami w auta. Zawieszałam brzegi od pizzy w budkach telefonicznych, żeby udawały słuchawki. Mieszałam cukier z solą w osiedlowych kawiarniach i restauracjach. Dzwoniłam telefonem i domofonem, wykrzykując ludziom różne głupoty. A to i tak tylko początek długiej listy niewinnych przewinień. Nie ze wszystkich jestem dumna, ale o każdym myślę z nostalgią. Kopalnia wspomnień…
Przez lata trochę zmądrzałam, wszak trzeba było wydorośleć, wiadomo. Wciąż jednak lubię niekonwencjonalne zabawy, niewybredne żarty i podejmowanie się zadań, które innym przychodzą z trudem lub w ogóle z nich rezygnują, no bo przecież nie wypada oraz to straszny wstyd przed ludźmi. O czym mowa? Chociażby o krzyczeniu na środku marketu, że się w domowej apteczce skończyły się środki na przeczyszczenie albo zmianie normalnego chodu na dziwny i przykuwający uwagę.
Mam za sobą różne akcje i wyzwania. Z najbardziej spektakularnych mogę przytoczyć wrocławskie flash moby, w które zaangażowałam się na tyle, że zostałam współorganizatorką grupy. Prowadziliśmy forum, obmyślaliśmy nowe tematy, zgrywaliśmy ludzi, miejsca i czasy. Kolejne cudowne wspomnienia, które zostaną ze mną na zawsze. Skądinąd może teraz, po latach, warto byłoby zorganizować coś nowego?
Dziś jednak nie o flash mobach mowa. Ani o akcjach spontanicznych, mających na celu przyniesienie wstydu towarzyszowi (np. wspomniane krzyczenie w sklepie, zazwyczaj przy mamie). Tym razem chciałam wam zaprezentować challenge, na który wpadłam całkiem przypadkiem i dość niedawno na Instagramie. Tak mi się spodobał, że ni stąd, ni zowąd zrobiłam go Pyszczkowi w Biedronce. Zdarzenia niestety nie nagrałam, ale od tamtego momentu zabawa ruszyła z kopyta i jak tylko byliśmy na zewnątrz i/lub wśród ludzi, wołaliśmy The Floor is Lava! i nie było przebacz. Albo uciekasz, albo giniesz.
The Floor is Lava! – o co chodzi?
Niezaznajomionym z tematem śpieszę wyjaśnić, o co chodzi.
The Floor is Lava! to zabawa, a teraz także wyzwanie, które polega na rzuceniu tytułowego hasła w najmniej spodziewanym momencie, a następnie odliczaniu nieszczęśnikom stojącym na lawie sekund. Mają ich dokładnie 10, by usunąć się ze zdradliwej powierzchni i przeżyć. By było śmieszniej, warto ich wówczas nagrywać.
Niżej zaprezentowałam filmik ze wszystkich ognistych prób, które udało nam się przetrwać.
Zachęcam was do podejmowania wyzwania, nakręcania własnych filmów… po prostu do dobrej zabawy!
Ponieważ podoba mi się koncepcja filmików na blogu, myślę, że jeszcze parę się tu pojawi. Zwłaszcza w te niedziele, kiedy nie będę miała czasu, ochoty lub sił, by mierzyć się z dłuższą formą pisemną.
Podoba mi się ten challange, kojarzy się z dziecięcymi, 'szalonymi’ zabawami, które ja również uwielbiałam. W Prawda albo Wyzwanie, zawsze wybierałam to drugie licząc, że dostanę coś naprawdę hardcorowego :D Łukasz ma chyba lepszą technikę, bo wplata 'The floor is lava’ w normalne wypowiedzi, przez co opóźnia Twój czas reakcji : )
Łe, ja wybierałam prawdę, bo nie chciałam chamskich wyzwań :D
Nigdy o tym nie słyszałam, ale wyzwanie rzeczywiście wydaje się fajne i zabawne ;)
Zrób rodzinie, jak wyjdzie na podwórko :P
Widziałam ten challenge u zagranicznych youtuberów :)
Ciekawe miałaś przygody w dzieciństwie, ale złamanej nogi nie zazdroszczę :) Spośród tego o czym piszesz, ja często dzwoniłam do ludzi domofonem i telefonem, albo ze swojego domofonu krzyczałam głupoty, jak ktoś akurat przechodził (wtedy ktoś drugi musiał siedzieć w oknie ;)) No i zrobiłam też kilka rzeczy, o których publicznie lepiej nie pisać, fajne to były czasy :)
Ja też nie zazdroszczę sobie tej nogi. Musiałam iść po świadectwo z paskiem na środek sali w gipsie, a wszystkie nielubiące mnie osoby głośno się śmiały. Miałam 10 lat, więc miło nie było.
