Muzyka na zimny wieczór jesienny #1

Za oknem szaroburo i zimno, na dodatek coraz bardziej mokro i wietrznie jak cholera. Wicher głowy może nie urwie, okrytych korzonków też nie przewieje, ale włos rozpuszczony potarga, zatokę niczym strunę szarpnie. Dom – od którego w lecie uciekało się w siną dal, bo duszno i gorąco, słońce praży i opalenizna się marzy, a kropla potu po plecu półodkrytym spływa – nagle robi się jakiś taki milszy i urokliwszy. Ciepły bambosz już nie obrzydza, dresik z wypchanymi kolanami wstydu nie robi, a gorąca czekolada staje na przodzie szafki z herbatami, bo przecież dodatkową fałdę brzuszno-boczną swetrem zakryć się da.

Niespodziewanie więc, gdy za oknem tak brrblee i w ogóle, w domu jakoś cieplej i sympatyczniej. Nawet jeśli kominka brak, a kaloryfery jeszcze nie grzeją, kocyk i kołderka załatwiają sprawę. Wstawać się nie chce, zimnych dżinsów na tyłek wciskać czy klamki z metalu dotykać też nie bardzo, nie wspominając już o przerzuceniu ciała nad progiem drzwi wejściowych i wystawieniu się atak bezlitosnej pogody.

Ale wyjść trzeba, bo życie wzywa, czyż nie? Wszak by móc ten kocyk na plec zarzucić i fałdę brzuszno-boczną na czekoladzie wyhodować, w portfelu musi być grosiwo. Żeby zaś je zdobyć – pomijając drogę rozbójniczą – należy pomęczyć się w pracy lub szkole, w zależności od wieku i obranej ścieżki życiowej.

I tak wracamy do chwili opuszczenia mieszkania. Po odpowiednim wystrojeniu się, a więc owinięciu szalikiem, zaciągnięciu czapy po same powieki, otuleniu dłoni rękawiczkami i przycięciu miękkiego podbródka zamkiem błyskawicznym kurtki, nastaje nowy dylemat: czego słuchać po drodze do celu?!

Odpowiedzi na powyższe pytanie jest kilka, choć co roku się powtarzają. Przynajmniej u mnie. Jak ostatni dziad i nudziarz, posiadam stały repertuar muzyki jesiennej idealnej na zimny wieczór… popołudnie, południe, ranek, noc i wszystkie inne dziwne pory doby, jakie tylko wymyślicie. Zgrywam go sobie na mp3 i daję się porwać ciężkawej melancholii, smętną i wisielczą myślą w dal wybiegając.

W dzisiejszym wpisie zapraszam was do zapoznania się z tymi moimi klasykami jesieni. Jeśli macie własne zestawy, podzielcie się nimi w komentarzach. Jeśli nie, śmiało przechwytujcie mój.

PS Jak zawsze wybrałam tyle materiału, że zwykła ludzka przyzwoitość zabrania mi wrzucić wszystkiego naraz. Stąd… zadanie domowe na najbliższe tygodnie dla was! Dziś i przez dwa kolejne weekendy pojawi się po 10 muzycznych propozycji, z których wybierzecie sobie – a przynajmniej byłoby mi bardzo miło – po 5 i poświęcicie jeden dzień w tygodniu, żeby wysłuchać całej płyty. Żeby nie obciążać się kosztami, celujcie w albumy dostępne na Youtube lub innych portalach dla żył i sknerusów.

Muzyka na jesień

Kasia Nosowska

Moją jesienną artystką numer jeden przez lata była, jest i najprawdopodobniej długo jeszcze będzie Kasia Nosowska. Jej muzyka nie tylko niesie w sobie charakterystyczną dla tej pory roku melancholię, ale również skłania do refleksji. No i kurczę, po prostu jest ładna.

Nie potrafię znaleźć polskiej wokalistki, którą lubiłabym bardziej niż Nosowską. Z albumów doskonałych na jesień polecam zwłaszcza wczesną twórczość: Puk Puk (czy raczej puk.puk; 1996)Milenę (1998).

***

Citizen Cope

O tym uzdolnionym panu, który sam pisze sobie teksty, występuje na scenie i wchodzi w rolę producenta, wspominałam w muzycznych wpisach już co najmniej dwukrotnie. Miłością do niego zaraził mnie tato, puszczając w aucie jeden utwór, a następnie pożyczając płytę. (Tak, w dobie internetu tato nadal kupuje płyty, pożycza je bliskim i każe słuchać. Śmieszne, ale – jak widać – skuteczne).

