Tuż po spożyciu Karmellove mlecznego wzięłam się za jego orzechowego brata. On również ważył 40 g i znajdował się w podobnym opakowaniu, sam jednak był dużo brzydszy. Ciemny orzechowy krem prześwitywał spod jasnej polewy, co sprawiło, że baton wyglądał jak niedopracowany i/lub brudny. Mankament ów nie wpłynąłby oczywiście na fakt zakupu, nawet gdybym wiedziała wcześniej.
Karmellove orzechowy
Po raz kolejny Wedel uprzedził, że baton jest słodko-słony, ja zaś po raz kolejny zadrżałam. (Obecnie sól w słodyczach nie przeszkadza mi aż tak bardzo, jak wtedy, czyli jeszcze rok temu). Ponadto miały się w nim znaleźć same ciasteczka, nie zaś ciasteczka i chrupki, jak w wersji mlecznej.
W składzie pojawiła się informacja, iż produkt może zawierać orzechy. Doprawdy interesujące.
Czekolada na batonie jest cienka. Czuć w niej karmel i słodycz. Okazała się miękka, bagienkowa i proszkowata. Ciemne nadzienie, do którego przylega, konsystencją przypomina Pierrota lub Bajecznego. Zostało wypośrodkowane pomiędzy tworem zupełnie miękkim a przesadnie twardym. Jest zwarte i tłuściutkie. Znajdujące się w nim orzechy są ciemniejsze, być może podprażone. Duże, świeże i superchrupiące. Intensywnie słone i hojnie sypnięte. Pomiędzy nimi przemykają lekkie i kruche ciasteczka.
Karmellove orzechowy pachnie karmelem, ale nieznacznie. Na pierwszy plan wybiły się słone orzechy na kakaowym, truflowym wręcz tle. Taki aromat jak najbardziej pasuje do opisanego wcześniej nadzienia. Skądinąd jestem pewna, że Wedel posiada jedną recepturę kakaowego kremu, której używa do produkcji wielu różnych słodyczy, w tym dwóch wymienionych wcześniej (cukierków/batonów/tabliczek). Krem ów jest w charakterystyczny sposób tłuściutki i jakby plastelinowy.
Co ważne, a czego przed rozpoczęciem degustacji Karmellove orzechowego odrobinę się bałam, karmel wcale nie zanika. Choć ciemne nadzienie jest intensywnie, nie zabija cienkiej jasnej polewy. Ponieważ jednak smakowo jest gorsze od mlecznego, bardziej dostrzegam wady – chociażby słoność (istnieje szansa, że dziś by mi nie przeszkadzała) czy plastelinowość konsystencji.
Tak czy owak, sądzę, że to pyszny baton i z przyjemnością do niego wrócę.
Ocena: 4 chi
Jadłam w zeszłym roku obie wersje ale nie pamiętam która smakowała mi bardziej :/
Chyba trzeba zacisnąć zęby i powtórzyć :P
Dobra, czyli tego też kupię :D Tamten – Michałek, a ten – Pierrot (kocham!), więc obydwa dla mnie idealne :D i rzeczywiście, przez nadzienie wydaje się taki brudny, przez co lekko nieapetycznie wygląda. Szkoda, że nie ma go w wersji cukierkowej, bo to rozmiar idealny dla mnie :)
Nie przeszkadzałoby mi wprowadzenie wersji cukierkowej – bo niby czemu? – gdyby nie wiązało się z rezygnacją z produkowania batonów.
Bo Ty nie lubisz cukierków – zanim się zaczną i się człowiek w nich rozsmakuje, to już się kończą :D
Otóż to.
Kojarzy mi się, że mocno w nim czułam sól, ale ostatnio moja tolerancja na sól trochę wzrosła (choć ze słonymi słodyczami wiele nie eksperymentowałam), więc chyba powinnam spróbować ponownie :)
Nie wydaje mi się to prawdopodobne, ponieważ moje kubki są radarami, jeśli chodzi o nawet najmniejsze ilości soli w słodyczach.
Moim też w tym aspekcie niczego nie brakuje, a do tego mam jeszcze 2 inne radary – nerki, które soli nie lubią :D
Z dwojga ze złego nie wiem, którego bym w ciemno wybrała, gdybym musiała. Mleczne kojarzą mi się z nijakością, tu bym się bała sztucznego orzecha. Oczywiście w obu pomijając cukrowość.
Po przeczytaniu doszła mi jeszcze plastelinowość do tych „lęków”. Uf, jak dobrze, że „gdybym musiała” to tylko takie gdybanie i naprawdę nigdy nie będę miała z tym czymś do czynienia. :D Ciekawi mnie jednak, jak dziś byś odebrała ilość soli w tym. Mojej Mamie coś nie grało i zakładam, że to właśnie ta sól jej stała na drodze do upragnionego zacukrzenia. Weźcie Wy… wybiorę Wam z tych batonów karmelowość i sól, zostawiając cukier i plastelinę i wszystkie będziemy zadowolone.
Z dwojga złego*. Literówki do końca nie usunęłam, bo zapultałam się przy słowie „złego”. Pewnie podświadomość mi sugerowała, że „złe” to za mało powiedziane.
Ey, ale czemu miałabyś nam zabrać karmelowość? :(
Bo samej soli nie chcę, a pozostawiając tamte rzeczy, mogłybyście wejść w moje buty i spojrzeć na Wedla jak ja. Chociaż nie sądzę, by było to fajne… zwłaszcza, gdybyście na śmierdzące glany trafiły.
A spadaj, bierz se samą lizawkę! ;)
Wcale nie muszę sobie wyobrażać, jak odbierasz Wedla. Wystarczy, że zjem deserowego Wawela.
Pisałem przy poprzedniku, więc… nie sądzę by był sens tego powtarzania. Jednak patrząc na przekrój, jestem coraz bardziej przekonany, że to nieorzechowiec był lepszy. Przez tę truflowatość, której tu (w nim) akurat nie chciałem.
Też tak myślę.