Góralki nie należą do słodyczy, które lubię, choć sam rodzaj łakoci – wafle – kocham (zwłaszcza te bez czekolady). Sezonową nowość z kremem śmietankowo-wiśniowym zdecydowałam się upolować tylko dlatego, że owocowe kremy – w nie do końca zrozumiały sposób, ale jednak – przyciągają mnie do siebie. Być może chodzi o czasową dostępność i niepowtarzalność. Może jeden cytrynowy wafel na tle miliona czekoladowych jest jak światełko w tunelu, obiecujące coś lepszego i dające nadzieję na niezapomniane wrażenia. A może po prostu lubię owocowe kremy i nie trzeba szukać wyjaśnień.
Tak czy owak, Góralki śmietankowo-wiśniowe do mojego koszyka powędrowały tuż po swojej premierze.
Góralki śmietankowo-wiśniowe
Bohater dzisiejszej recenzji to czwarte Góralki, których próbowałam. Pierwszy wariant miał krem o smaku nugatowym – nie ma go na blogu – drugi był mleczny, trzeci zaś malinowy. (Ten ostatni zagiął czasoprzestrzeń i pojawił się na livingu przed mlecznym). Życie nie obeszło się z nim łagodnie, co widać nawet na zdjęciach; spójrzcie chociażby na zmaltretowaną kakaową polewę, nie wspominając już o nierównych płatach wafla i prześwitującym spomiędzy nich kremie. Część polewy została na opakowaniu, część zaś przemieściła się i przylegała do jasnej bazy jakkolwiek.
Góralki śmietankowo-wiśniowe pachniały tragicznie, bo mdło i wiśniowo w sposób plastikowy. Aromat ów był esencją świeżo otwartego opakowania plasteliny (albo modeliny?) lub najpodlejszego kremu z ciastek, których nie chciałaby zjeść nawet osoba cierpiąca na porażenie kubków smakowych.
Wafle były tradycyjnie niewypieczone, co przełożyło się na ich jasny, blady kolor. Okazały się spodziewanie lekkie, w miarę chrupiące, acz stetryczaławe. Zawierały minimum smaku. Od boku pokrywała je rozpuszczona polewa, w smaku trochę kakaowa, jednak przede wszystkim żadna.
Centralny punkt wafla marki I.D.C. Polonia stanowiły cztery warstwy grubego i tłustego kremu. W kolorze krem ów był dość ciemny i szarawy. Oddawał barwę typowej jogurtowej lub nadzieniowej wisienki. Wąchany po oddzieleniu od jasnych opłatków zdawał się jeszcze bardziej mdły i tłuszczowy. Mało tego, wyczułam w nim nutę spoconej stopy, jakkolwiek to brzmi. Jedynym plusem była pokaźna grubość, a raczej byłby to plus, gdyby krem nie okazał się tak paskudny.
A to i tak nie koniec przejść związanych z nadzieniem! Było ono nie tylko paskudne, lecz również dziwne. Niby suchego typu, a jednak zalane tłuszczem. Coś w nim rzęziło, wolę nie widzieć co. Całościowo okazało się słodkie, acz punktowo intensywnie i szokująco kwaśne. Posiadało ten sam sztuczny, plastikowy posmak, który zniechęcił mnie do wafla Protein KEX Vanilla.
W zasadzie w kremie najbardziej czułam to, że było go dużo i cechował się tłustością. Posiadał minimum smaku, głównie sztucznego i punktowo kwaśnego. Wiśnia znajdowała się w tle i pochodziła z plasteliny.
Są smaki i produkty tak obleśne, że aż cudowne i uzależniające. Góralki śmietankowo-wiśniowe zdecydowanie do nich nie należą, będąc jedynie obleśne. Wafle są stetryczaławe, a środek tłusty, plastikowy i plastelinowy. O smaku wolę po raz kolejny nie pisać. Na domiar złego ta przyjemność liczy aż 50 g i dostarcza 270 kcal, co sprawia, że podołanie jej jest jeszcze trudniejsze i bardziej przykre.
Podczas gdy Princessa White Raspberry była przyjemnie sztuczna, limitowane Góralki to jedno wielkie… Dobrze, że mnie nie podkusiło, by kupić od razu dwie sztuki.