Wśród twórczości Citizen Cope jesienią cenię sobie zwłaszcza dwa albumy: The Clarence Greenwood Recordings (2004) oraz Every Waking Moment (2006). Zachęcam jednak do wysłuchania wszystkich.

***

Meg Myers

Trudno powiedzieć, że do tej pani wracam, poznałam ją bowiem – a raczej została mi ona zaszczepiona – pod koniec zeszłego roku. Czasem kojarzy mi się miło, częściej smutno. Nie umniejsza to jednak piękna tworzonej przez nią muzyki oraz wartościowych tekstów.

Polecane na jesień tytuły to Daughter In The Choir (2012; zawiera singiel Monster z roku 2011) oraz Make A Shadow (2014; zawiera singiel Heart Heart Head z roku 2013).

***

Naiv

Kolejna smutna muzyka, tym razem z czasów liceum, kiedy to byłam nieszczęśliwie zakochana we względnie dużo starszym chłopaku, on trochę we mnie też, ale znajomi głupio by na niego patrzyli, poza tym w żartach postraszył moją 5-letnią wówczas siostrę tasakiem i niedoszła teściowa chciała urwać mu potylicę wraz z czołem i resztą, na dodatek przy samych pośladkach. Nastoletnia miłość poszła w siną dal, a Naiv został. Wtedy zapewne sądziłam inaczej, ale z perspektywy czasu trafiło mi się lepsze.

Polecam pierwszy krążek studyjny o tytule odpowiadającej nazwie zespołu, a więc Naiv (2006).

***

Robert Miles

Był tato, czas więc na mamę. Pan Miles, czyli włoski producent muzyczny, został mi zaszczepiony w czasach gimnazjalnych lub licealnych, gdy rodzicielka podstępnie słuchała go w pokoju. Chcąc nie chcąc – ale zdecydowanie bardziej chcąc niż nie – dawałam dźwiękom wwiercać się w umysł, no i jakoś tak zostało.

Prawdę mówiąc, znam i rokrocznie celebruję tylko debiutancki album Milesa – Dreamland z 1996 roku.

***

Michał Żebrowski

Kolejny artysta, acz tym razem głównie aktor, którego znam z jednego tylko albumu. Tekstów sam nie napisał, a jego kwestii nie da się nazwać śpiewaniem, całokształt jednak jest więcej niż świetny. Każdego roku, jak tylko w powietrzu zawisa jesień, obowiązkowo ląduje na mojej mp3 oraz nośniku podłączonym do wieży. Słucham go, gdy wychodzę z domu oraz gdy kładę się do snu. Zdradzę też, że od czasów gimnazjalnych (!) płytę katowałam za każdym razem, gdy się w kimś zakochałam.

Płyta i płyta, mądralińska się znalazła. O jaką właściwie chodzi? O Lubię, kiedy kobieta (2001), naturalnie.

***

Glass Animals

Ponieważ nowych odkryć nigdy dość, kolejna nowość z końca roku 2016 lub początku 2017. Trudno stwierdzić, w zimnych miesiącach bowiem psychicznie hibernuję i skupiam się głównie na tym, żeby nie zamarznąć. Grudzień, styczeń czy luty – jeden pies. (Choć też nie do końca, bo psy są miłe).

Jeśli więc chodzi o nowy w moim życiu zespół Glass Animals, polecam albumy Zaba (2012, ale w roku 2014 doszło kilka kawałków) i How to be a Human Being (2016).

***

Hurts

Znów zespół, album i utwory, które kojarzą mi się ze smutkiem i trudnym okresem życia? Taak… Nic dziwnego, że jestem depresyjną osobą, a jesień kojarzy mi się z psychicznym podupadaniem na duchu.

Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nawet jeśli – albo zwłaszcza gdy – muzyka zespołu Hurts wyciska z oka łzę, jest to łza pozytywna, bo refleksyjna. Co innego, gdybym płakała z żalu, że muszę tego słuchać lub z obawy o los bębenków. Ale nie, nie, spokojnie. Jest dobrze. Smutno, ale dobrze.

Hurts wkupił się w me łaski albumem zatytułowanym – o ironio – Happiness (2010). Innych nie znam.

***

Twenty One Pilots

Dość dużo tu odkryć z przełomu lat 2016 i 2017, cóż jednak poradzić, gdy dźwięk miły dla małżowiny? Daję słowo, że w kolejnych częściach już tyle świeżaków – nie mylić z paskudami z Biedronki – nie będzie. Wręcz przeciwnie, tam nie raz zalecę wiekowym i kiczem podszytym staruszkiem.

