Za granicą jest masa batonów, których chciałabym spróbować. Zwłaszcza na Zachodzie. Zwłaszcza do kwadratu na dalekim. Problem w tym, że nie starczyłoby mi życia i pieniędzy, by ściągnąć je wszystkie do Polski, zjeść i opisać na blogu. Cieszę się więc każdym okruchem, który od czasu do czasu wpadnie.
Za bohatera dzisiejszej recenzji – Baby Ruth marki Nestle – dziękuję słodyczowej wróżce Ani.
Baby Ruth
Baby Ruth był trzecią – po 3 Musketeers i Butterfingerze – i zarazem ostatnią zagraniczną batonikową miniaturką, którą otrzymałam od Ani. Pod względem konstrukcji przypominać miał unicornowego Snickersa. Składał się mlecznej czekolady, nugatu, karmelu i orzechów ziemnych. Nawet układ warstw był taki sam, jak w moim ukochanym batonie. Ważył 22 g.
Od Snickersa miniaturkę Baby Ruth odróżniały proporcje warstw. Nugatu było bardzo dużo, karmelu zasmucająco mało. Pod względem wizerunkowym najkorzystniej wypadły orzechy, pokaźne, zwłaszcza jak na takiego malucha. Wpłynęły na aromat batona, pachniał bowiem jedynie orzechami. Niestety wygasłymi.
Nugat marki Nestle okazał się typową gumką. Zwartą i twardawą, acz nieco mordkolejkową, przez co gorszą od nugatu ze Snickersa. Przypominał tylko odrobinę mniej chamskie cukierki Dumle. W smaku był przede wszystkim słodki, choć znalazło się również miejsce dla nuty maślanego toffi i posmaku… paluszków. Fistaszki były oczywiście chrupiące i świeże, pyszne. Czekolada się nie wybijała, stanowiła tło. Uwielbiany przeze mnie karmel zaginął w akcji.
Baby Ruth to baton dużo miększy od Snickersa. W moim ukochanym tworze marki MARS nugat jest twardy, tutaj zaś dumlowy. Karmelu między orzechami znalazło się tyle, co kot napłakał, a mleczna czekolada jest zbyt nieśmiała, by wołać o uwagę. W smaku króluje cukier.
Produkt jest monotonny i – jak by to powiedziała moja babcia – bezpłciowy. Niby wolę go od 3 Musketeers, zwłaszcza jeśli chodzi o konsystencję i treściwość, ale zawiódł mnie bardziej, więc ocenę obniżyłam.
Ocena: 3 chi
Skład i wartości odżywcze:
Sugar, Roasted Peanuts (5%), Glucose* Syrup, Hydrogenated Palm Oil and Coconut Oil, Milk Glucose Fructose Syrup*, Cocoa (25%), Glycerin, Whey (Milk), Dextrose, Salt, Artificial and Natural Flavouring, Emulsifier: Soya* Lecithin and Lactic Acid Esters of Mono-and Diglycerides of Fatty Acids (E472b), Soyabean* Oil, Stabiliser: Carageenan (E407), Antioxidant: Tert-Butylhydroquinone (E319), Acidity Regulator: Citric Acid (E330), Cocoa Solids 25% minimum, * Derived from a Genetically Modified Source.
O rety, ciekawe, czy i ja wyczułabym w nim paluszki :D Proporcje między warstwami jak najbardziej mi odpowiadają, ale najlepszy jest ten pierwiastek Dumle – uwielbiam te cukierki <3 Ba! Jestem niemal pewna, że ten baton by mi posmakował. Choć wolałabym, żeby wywalili orzeszki (nie ma ich na tyle dużo, żeby wnosiły coś do smaku, a takie napotykanie na twardsze elementy zaburza jedzenie).
E, to ja orzechy lubię. Jak ząb zawiesza się na czymś twardszym, jest dopsz :)
Moja mama używa określenia bezpłciowy do niedostatecznie dla niej słonych dań (jak coś jest słodkie to od od razu jest płciowe – cukier jej wystarczy :))
A batonik wydaje się bardzo smaczny jak dla mnie, ale karmel móglby go tylko ubogacić ;)
Dla mnie chyba nie istnieją niedostatecznie słone potrawy, bo nie używam soli do niczego :P A bezpłciowe są żarełka nudne.
Nie pamiętam smaku Dumli :P
Nie przypomnę Ci, bo nie mam jak :(
Konsystencję Dumli uwielbiamy ale mogło by być zdecydowanie więcej karmelu :)
Nestle przyoszczędziło ;)
A to akurat kiedyś jadłam i już wtedy dałabym 1/10, bo właśnie ta miękkość i cukrowość królowała. To był jeden z pierwszych tworów, które pokazały mi plastelinowość w słodyczach.
Krótko mówiąc, baton Cię sponiewierał ;D
Ej… moment. Dumle, Marsy itp. to jedno. Ale on mi przypomina w przekroju coś zupełnie innego. Cholera, nie pamiętam co. W każdym razie okres gdy na półkach był jeszcze Picnic. Tylko ten jest lepszy. Rodzynektfuble brak!
Hmm. Alibi nie bardzo, może zatem No name? Tyle że on chyba nie miał orzechów.