Twoje wspomnienie o krzykach przez domofon przypomniało mi, że spisałyśmy z przyjaciółką numer do budki telefonicznej widocznej z jej okien i dzwoniłyśmy, jak ktoś przechodził ;D
Kurde, ale byśmy się przyjaźniły! <3
To jeszcze bardziej niefajnie :/
Z budką super pomysł :) Ja w wieku mniej więcej 6 lat wyprowadziłam się z bloku, z osiedla pełnego dzieci, do domu, gdzie w najbliższej okolicy dzieci nie było, więc na co dzień moim jedynym towarzyszem była siostra i wyspecjalizowałyśmy się w żartach domofonowych ;) I pamiętam, że czasami podrzucałyśmy cioci z domu obok pod drzwi wyzbierane z okolicy ślimaki :D A potem, jak pojawił się mój siostrzeniec (jest chyba 6 lat ode mnie młodszy) to wrabiałyśmy go, że Hogwart istnieje i nawet dostał list ze szkoły magii i czarodziejstwa :D Ogólnie na nim fajnie się żartowało, bo we wszystko wierzył :P
Ale najlepsze głupie rzeczy robiliśmy na różnych urodzinach i w podstawówce po szkole ;)
Bardzo prawdopodobne ;)
Ja do ósmego roku życia mieszkałam w domku jednorodzinnym, potem przeprowadziłam się na osiedle blokowe. W 6 klasie miałam o rok młodszą koleżankę, którą wraz z przyjaciółką wkręciłyśmy, że na osiedlu po zmroku biegają szakale. Tak się bała, że jak tylko robiło się ciemno, uciekała do domu :P Oprócz tego wciskałyśmy młodszym dzieciom kit, że jesteśmy kuzynkami TATU, jak zespół stał się modny. Też niektóre wierzyły.
„Widziałam ten challenge” w własnym pokoju mając lat 7 mniej więcej codziennie;) choć ostatnio również natchnęłam sie na przystanku na ludzi krzycących o lawie, może więc pora na reaktywację? :D
Mnie w dzieciństwie tylko upominali, żebym była ostrożna, bo albo spadnę, albo wywalę szafy. Ciekawe, czego bardziej byłoby im szkoda :P
Uhm, kamieniami to ja rzucałam w kolegów mojego brata, haha :D Zawsze za nimi łaziłam, siedzieliśmy na krawężnikach, sącząc oranżadę lub jedząc „wody lodne” – pałeczki. Stare czasy :)
Nie słyszałam o „The floor is lava”, ale to jest mega! :D Zrobię koniecznie – jak będę ze znajomymi lub z bratem :P Tylko najpierw trzeba uprzedzić o tej akcji, czy jak? W sensie, jak powiem „The floor is lava” to nikt nie zaczai, o co chodzi :D
Tanie syfiaste żarcie i chemiczne oranżady to oczywiście podstawa podwórkowego wyżywienia z lat młodości <3 Teraz chyba jest inaczej, przynajmniej wśród dziewczynek, bo diety-srety i te sprawy. W wieku podstawówkowym? Przykre.
Taa, musisz im streścić, o co chodzi, żeby wiedzieli, jak zareagować. Koniecznie nagrywaj! :D
Buahahaha! :D Teraz pośmiechuje, ale jakby mi ktoś takiego psikusa spłatał w sklepie to pewnie nie byłoby mi do śmiechu xD Ta wersja filmiku się różni od poprzedniej na kanale Łukasi, ale podoba mi się jeszcze bardziej :D ale Pyszczek to cwaniak… swoją drogą, zawsze taki opanowany jest? ;)
Nie ma czegoś takiego jak „poprzednia wersja”. Tamten filmik jest półrocznicą, a ten dokumentacją challenge’u :)
Na zewnątrz, w sensie poza domem, zawsze.
Weź nie pisz „Łukasia”, bo to brzmi potwornie, jakbyś go wykastrowała :D
No i mam nadzieję, że ktoś Ci jeszcze zrobi lawę. Może siostra? ;>
mwah! Słuszna uwaga ;D
Hahaha wybacz to z przyzwyczajenia! Moja szwagierka tak się zwraca właśnie do mężusia :D Nie słyszałam by powiedziała do niego Łukasz, albo Pyszczek xD
Nieee… lepiej nie, zbyt nerwowa jestem i jeszcze wskoczyłabym na pędzący samochód ;> :D
znaczy bratowa* ;]
Łukasz mówię do niego tak normalnie, jak każdy. Pyszczek to mój domowy (udomowiony :P) Łukasz :)
To my chyba w dzieciństwie za bardzo ułożone byłyśmy xD Jedynym naszym przewinieniem było podkradanie po cichaczu owoców z drzewa sąsiada :P
A lawie wcześniej nie słyszałyśmy ale zabawa wydaje się być fajna, szczególnie kiedy byłoby się z paczką przyjaciół na takich zakupach :D
Słabizna. Jeszcze możecie nadrobić :D
Zdecydowanie. Im więcej osób, tym zabawniej. Chociaż dla pojedynczego nieszczęśnika to większy wstyd, a więc też plus ]:->