Zespół Twenty One Pilots kojarzy mi się z okresem od rozpoczęcia wakacji 2016 aż po sam kres roku. Znam i słucham głównie kawałków z płyty Blurryface (2015), ją więc wam polecam.

***

LP

Pierwszą część jesiennego zestawienia muzycznego zamyka kobieta kochająca – i o swej miłości śpiewająca – inną kobietę, której pseudonim artystyczny brzmi LP (od imienia i nazwiska: Laura Pergolizzi). Jest dość męska, w związku z czym po zobaczeniu zdjęć i teledysku długo debatowałam z Pyszczkiem na temat jej płci. Pomogła Wikipedia (dzięki, o potężna ciociu!).

Póki co zgłębianie twórczości LP ograniczyłam do albumu Lost On You (2016) – i jego wam polecam – ale na pewno na nim nie poprzestanę, gdyż dobry kawał muzy to jest.

***

Nie tak prędko…!

Zadanie domowe

Na koniec przypominam o zadaniu domowym, czyli wybraniu z powyższej listy co najmniej 5 pozycji – całych albumów, nie piosenek! – i daniu im szansy. Swoimi odczuciami możecie podzielić się ze mną w komentarzu za tydzień, możecie też pisać na bieżąco, zanim przemyślenia wyparują wam z głów niczym dym z palonych jesienią liści (ach, jak poetycko i cudownie kiczowato zarazem!). Wybór należy do was.

***

Część druga jesiennej kolekcji muzycznej
Część trzecia jesiennej kolekcji muzycznej

30 myśli na temat “Muzyka na zimny wieczór jesienny #1

  1. Ja w drodze w ogóle nie słucham muzyki, więc po szczelnym ubraniu się wychodzę na zimy świat bez żadnych wspomagaczy dźwiękowych :D Jesienią jest znacznie ciężej, ale cóż poradzić – jak się chce mieć szafki pełne czekolady (nie tylko do picia) i kocyki rozmaite, pracować trzeba ;)

    1. Kurczę, nie potrafiłabym żyć bez muzyki. Słucham w domu, drodze, pracy. Nawet zasypiam przy muzyce, jak jestem u siebie. Barrrdzo mocno wpływa na mój nastrój.

      1. Ja czasem w drodze powrotnej, jak już poodwiedzam blogi i nie mam żadnego serialu ściągniętego :) A jak jestem sama to usypiam przy filmikach na yt, potem nigdy nie wiem, gdzie skończyłam oglądać :D

          1. Telefon powinien się niby wyłączać jak przestaję patrzeć w ekran, ale często kładę telefon na półce za poduszką i wtedy słucham yt – rzadko kiedy do końca :D

  2. https://youtu.be/ONEPgqizrcQ
    Iwan Rheon-bang bang
    Dawid Podsiadło-pastempomat
    Piotr Zioła-podobny (faza na Piotrke trwa u mnie od miesiąca w najlepsze, gdzie on był całe moje życie?!)

    Twoje utwory (z albumami moze być ciężko, ale pojedyncze utwory na pewno) postaram się przez tydzień codziennie rano w drodze do szkoły odsłuchac.

    1. Odsłuchałam wszystkie – nie mój klimat, ale dziękuję za podzielenie się ze mną kawałkiem Ciebie :)

      I jeszcze odnośnie piosenki Podsiadły. Nie znam jej, ale pierwszy album lubię. Trzymałam za niego kciuki w X Factorze, żeby wygrał. Niesamowicie zdolny chłopak. Do tego skromny i zabawny. Bardzo NORMALNY, co jest wartością w świecie show-biznesu.

      1. Citizen hope- bardzo w porządku kawałek :) odprężający, ale nie usypiający. Dodam jeszcze że twenty one pilots bardzo lubię (fanem nie jestem- to zbyt poważne słowo, znam jednak 5 utworów i bardzo je sobie cenię)

  3. W ciągu ostatnich lat muzyki słucham raczej mało, ale jesień to czas, gdy porzucam wszelkie lekkie i wręcz groteskowe propozycje na lato jak np. Die Antwoord, Osbourne, a poprzez Marilyna Mansona i z doskoku depresyjną ścieżkę dźwiękową do gier typu Alice Madness Returns, Silent Hill; a nawet Marię Peszek od czasu do czasu, przechodzę w klimaty bardziej moje. Ostatnimi dniami jest to głównie album The Apostasy Behemotha, Incoming Death Asphyxa, trochę Forgotten Tomb, Terra Tenebrosa, Eluveitie, ale już bez konkretnych albumów.