Ocena: 1 chi ze wstążką
(wstążka za fakt, że da się to przełknąć)
,,Są smaki i produkty tak obleśne, że aż cudowne i uzależniające. Góralki śmietankowo-wiśniowe zdecydowanie do nich nie należą, będąc jedynie obleśne”- nie zgadzam się z tym stanowczo ;) Ja go odebrałam znacznie lepiej, choć przyznałam szczerze, że jest dziwny. Moim zdaniem 'wy-karykaturowana’ princessa malinowa z białym nadzieniem jest nie do przełknięcia, ale ten? Przy nim to rzeczywiście finezja xD Kurde smakował mi i o dziwo… skusiłam się ponownie! ;D ale księżniczkę chcę wymazać z pamięci. Mam nadzieję, że ciemne nowe wersje zamażą tą jedną (dla mnie) pomyłkę ;)
Princessę White Raspberry jadłam trzy lub cztery razy. Zdecydowanie mogłabym znowu. Tego dziada? Nigdywżyciu! Ale dobrze, o malinowe wafelki się nie pokłócimy, jak już weźmiemy ślub i zamieszkamy razem ;*
Kurde mole! Ty bałamutko jedna… zawsze wiesz jak mnie podejść xD :D
PS Śniłaś mi się dzisiaj z Pyszczkiem! Ugościliście mnie w chałupie, ale Rubi gdzieś wcięło >.<
Ej, nie mów! Ty też mi się dzisiaj śniłaś. Przysięgam. Przyjechałaś do mnie, Łukasz przyszedł dopiero pod koniec. Rubi nie było.
Jak Boga kocham… … … tak było… a idź! Bo mnie ciary przeszły! :O
Połączyłyśmy się myślami. Nic dziwnego, od zawsze mamy specjalną więź ]:->
hłe hłe hłe <3
„Góralki nie należą do słodyczy, które lubię, choć sam rodzaj łakoci – wafle – kocham (zwłaszcza te bez czekolady).” – kwintesencja mojego podejścia do słodyczy, nie dość, że kocham wafle, to te bez czekolady już w ogóle. Na tym mogłabym skończyć komentarz, ale dodam jeszcze, że dziękuję za ten tekst, który wybił mi z głowy danie drugiej szansy Góralkom. Spróbuję za to czegoś nowego.
Czego zamierzasz spróbować zamiast Góralków? Może i ja poznam coś nowego :)
Sama nie wiem, zero pomysłów :(
No to czekaj na moje recenzje. Mam w puszkach milion różnych wariantów: lidlowe, biedronkowe, Marco Polo, Elitesse, Nesquika w większym wydaniu, Góralki Nagie, Lusette, jakieś dziwadła z małych marketów itd. :)
Czekam na lidlowe, bo mi nie po drodze do tego sklepu, a chętnie bym się zapoznała z tamtymi słodyczami! Szczególnie, że u Ciebie zawsze stoją dość wysoko w rankingach ;)
Tylko tradycyjnie nie wiem, kiedy się za nie zabiorę :P
To ja wolę wafle w czekoladzie (i też je baaaardzo kocham). Swoją drogą, kupiłam nugatowego Lusette i jest genialny. Muszę wypróbować inne smaki. Dzięki za polecenie (choć moja pupa nie dziękuje) <3
Szczerze – tragicznie jest wykonany ten wafelek :D Kupy się nie trzyma. Smak też, jak widać, tyłka nie urywa (o, jaka spójna metaforyka :D). Myślałam, że Góralki to takie ochy i achy, ale jak widać są… przereklamowane. Zdecydowanie na razie wygrywają u mnie: Lusette (od dzisiaj), klasyczne Prince Polo i Knoppers (ranking aktualny, bo próbowałam tych batonów już podczas zdrowego odżywiania; Princessy jadłam, ale w "Mrocznych czasach" – poza limitką malinową – i ciężko mi się odwołać).
Lusette to inny poziom smaku. Czysta, acz cukrowa rewelacja. Nie mam pojęcia, jak wafle mogą mieć tego samego producenta…
Prince Polo nie lubię chyba nawet bardziej od Princessy :( Grześki rządzą!
PS Gówniana metaforyka zawsze spoko <3 :D
Ja od razu odpuściłam sobie tę nowość, wiedziałam, że będzie źle ;D Ale sernikowych góralków już jestem ciekawa…
Ja niestety sernikowe kupię. Poczułam to, gdy tylko zobaczyłam opakowanie. WIEM, że rozczarują mnie suchością… i resztą cech też, ale muszę.
O, limitka, o której istnieniu nawet nie wiedziałam. Jakoś mnie to nie dziwi. Hm, pewnie bym się nie skusiła, nawet gdybym nie miała obecnie niechęci do wafelków, bo ze śmietankowymi mi nigdy po drodze nie było i nawet wiśniowość by tego nie zmieniła. Ta tłustość, sztuczność, plastelina… no nic, tylko szamać!
Kupmy kontener limitowanych Góralków i zajadajmy się wspólnie. Chętna?
I to jeszcze jak! Co powiesz jeszcze na smarowanie je bryndzą? W końcu takie bez czekolady…
* ich. Okej, jestem za!
Czyli dobrze robię, że nie jem wiśniowych wafli :D
Wiśniowe byłyby dobre, ale nie w wykonaniu Góralków. Na przykład takie Grześki… :3
Nie skłamiemy jak napiszemy, że spodziewałyśmy się takiej oceny xD Dlatego po te wafelki na pewno nie sięgniemy :)
Słuszna decyzja.