Prezentowana dziś czekolada czekała na swą recenzję prawie pół roku (dokładnie pięć miesięcy). Nie robiła tego w odosobnieniu, bo w folderze z notatkami znajduje się parę innych nieszczęśników, do których opisania nie mogę się zebrać. Albo brakuje czasu, albo chęci, albo puszczam przodem produkty ciekawsze.
Jak to się mawia, w przyrodzie nic nie ginie, a co się odwlecze, to nie uciecze. (Ratunku, moją głowę nawiedziły babcine aforyzmy). Tym oto sposobem wreszcie przedstawiam wam czekoladę, którą i tak każdy już zna – deserową Halbbitter niemieckiej marki Ritter Sport. Zapnijcie pasy i trzymajcie się foteli, bo czeka nas dużo gorących emocji i przejażdżka, której nie zafundowałby nawet najlepszy roller coaster.
NOT.
Halbbitter
Tabliczka Halbbitter należała do tych wariantów Rittera, których nigdy nie chciałam zjeść, kupić, ani nawet dostać. 50% kakao? Ani mało, ani dużo. Takie to nijakie. – myślałam. Ową chłodną obojętność przełamała przyjaciółka, która w ramach urodzinowego prezentu przywiozła mi z Niemiec całą siatkę czekolad.
Co ważne, zdarzenie miało miejsce w wakacje roku 2015 (!). Jak zatem widzicie, z otwarciem i zaprezentowaniem światu deserowej tabliczki naprawdę się nie spieszyłam.
Degustacja Halbbitter przypadła na czas poupałowy, a upały owe odbiły się na jej wyglądzie. Biedaczka poszarzała, postarzała się i zdziadziała. Jej dobrą stronę stanowił fakt, iż posiadała krótki skład, na którego czele – tu już niestety – stanął cukier. Wizualnie i dotykowo była przyjemna, bo bardzo ciemna, matowa i twarda w sposób kamienny, czyli gorzkoczekoladowy.
Halbbitter zwodziła nie tylko wyglądem i konsystencją, ale również zapachem. Była tak wyraziście kakaowa – gorzka, lekko tylko słodka, lekko kwaśna – że nie widząc nazwy lub składu, przypisałabym jej co najmniej 70% kakao. Roztargnieni konsumenci, miejcie się na baczności!
Do nazwy zastosował się dopiero smak, ponieważ tuż po ugryzieniu pierwszej kostki poczułam zalew cukru. Czekolada rozpuszczała się szybko i niby aksamitnie, a jednak proszkowato. Nie przypominała już gorzkiej. Podczas gryzienia była węgielna, ale zaraz potem plastelinowa. Odniosłam wrażenie, że jest podobna do tabliczki Zartherb (Dunkle) Milki, tyle że w Halbbitter nie występowało mleko.
W całokształcie deserowa przedstawicielka czekolad marki Ritter Sport była smaczna, ale zbyt cukrowa. Zdecydowanie brakowało jej ciemnego przytupu.
W zapachu Halbbitter kusiło kakao, niestety umarło pod nawałem cukru. Uważam, że to przyzwoita tabliczka na jednorazową degustację. Kiedyś dawałam takim 4 chi, lecz na chwilę obecną to zbyt wiele. Czwóreczkę zdobywają produkty dobre, bohaterka dzisiejszej recenzji zaś jest jedynie warunkowo dobra.
Ocena: 3 chi
Myślę, że od deserowej tabliczki nie powinnaś wymagać gorzkiego przytupu – w końcu to nie gorzka, tylko pośrednia między mleczną a tą o zawartości min. 70% kakao.
Nie jest w kręgu moich zainteresowań, ale mleczną Rittera bardzo bardzo lubiłam, bo była aksamitna – tym bardziej zaskoczył mnie fakt, że dzisiaj recenzowana rozpuszcza się nieco proszkowo (choć ta plastelinowość pasuje do jej mlecznej odpowiedniczki).
Muszę się wtrącić, bo zupełnie się nie zgadzam. W ogóle nie dzielę czekolady na „deserowe” i „gorzkie”, bo to nie ma sensu. Nie raz jadłam mleczną 50 % z większym gorzkim przytupem niż niektóre 70 %. Żadna czekolada nie powinna być cukrowa, naprawdę można zrobić 50-tkę z przyjemną gorzkością. Może być też znikomo gorzka, bardziej słodka, ale po co cukrowa?
EllaCanto: Zdarzają się deserówki, przy których gębiszcze rozdziawia się w rytm westchnienia 'wooow!’. Ta taka nie jest, a na przeciętność szkoda mi czasu.
Mleczne są dwie – jasnoniebieska i granatowa. Mówisz o tej pierwszej, jak sądzę?
Kimiko: Otóż to!
Tak, o tej jasnoniebieskiej :)
Nie jestem zainteresowana czekoladami tej marki… przynajmniej obecnie ;)
Nie wróżę rychłych zmian :P
Nie pamiętam już dokładnie jej smaku, ale tabliczki Ritter dobrze mi się sprawdzają jako polewy na ciasta, bo sprawnie i bez grudek się roztapiają w kąpieli wodnej. Tę chyba też do tego celu użyłam.
Robienie ciasta, hmm. Nie moja bajka :P
Moja teraz coraz mniej :D
No, no. Ty lepiej uważaj, bo całkiem rzucisz gotowanie i założysz bloga… o samochodach rozwożących draże?
Faktycznie swoje musiała odczekać :D
Na taką cukrową nie mamy ochoty, wolałybyśmy coś z większą ilością kakao :)
Klasyka moich terminów i degustacji ;)
Edel-Bitter 73% kakao od Rittera – to było coś!
Starzejemy się z tym powtarzaniem i aforyzmami. Niedługo trzeba będzie zmienić wygląd blogów na jakieś kratki, jak jakieś „babcine” jogurty, co to kiedyś, „za naszych czasów”, w Lidlu były.
Ej, czekolady ja nie znam. Nigdy tej nie jadłam, nie żałuję i nie mam zamiaru, ale i mnie jeden RS obecnie czeka. Nie zdradzę który, ale chyba świadczy o tym, że upadłam na głowę.
PS Też ostatnio moja skala jest nieco surowsza. Kiedyś oceną wyjściową było u mnie 7 „bo każdy słodycz z założenia jest dobry”, ale kilka za bardzo mnie wkurzyło, przy spadku ochoty na słodycze wzrosła zaś wybredność i tak jakoś.
Nie wywołuj wilka z lasu, bo ugryzie Cię w pośladek.
Nie znasz?! Ciekawe, bo ona jest, a przynajmniej przez ostatnie lata była, powszechne dostępna.
PS I bardzo dopsz.
Nie znam w sensie, że jej nie próbowałam, bo w Lidlu czy Kauflandzie to widuję.
Aaa. I wszystko jasne.
A już miałem pisać, ze zdziwieniem, że to taka zwykła czekolada. Nie wiem dlaczego, ale jakoś różni się pod poprzednich wpisów. Choć te przecież także są dostępne w sklepie. Może to jakieś przeświadczenie, że RS w końcu jest czymś „dla ludzi”? Nie wiem.
Co? :D