    Wiesz co… któregoś wieczoru serio czegoś z Twojej listy przesłucham.

    1. Z Twoich ciężkich brzmień jesiennych nie znam niczego (kojarzę Behemota; jeśli reszta jest podobna, chyba zemrę przy odsłuchiwaniu :P), za to Die Antwoord KOCHAM, Mansona bardzo lubię (śmiało 6 chi ;)), Osbourne’a zaś lubię od czasu do czasu – mam chyba tylko album z największymi hitami.

      EDIT: Wysłuchałam po 5-7 minut każdego. Mam tylko jeden komentarz. ŁYŻWIARZ WIE, ŻE KOTEK ODKOPAŁ PREZENT.

      1. To fajnie, co do tych moich wczesnojesiennych… co do reszty… tak coś czułam, że unicornów nie będzie.
        Dzisiaj trochę posłuchałam Meg Myers, bo na zdjęciu do załączonej piosenki wygląda tak zwyczajnie („taka swoja babka”) i to jest właśnie muzyka, która jakby gdzieś leciała, to zupełnie by mi nie przeszkadzała, jednak jej wokal ma coś takiego, co mi tak trochę po prostu nie leży.
        Jutro posłucham sobie Żebrowskiego (bo Wiedźmin <3). Nie wiem dlaczego (dobra, wiem: bo też aktor) przez niego przypomniała mi się piosenka, którą gdzieś przypadkiem usłyszałam "Lalka Tadzika" Lindy. Dziiiwna jest.

        A do łyżwiarzy i kotków to jeszcze posłuchaj sobie Martwą Polską Jesień zespołu Furia. xD Jednak to jeszcze nie czas tego albumu u mnie – tego mogę słuchać w listopadzie, już jak drzewa są bez liści, pierwszy śnieg wisi w powietrzu itp.

        1. Ja bardzo lubię głos Meg Myers, ale rozumiem, o co chodzi. Kiedyś nie mogłam znieść głosu Shakiry, obecnie się przyzwyczaiłam. Nadal jednak nie daję rady słuchać Florence + The Machine. No po prostu nie zniosę głosu wokalistki :P

  4. Hurts to idealna propozycja na jesień, szczególnie wspomniany przez Ciebie album. Lubię też kolejny, „Exile”, jest naprawdę piękny, z jednej strony bardziej niedbały niż „Happines”, a z drugiej jeszcze bardziej dopracowany, nowszych już nie słyszałam. A tą porą roku u mnie gra „AM” Arctic Monkeys, nie dlatego, że jest jakoś bardzo wprowadzająca w jesienny klimat, po prostu kojarzy mi się z takim sezonem, dwa lata temu właśnie końcem września usłyszałam go pierwszy raz. Poza tym „Ceremonials” Florence+the Machine, zespołu mojego życia. Muzyka tu jest przejmująca i smutna, zawsze gdy jej słucham, widzę przygnębionych ludzi modlących się w wielkich gotyckich katedrach. Idealna pozycja na jesień. Bardzo refleksyjna. Moja miłość dzieciństwa, czyli metal symfoniczny też najlepiej 'wchodzi’ jesienią, zwłaszcza starsze płyty Within Temptation. Kilka pozycji z Twojej listy bardzo mnie zainteresowało, na pewno posłucham!

    1. Puściłam „Exile” Hurts – podoba mi się od pierwszego dźwięku. Jak się skończy, dam szansę „Ceremonials” Florence+the Machine, choć w młodości za tym zespołem nie przepadałam i nie mam dobrych skojarzeń. Within Temptation katuję co roku, tyle że zimą (kojarzy mi się z pierwszą klasą gimnazjum, siedzeniem w domu i nałogowym graniem w Tibię; ależ to były czasy <3). „AM” Arctic Monkeys znam od zeszłego roku jako płytę, wcześniej słuchałam tylko pojedynczych kawałków. Też bardzo, bardzo lubię.

      Dzięki za masę dobrych dźwięków :)

  5. Ja jestem na etapie słuchania wszystkiego co tylko wyszło spod rąk zespołu Queen. Miłość trwa już od podstawówki,a teraz Freddie jest bliższy mojemu serduszku niż kiedykolwiek😊. Mogłabym więc tu wypisać cały album pt. Jazz oraz Queen i Queen II. Serdecznie polecam wszystkim bo ich muzyka jest tak różnorodna,że raczej każdy powinien znaleźć coś dla siebie.

    1. Sometimes I feel I’m always walking too fast (so lonely)
      And everything is coming down on me, down on me, I go crazy
      Oh so crazy – living on my own ;)

      Całych płyt nie słuchałam (chyba że mimochodem, bo mama puszczała je u siebie w pokoju). Zabiorę się za nie wieczorem, gdyż Freddiego lubię. Dzięki za przypomnienie o nim :)

  6. Raju, nie wiem, czy podołam zadaniu domowemu :D

    Z powyższych artystów (artystów, niekoniecznie piosenek) znam LP, twenty one pilots, Nosowską i Hurts.
    A mnie z jesienią kojarzy się… Aga Zaryan, zwłaszcza piosenki „Kalinowym mostem chodziłam” i „Miłość”. Kojarzy mi się z teatrem, długim trenczem i szalem, owijanym dookoła szyi. Jesienią słucham też Elli Fitzgerald, Deana Martina i Franka Sinatrę – i ich „przeciągam” aż do świąt, puszczając nieśmiertelne „Winter Wonderland” czy „Let it snow”.

    1. Nie, nie, nie. Wypisane przez Ciebie propozycje to już dla mnie zima. Zapachowa świeczka, koc i termofor na stałe przyczepione do ciała, wszechogarniająca ciemność oraz podwórko przyozdobione grubym białym puchem, który mieni się w świetle latarni. Mmm, dzięki za ten obraz, acz z albumami będę musiała poczekać do grudnia.

      1. Racja. Ale może dlatego, że chciałabym ominąć jesień – tę deszczową, pochmurną i zimną. Jest zbyt depresyjna. Mogłaby być taka słoneczna, potem na Święta śnieg, a zaraz po świętach – piękna, słoneczna i kwiecista wiosna.

        A znasz „Zapachniało powiewem jesieni” Zamachowskiego? Jeszcze mi się z takimi deszczowymi dniami kojarzy „Scarborough Fair” (Simon & Garfunkel). I „Sound of silence”.

        Przez Ciebie mam fazę na „Muddy Waters” wrrr! :D

        1. Śnieg w Polsce? Nie bujaj w obłokach. Skądinąd słyszałam, że w tym roku ma być zima stulecia. Chyba przez 3-4 miesiące będę pracować zdalnie ;)

          Nie znam, ale zaraz wszystkie trzy poznam :)

          Edit: Pierwszej nie znałam – świetna. Drugą skądś znam – Władca Pierścieni? Hobbit? Kojarzy mi się z nimi, ale pewnie z czegoś jeszcze innego – i kocham ją z całego serca. Trzecią oczywiście też znam, tyle że w oryginale. Tak czy owak, to jest 100% mojego gustu i 100% jesieni. Cu-dow-ne!!!

          Edit 2: Może po prostu znam tę piosenkę z wykonania The Celtic Woman, bo słucham grupy jesienią i zimą już od paru lat (chociaż nadal wydaje mi się, że z jakiegoś filmu). Jeśli lubisz średniowieczne/irlandzkie/celtyckie klimaty, polecam :)

          1. Lubię taką „hobbicką” muzykę, tzn. właśnie bardziej celtycką i irlandzką, ale daaawno już nie słuchałam. Mój brat kiedyś uwielbiał i słuchał codziennie – teraz chyba dalej lubi i ma ją na mp3, ale nie wiem, bo dawno o muzyce nie rozmawialiśmy :D Uwielbiam The Lord of The Dance, ale to już bardziej skoczna muzyka i taka… niejesienna.

            Zamachowski jest z Wiedźmina, Simon & Garfunkel… Nie mam pojęcia, nie znam dobrze sountracków do Tolkienowskich adaptacji (Hobbita w ogóle nie oglądałam, a na III części Władcy zasnęłam) ;)

            1. Nie lubię Hobbita – ani książki, ani filmów. Władcę Pierścieni za to lubię bardzo, choć do powieści nie podchodziłam. Mam to od lat w planach.

    1. Udało Wam się zaszczepić w kimś miłość do tego gatunku, czy słuchacie w odosobnieniu? Skąd i kiedy w ogóle Wam to przyszło?

  7. Płyta 'Lubię, kiedy kobieta…’ to majstersztyk. Lubię Żebrowskiego tylko za nią i za rolę Pana Tadeusza :P

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.